piątek, 2 czerwca 2017

"Świt", "Piekło" i Rudzki Most (1816)

Las był wielopiętrowo piękny! Tak wygląda droga prowadząca w "Dolinę rzeki Brdy".


"Piekło" w okolicach tego cieku wodnego nakazano mi oglądać!


Tuż za mostem trafiłem do szumnie zapowiadanej tu i ówdzie leśniczówki "Świt".


Nieco poczekało mi się na przedstawiciela władzy leśnej.

Pan na "Świcie", leśniczy (czy kto to tam mnie niechętnie przywitał) nie miał dla mnie czasu. Materiałów drukowanych też nie posiadał. Informacji zachęcającej by pobyć w jego okolicy także mu zabrakło.

Sprawiedliwie jednak przyznać trzeba: niebieski szlak do "Piekła" wiodący mi wskazano!

Mijając kapliczkę na rozdrożu (pełno ich drewnianych w tutejszych okolicach jest!) kierując się znakami udałem się do wspomnianego miejsca.




Rozglądając się pilnie jednakowoż nic piekielnego - ani na Brdzie ani obok - nie dane było mi zauważyć.


Jedynie "mówiący kamień" doprecyzował co powinienem zauważyć, chociaż w odnalezieniu osobliwości przyrodniczych mi nie był pomocny.
- Oj, w tym opisie zdjęcia by się przydały!


Mając w postanowieniu, że tematu nie odpuszczam obiecałem sobie solennie, że powrócę tu, ale z żywym przewodnikiem, bo ten elektroniczny mnie zawiódł.


I od razu myśl sąsiednia się pojawiła: może by tak nieco bardzo poserwisować te "mówiące kamienie"? Z mchów i porostów by je oczyścić, a początkowo zamieszczone treści wzbogacić, odświeżyć i uaktualnić.

Świeżym okiem człowieka z zewnątrz Komu Trzeba to uprzejmie podpowiadam.

Braki informacyjne jeszcze tego samego popołudnia zostały pięknie uzupełnione. Tknięty dobrym przeczuciem zahaczyłem o leśniczówkę "Rudzki Most". A tam? Był dla mnie - mimo widocznej zajętości - czas na spokojną rozmowę i wręczenie pracowicie wyszukanej informacji drukowanej.

A ta papierowa informacja dla mnie akurat szczególnie ważna jest, bo zasięg internetowy w środku Boru nie zawsze dobry jest i drukowany papier znakomicie go zastępuje. Jest jeszcze fakt, że te papierowe materiały z reguły solidniej opracowane są. A są!

Odjeżdżałem stamtąd cały wdzięczny mając w pamięci życzliwość, cierpliwość i zrozumienie jakie okazano dla namola ;-), który o Borach Tucholskich wie mało a chciałby wiedzieć wszystko, a co najmniej więcej.

Nieco zdeptany, ze wzrokiem niczym sportretowany dzik (1,5 godz. poranny dojazd do Tucholi, potem 5 godzin intensywnych zajęć szkoleniowych, plus 2,5 godziny szwendania się popołudniowego po lesie) mając jeszcze dużą godzinkę na dojazd do Torunia odjeżdżałem stamtąd uśmiechnięty. Wszak wszystko jest dobre co się dobrze kończy.
- A tak właśnie było!


Brak komentarzy:

Podziel się