wtorek, 15 stycznia 2013

Jak nie liczyłem ptaków (1126)

Zaproszenie na liczenie bielika dotarło w ostatniej chwili. Skutecznie.
Jeszcze tylko naładować baterię (oj słabiutka z powodu lat użytkowania ona!), przejrzeć czy karta
tkwi w aparacie, a w kieszonce zapasowa jest i... do Portu Drzewnego!

A tam? Hardcorowo i na najwyższych obrotach. Nieco chłodnowato, śnieżek sypiący, buro i ślisko.
Szczegółowo i fachowo opisał to kolega Aleksander na swoim blogu.
Od siebie mam tylko krótką refleksję.

*   *   *

Ptasiarz to ma dobrze!

Pójdzie taki sobie na pole usłyszy w krzakach trele i... ma co ołówkiem (dobry wynalazek na mróz!)
w kajeciku zapisać! Orła albo chociaż bielika cień zobaczy i... znowu ma się czym pysznić. Oczywiście
ucieszy się, gdy utrwalone zostanie coś pierzastego na zdjęciu, ale niekoniecznie mu to do szczęścia
potrzebne, oj niekoniecznie!

A taki od obrazków to co ma?
- Za swoje i to co poniżej.










































To była niezapomniana wyprawa.

Po dojściu tam gdzie Port spotyka się z Wisłą padła propozycja Aleksandra, aby chwilę postać,
a nuż nadleci bielik. I przeczucie (oraz doświadczenie!) go nie omyliło. Bielik nadleciał! ...ale tak
niespodzianie, że nie było szansy na fotografię.
- Zdjęcie oczywiście mu zrobiono, ale przez szacunek dla Obserwatorów nie zostanie ujawnione.

Trzeba by się tam jeszcze kiedyś specjalnie wybrać na czaty bielikowe... .

Podziel się