poniedziałek, 26 stycznia 2015

Coza G_rzyby!? 1/2 (1491)

Niesiona karnawałowym szałem pląsa ta pani egzotycznie. I nijak zatrzymać jej nie można!
- Ona tańczy nie tylko dla mnie.

Mam nadzieję, że niepotrzebni sobie poszli i teraz już można. A tak w ogóle ta ona tak tu tylko, dla zmyły.

Dzisiejsze story nazywa się: Coza G_rzyby!? Jakby co to wszystko jest w porządku z tą pisownią. Tak ma być! Kaganow to napisał. Ileo wyraźnie zaszalał (i ja razem z nim!) co potwierdzone zostało wieloma słowami.

A tak przy okazji: czy powinienem się wstydzić tego, że zrobiłem tłumaczenie z rosyjskiego? Czy patriotycznie jest tak postępować, gdy Putler Ukrainę, gdy już wiadomo, że braci Rosjan nigdy nie było? Mimo wielu wspaniałych prywatnie znanych odstępstw?

Miotany takimi watpliwami mimo wszystko odważam się. ...bo warto. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że ten akurat pisarz do odstępców od reguły należy. A jego uwagi na temat państwa? No cóż - zapraszam do myślenia.

PS. Jeśli ktoś chce znaleźć więcej tłumaczeń z twórczości L.K. wystarczy wpisać do wewnętrznej wyszukiwarki na tej witrynie hasło "Kaganow". - I już można się delektować!

*   *   *

Coza G_rzyby!?

To się zdarza. Życie idzie gładko i równo: dzień – noc, sobota – poniedziałek, jakiś tam plan, grafik. Życie toczy się do przodu niczym samochód po szosie. Nic tylko patrzeć na boki jak słupki kilometrowe migają. A ile by się nie przejechało kilometrów – sto czy dwieście – wszystko mijane jest gładko i jednakowo. Ty sobie jedziesz, a obok inni także. Migają podobne do siebie wioseczki. W jednej babina na poboczu sprzedaje kartofle na wiadra, a w drugiej (zupełnie taka sama) też z tymi wiadrami i kartoflami na poboczu stoi. I wiadra nawet mają w tym samym kolorze. Przy tej prędkości szczegółów nie dostrzeżesz.

A potem szosa się kończy, trzeba gdzieś tam skręcić no i zaczynają się przygody na każdym metrze, a ty potwierdzasz spotkanie z każdą waląc na wybojach głową o sufit. Dlatego też jakby mnie spytać co robiłem przez ostatni rok, to niczego szczególnego nie mogę powiedzieć. A o czym tu gadać? No, jakoś się żyło. Plan tam jakiś był, grafik istniał no i ten Internet, niech go szlag trafi. A przyjdzie sobota, to w barze siedziało się, piwo piło.

A potem zrobiło się już tylko gorzej: wszystkie terminy dawno minęły, klienci karami grożą, a tu niedoróbek pełno. I nawet piwa człowiekowi się nie chce. I w końcu projekt oddany. A następnego dnia zaczęły się takie dziać historie, że... . No takie, że do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, czy ze mną w roli głównej to się wyprawia czy też dotyczy kogoś zupełnie innego. Wydaje mi się, że od tej pory kiedy zboczyłem z szosy minęła już wieczność, o wiele dłuższa niż ten cały miniony rok. A faktycznie to minęła zaledwie doba. Ale w ciągu tych 24 godzin to mnie tak nosiło a po kątach rzucało, że teraz siedzę sobie na komisariacie policji, w jakiejś tam wsi i nawet nie wiem za co.

Jedyne co sprawia mi przyjemność to fakt, że palmtopa mi nie zabrali. I nawet nie obszukiwali. Menty tylko się zapytały czy mam komórkę. No to im odpowiedziałem, że nie. W końcu palmtop to nie komórka, no nie? Komórka to przecież jest takie drobne coś z malutkimi klawiszami - a u mnie zdrowy palmop i porządny smartfon w jednym, który spokojnie może robić za komputer.

Podszedłem więc do zakratowanego okienka i położyłem palmtopa bliżej światła, tak aby go zobaczyły sputniki GPS i już po minucie kosmos mnie poinformował gdzie się dokładnie znajduję. Mapy tego zakazanego miejsca miałem już wgrane przed wyjazdem ze wszystkimi szczegółami. Czerwona strzałka na ekranie precyzyjnie wskazywała na wieś o nazwie Łukarino czy też Łukoszyno. Nie wpatrywałem się w nazwę bo strzałka kręciła bączka w jednym miejscu, tak jakbym w kółko chodził po celi. Do rzeki Niedźwiedziej, było stąd jakieś dwadzieścia kilometrów z kawałkiem. To by się zgadzało, bo menty wiozły mnie coś około pół godziny przez jakieś grzbiety i urwiska. Za to Internet w tym Łukoszyno był!

Z mściwą satysfakcją przesłałem na mojego bloga krótką informację o tym gdzie się znajduję i co się ze mną dzieje. A potem zacząłem czytać pocztę. Jeszcze nigdy nie miałem tylu komentarzy! Potok nowości się nie kończył. Wydawało się, że smartfon aż skrzypi w ręce swoimi wątłymi siłami wyciskając z otaczającej przestrzeni żałosne skrawki Internetu nie wiadomo jakim wiatrem przygnane do tej pozamobilnej komórkowo głuszy.

Pisali głównie nieznajomi i to głownie w stylu, "Ty fotożabo" , "Kłamiesz bałwanie" czy też "A zdjęcia to masz do dupy". Przykro było to czytać. No kurcze, nie potrafię - no nie umiem - korzystać z tego waszego fotoszopa! A kto nie wierzy niech idzie do diabła.

Przez moment mi się wydawało, że na korytarzu coś szeleści i szybko schowałem smartfona pod materac. Dźwięk się jednak nie powtórzył. Nigdy, ale to nigdy nie było na moim blogu tylu hejterów. Skąd oni się wszyscy wzięli?

Potem otworzyłem parę maili od dziennikarzy i wszystko się wyjaśniło. Potwierdzili – już teraz oficjalnie – wczorajsze Lądowanie i wiadomość ta w mgnieniu oka przeskoczyła do Internetu. Żądni nowości dziennikarze dokopali się do mojego bloga ze zdjęciami i jego adres puścili w obieg. No i tym sposobem ta internetowa tłuszcza zaległa u mnie ze swoimi kretyńskimi komętami.

Polazłem do Internetu, aby w ogóle zorientować się co mówią o Lądowaniu. I ryjąc w stercie cyberśmieci natknąłem się na długi artykuł, jakiegoś tam profesora i nawet nie wiedząc jakim sposobem pogrążyłem się w czytaniu. A wszystko przez – niech to licho porwie - że się z tym profesorem całkowicie zgadzałem!

* * *

"Od najdawniejszych czasów – marząc o kontakcie z pozaziemskimi cywilizacjami – obawialiśmy się, że Oni okażą się silniejsi, bardziej źli i amoralni niż my. Obawialiśmy się ich monstrualnego wzrostu, przepotężnych muskułów, obrzydliwych – dla ludzkiego oka - konturów zewnętrznych czy ich prawdziwie ultranowoczesnej broni. Obawialiśmy się, że ich możliwości parapsychologiczne i magiczne pozwolą im przenikać do naszych myśli, podporządkowując naszą wolę ich rozkazom. Jednakże – nie wiadomo dlaczego, - co do jednego to nie było obawy, że oni będą mądrzejsi od nas. Naprawdę nie wiadomo dlaczego, ale byliśmy absolutnie przekonani, że ludzki intelekt to nie sam szczyt rozwoju, którego żadną miarą przekroczyć się nie da.

To co się dzisiaj stało na rzece Niedźwiedziej pokazało, że poza planetarny rozum o całą skalę przewyższa mózg dowolnego ludzkiego geniusza. Nasza nauka nie dysponuje jeszcze danymi na temat tego, co należy odpowiedzieć na pytanie: W jaki sposób Oni osiągnęli taką Moc umysłu. Nie wiemy czy ich system nerwowy rozwijał się w drodze ewolucji biologicznej czy też w wyniku sprzężenia z techniką cyfrową. W naszym przypadku nie miało to zresztą żadnego znaczenia.

O technicznej mocy Przybyszy świadczy już chociażby tylko sam fakt, że byli w stanie zbudować odpowiednią aparaturę latającą i to, że w ogóle do nas trafili. A to oznaczało, że ich rozum na pewno nie jest słabszy od naszego.

Z drugiej strony żadne to tam wielkie zwycięstwo nad nami, bo przecież i u nas kosmonautyka się rozwija. Można się więc spodziewać, że chociaż w dalekiej przyszłości, to i my będziemy umieli odbywać takie dalekie podróże. O ich przewagach intelektualnych świadczy jednak coś innego.

Póki co nie mamy jeszcze możliwości, aby ocenić to co przekracza granice naszego poznania. O braku możliwości przeprowadzenia badań czy chociażby nawiązania kontaktu nawet się nie wspomina. W naszym przypadku możemy o wszystkim tylko pośrednio wnioskować. Niemniej jednak – nawet wnioskując pośrednio – nie możemy odrzucić faktów widocznych gołym okiem:
  1. Przybysz ma fenomenalną pamięć. Pamięta zawsze i wszystko. Każde nasze słowo, intonację, drobną zmianę w mimice. I w ogóle to wszystko drobne co zwykle nam ludziom umyka. A wszystko to Przybysz rejestruje nie jak kamera wideo, ale poddaje szczegółowej analizie w czasie rzeczywistym przyswajając to sobie natychmiast. Jest zupełnie niewykluczone, że Przybysz – podobnie jak psycholog – jest w stanie odczytać prawdziwe dążenia i myśli skryte w wypowiadanych frazach, ma możliwość dotarcia do ukrytych myśli odsłaniając prawdziwe ich powiązania i korzenie.
  2. Przybysz nie potrzebuje snu. Jego mózg (lub to coś co jest odpowiednikiem) pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ten fakt sam w sobie nie stanowi o jakiejś tam nadzwyczajnej przewadze, mówi nam tylko o tym, że jest bardziej doskonały niż mózg ludzki.
  3. Przybysz może rozwiązywać różne zadania równocześnie. No, na przykład może prowadzić jednoczesną rozmowę z dowolną liczbą rozmówców. Uczestnicy kontaktu potwierdzili, że Przybysz kontaktował się jednocześnie z czterema osobami i sprawność z jaką to robił wskazywała, że liczba ta mogłaby wzrosnąć znacząco, na przykład do osób kilkudziesięciu, żeby już nie powiedzieć kilkudziesięciu tysięcy czy nawet paru milionów... . Przypominam, że chodzi o możliwość jednoczesnego kontaktowania się.
  4. W czasie rozmowy okazało się, że wszystkie przerwy w rozmowie powodowali ludzie: Przybysz reagował od razu, nie potrzebując czasu na przemyślenie odpowiedzi. Oznacza to nic innego jak szybkość myśli znacznie przewyższającą nasze ludzkie możliwości. 
Nawet na podstawie tak skąpych oznak, można dojść do wniosku, że zetknęliśmy się z rozumem, który jest wielokrotnie silniejszy od ludzkiego.

Logicznym jest więc założyć, że dla Przybysza jesteśmy czymś w rodzaju stada istot żywych, których reakcje – strach, gniew, głód, ciekawość – są proste i przewidywalne do kontrolowania. Można się więc zastanowić nad tym, czy Przybysz czasami nie odczuwa w stosunku do nas lekceważenia. Patrząc na nas można się spodziewać, że tak jak my w stosunku do istot niższych będzie starał się do nas przymilać i zachwycać się urodą. Jednakże – musimy sobie zadać pytanie – czy Przybysz zadowolony z jakości kontaktu i szybkości informacyjnej nie zechce czasem rozszerzyć ten żywy kontakt jakimś tam dostępnym sobie sposobem? Czy nie zacznie czasami kierować ludzkim stadem w celu realizacji własnych interesów? A w ogóle to myśląc o ludziach czym on może być zainteresowany? Jaki będzie w stosunku do nas? Jak wykorzysta swoje intelektualne przewagi? Na razie tego jeszcze nie znamy, ale jestem przekonany, że w najbliższym czasie się o tym dowiemy.

W takich wypadkach ludzkość zwykła była podsumowywać tak patetyczne akapity słowami w stylu: "Teraz wszystko zależy od nas". Niemniej jednak,  jak by to nie dźwięczało obraźliwie – nic, ale tak naprawdę to nic nie zależy od nas. Nie mamy żadnej możliwości wpływania na Przybysza, czy chociażby przewidywania jego postępowania.

Jednak zupełnie łatwo jest przepowiedzieć jak zachowa się nasze społeczeństwo. Minie parę dni i słuch o kontakcie rozprzestrzeni się, chociaż faktycznie na początku będzie informacja o nim traktowana jako legenda miejska. Niemniej jednak wojenne struktury musiały odnotować lądowanie.

Logicznym jest więc założyć, że organy spraw wewnętrznych nie doczekawszy się rozwoju szumu dziennikarskiego, same podejmą aktywne kroki w celu wzięcia sytuacji pod swoją kontrolę jednocześnie informując o wszystkim kierownictwo. Czym prędzej więc uczestnicy kontaktu zostaną w trybie działań operacyjnych zatrzymani. I tak miejscowa policja po otrzymaniu telefonu z centrali przeprowadzi aresztowania i dokona pierwszych przesłuchań. Ponieważ wątpliwe jest aby miejscowi policjanci byli na bieżąco co do szczegółów, zadziałają według instrukcji: odmówią podania przyczyny zatrzymania, chociaż parę przesłuchań przeprowadzą już chociażby tylko po to by mieli się czym wykazać przed naczalstwem. No i po tym wszystkim dostarczą zatrzymanych do stolicy tak szybko, jak tylko ważna okaże się cała sytuacja.

Od tego momentu zaczyna się konfrontacja pomiędzy prywatnymi środkami masowego przekazu a strukturami państwowymi, które chciałyby dostępnymi sobie środkami monopolizować temat, zabezpieczając się przed wypływem informacji najskuteczniej jak to tylko będzie możliwe. Niestety, przeciek okazał się wyjątkowo obszerny, ponieważ jeden z uczestników Kontaktu – po jego zakończeniu – opublikował na swoim blogu piękną mapę GPS prosto ze smartfona z dokładnymi danymi geograficznymi miejsca lądowania: 57,196991 stopnia szerokości północnej, oraz 37,383820 długości wschodniej przy 112 metrach nad poziomem morza. Można nie mieć żadnej wątpliwości, że ten punkt z rozkazu sztabu generalnego jest doskonale znany miejscowym siłom wojskowym.

Co będzie dalej? Jeśli Przybysze wybiorą taktykę milczenia, to wskutek braku oficjalnego źródła informacji nasza machina medialna niewątpliwie zacznie wytwarzać nieskończone się potoki bzdurnych domysłów i publicznych oświadczeń wydawanych przez absolutnie niekompetentnych ludzi. Tą informacyjną pustkę Przybysze mogą efektywnie wykorzystać w swoich celach. Całkowicie jest więc możliwe, że potajemnie będą dyktować swoją wolę wykorzystując do tego ogólne mechanizmy, co okaże się dla nich wygodniejsze niż bezpośrednie i otwarte kontakty z powolnymi i bojaźliwymi strukturami państwowymi."

* * *

Powyższy tekst podpisał dr Ernest Picol, profesor psychologii i politologii, wykładowca na Sorbonie, Rosjanin pochodzenia francuskiego, mieszkający obecnie w Rosji. Teraz już rozumiałem nieco więcej. Doczytując artykuł do końca usłyszałem równomierny tupot podkutych buciorów. Wyłączając palmtopa szybko wrzuciłem go do kieszeni kurtki. Klucz głucho uderzył w metalowe drzwi i zgrzytnął przy obrocie. Konwojenci w ciągu nocy się zmienili, a ci tutaj jeszcze bardziej przypominali wsiowych stróżów prawa.
  • Do wyjścia, na przesłuchanie, ze wszystkimi rzeczami. - sucho objaśnił jeden z nich.
Podniosłem się i niespiesznie zasznurowałem adidasy, wziąłem kurtkę, narzuciłem ją na plecy i ruszyłem do drzwi.

Śledczy był ten sam. Nie pamiętałem jego nazwiska, ale w palmtopie – tak na wszelki wypadek - gdzieś tam je sobie zapisałem. Konwojenci zasalutowali i wyszli. Usiadłem na krześle stojącym naprzeciw biurka, w samym centrum tego dosyć obskurnego pokoju. Nie rozglądałem się, bo nie było na czym oka zawiesić. Śledczy otworzył leżącą przed nim teczkę i pracowicie powiódł długopisem po zapisanych linijkach.
  • Imię, nazwisko, rok urodzenia?
  • Takie same jak wczoraj, - sucho odpowiedziałem.
  • Powtarzam: imię, nazwisko i rok urodzenia?
  • Powtarzam, proszę przepisać z wczorajszego protokołu.
Śledczy odłożył długopis i sprężystym krokiem wychodząc zza biurka podszedł do mnie. Zrozumiałem, że nieco przegiąłem i że za chwilę zacznie mnie bić. Na cofnięcie się jednak było już za późno. Zatrzymał się przed mną; krzepki i żylasty. Tak na oko śledczy był niewielkiego wzrostu, zapewne przewyższałem go pół głowy. Zaczął się bujać przestępując z nogi na nogę. Złożył ręce na piersi jakby przyjmując bojową postawę i zaczął w zamyśleniu chrzęścić ściskając dłonie. Na palcach prawej ręki miał wytatuowane: "d.i.m.a."

  • A ty kurwa co? Nie wiesz gdzie się znajdujesz? Co, nerki cię swędzą?

Normalnie to na pewno bym się zląkł, tak jak przeraziłem się wczoraj. Jednakże teraz miałem przed oczami pismo profesora Picola, dlatego też podniosłem się powoli z krzesła i śmiało mu się przyjrzałem.
  • Zostaw! - powiedziałem przekonywająco, zadziwiając nawet samego siebie. - Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz z kim masz do czynienia? A co tobie kazali? Miałeś tylko z byle powodu zatrzymać mnie razem z przyjaciółmi aż do przyjazdu naczalstwa z Moskwy! I zabezpieczyć warunki. A jeśli oni dowiedzą się, że na mnie krzyczałeś, że byłem bez jedzenia, jeśli ośmielisz się mnie uderzyć – pójdziesz pod sąd. A na dodatek jeśli Przybysze się dowiedzą, że mnie aresztowali to w tą menelską budę pieprzną jakimś promieniem atomowym. Zrozumiałeś?!
Patrząc na jego okrągłe ze zdumienia oczy zorientowałem się, że niczego nie wiedział o Przybyszach. Ostatecznie jednak prawidłowo przewidziałem: moje słowa zrobiły na nim niebywałe wrażenie. Stropił się, schował te swoje pięści, wrócił za biurko i milczał przez jakiś czas. W gabinecie była jakaś piekielna cisza, taka jaka zdarza się tylko w naprawdę zagubionych wsiach. Tylko daleko gdzieś tam za horyzontem turkotał śmigłowiec.
  • No co, no co? Ja przecież dla protokołu... przecież – burknął. - A ty odmawiasz odpowiedzi... .
  • A co tam odmawiam: proszę pytać.
  • W jakim charakterze pracujecie?
  • Inżynier od stawiania pytań.
  • Co? Inżynier od stawiania pytań? - Powtórzył śledczy i jego brwi z niedowierzaniem podskoczyły do góry. 
  • W teatrze pracujecie?
Nie zdążyłem odpowiedzieć – klekotanie śmigłowca gwałtownie przybliżyło się i włamało razem z wiatrem do zakratowanego okienka. Huk był tak głośny, że nawet gdybym zaczął krzyczeć to i tak własnego głosu nie usłyszałbym. W chwilę potem hałas umilkł i do gabinetu weszło dwóch umundurowanych. Ruchem palca śledczy Dima został poproszony o wyjście. Podeszli do mnie.
  • Roman? - zaczął pierwszy. - Nie będę ci bajek opowiadał i od razu przejdę do rzeczy. Zaczął kolejno wyliczać na palcach. - Jestem ze stolicy i przyjechałem po ciebie. To my wczoraj poprosiliśmy miejscowych abyś u nich przenocował. Wybacz, nie było innego wyjścia, bo o mało co... . W żadnym wypadku nie jesteś aresztowany, po prostu jesteś jednym z najważniejszych świadków Kontaktu. Od tego czy zgodzisz się współpracować być może zależy los naszego kraju. - - Pomilczał chwilę.
  • Pamiętasz? Nasz kraj jako pierwszy wypuścił sputnika. Od nas pierwszy człowiek poleciał w kosmos. To nasi ludzie jako pierwsi wyszli w otwartą przestrzeń kosmiczną. I teraz nasz kraj jako pierwszy nawiązuje kontakt z Umysłem Pozaziemskim. To jest ważne. Dlatego prosimy ciebie, abyś poleciał z nami... .
  • Jak zrozumiałem to niespecjalnie mam wybór? - Wymijająco pokiwał głową.
  • Pamiętaj, nie jesteś aresztowany, ale czeka na nas poważna robota. Twoi przyjaciele już zgodzili się nam pomóc.
  • A czy mogę ich zobaczyć?
  • Oczywiście, siedzą już w helikopterze. O jedno tylko proszę: abyś z nimi się nie kontaktował.
Nasi psychologowie chcieliby porozmawiać z każdym z was na osobności, tak żeby wasze oświadczenia były jak najbardziej osobiste i dokładne.
A mogę chociaż zadzwonić? - zapytałem się.

Prawdę powiedziawszy to nie miałem wcale potrzeby dzwonienia, ale powiedziałem to tak dla zasady. On wyciągnął do mnie swoją komórkę i machnął ręką dając mi do zrozumienia, że można dzwonić idąc. Pomyślałem chwilę i zadzwoniłem do mamy informując ją, że u mnie wszystko w porządku, że tylko zostajemy trochę dłużej na daczy. Mama już wiedziała o Przybyszu i była mocno zaniepokojona. Pewnie Maruśka przeczytała jej moje wczorajsze maile. Uspokoiłem ją jak mogłem i szybko zakończywszy rozmowę obiecałem jej, że już niedługo będę w Moskwie.

* * *

Do Moskwy trafiliśmy - czy nie - to tego już nie wiedziałem. Betonowe gmachy i park – ni to budynki szpitalne ni to budowle wojskowe. Jednakże do parku nas wcale nie wypuszczali i w ogóle nie było między nami kontaktu. Od razu rozprowadzili nas po różnych korytarzach, gdzie natychmiast odbyło się przesłuchanie. A może to była tylko rozmowa? Tutaj moimi słuchaczami była trójka: grubas w pagonach, brodacz w białym fartuchu i starsza kobieta także w białym fartuchu. Pytania zadawała tylko ona. Ja odpowiadałem.
  • Przyjechaliśmy we czwórkę: dwóch moich przyjaciół, z którymi pracuję, Lidka – żona jednego z nich i ja. Właśnie zakończyliśmy projekt i przyznaliśmy sobie luz. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy nad Rzekę Niedźwiedzią, na daczę. Wzięliśmy wędki i poszliśmy nad wodę. Rozłożyliśmy je, nacięło się pomidorka, otworzyło się piwko. Lidka położyła się opalać. Na niebie niczego nie widzieliśmy. Usłyszeliśmy w lesie hałas, ale nie zwróciliśmy na to uwagi. Potem z lasu wypełzła skrzynka, taka długa, coś jak lodówka, ale nieco mniejsza. 
  • Wypełzła czy wyszła? - szybko przerwała mi starsza.
  • Nie wiem, patrzyłem na spławik. Na ten szelesty się odwróciłem, patrzę a tam w krzakach skrzynka. A tu z niej głos: "No to i u nas jest pierwszy dzwonek. Dzień dobry!"
Zamilkłem zdając sobie sprawę z tego jak głupio się tego słucha.
  • Proszę kontynuować, słuchamy uważnie. Było dokładnie tak: "No to i u nas jest pierwszy dzwonek. Dzień dobry!"?
  • Tak.
  • We wczorajszym protokole było: "Mamy pierwszy dzwonek" a teraz pan mówi "I u nas jest pierwszy dzwonek".
  • No, coś tam było koło tego.
  • Panie Romanie! - kobieta podniosła palec. - To bardzo ważne proszę sobie przypomnieć.
  • A jaka to różnica? - zdziwiłem się.
  • To jest duża różnica. Po tym można poznać jakiej stacji radiowej i w jakim czasie słuchał.
  • A co, chodzi o radio? - z powątpiewaniem pokiwałem głowa.
  • On wybrał frazę, którą według niego przyjęto zaczynać rozmowę. W zamyśleniu pogładziłem się po karku. A jeśli rzeczywiście... .
  • Głos był równy, bez akcentu? - kontynuowała.
  • Bez akcentu, normalny ludzki głos. - Tłuścioch w pagonach coś tam zapisał w notatniku.
  • No dobrze. A co było dalej? O czym pan pomyślał?
  • No cóż, pomyśleliśmy, że lokalsi pewnie coś kombinują, wleźli do skrzynki i żeby czego tam nie zwędzili.
  • No i jak mu odpowiedziano? Kto z was mu odpowiedział? - Znowu pogładziłem się po karku.
  • Trudno powiedzieć. Nie pamiętam. Ktoś z nas coś tam odpowiedział. Coś w rodzaju: "A ty kto?", albo też "Kto tam?".
  • I coś było dalej?
  • Tak! Jurik powiedział, "A co to za brednie?". I tamten wypalił: "Pozwólcie, że przedstawię naszego dzisiejszego gościa". I zamilkł. Znaczy się przedstawił.
  • A skąd szedł dźwięk?
  • Ze skrzynki.
  • Coś tam się otwierało, powstawały jakieś otwory? - Pokręciłem przecząco głową.
  • Proszę opisać tą skrzynkę. - poprosiła.
  • No, sądząc po kolorze to jakby była z kartonu. Bez napisów. Tyle, że nie kartonowa.
  • A skąd wiadomo, że nie kartonowa? Dotykał ją pan?
  • Nie. Wydaje mi się jednak, że to nie był karton.
  • Dlaczego?
  • Nie wiem.
  • A co za materiał?
  • Nie wiem?
  • Plastyk?
Milcząc pokiwałem głową. A tak faktycznie to skąd miałbym to wiedzieć? Nie dotykałem jej przecież.
  • W porządku panie Romanie, a potem co było dalej?
  • Dokładnie nie pamiętam. No... wywiązała się rozmowa. My już wiedzieliśmy, że to nie żarty, a coś tam niepojętego. On odpowiadał bardzo szybko. Z początku mówił urywanymi frazami.
  • Zapytał nawet głosem Jurika: "A co to za brednie? A potem damskim głosem dodał:"Jak pana przedstawić?". Podaliśmy swoje imiona i dalej już było lżej.
  • A jak szybko on mówił?
  • Słowa wypowiadał wolno, ale wyraźnie, ale odpowiadał momentalnie, nie namyślając się. Mówił coraz bardziej pewnie i precyzyjnie... . Tak jakby między wypowiadanymi zdaniami zdążył zapoznać się z dziesięcioma słownikami. Do każdego z nas zwracał się po imieniu i prowadził jednocześnie kilka rozmów. Nie nadążałem za tym co mówił do pozostałych.
  • A po czym poznawaliście, że zwraca się konkretnie do któregoś z was?
  • Nie wiem... . - zmieszałem się. - Jakoś tak dawało się poznać, po imieniu się zwracał, intonacja wskazywała... . Grubas w pagonach coś tam znowu zapisał w notesie
  • O co pytał? O czym opowiadał?
  • Powiedział, że jest kosmicznym przybyszem.
  • To on powiedział "kosmiczny przybysz", czy też wy go tak nazwaliście?
  • On. Ja – powiedział – jestem przybyszem kosmicznym. Przyleciałem z dalekiego kosmosu. A potem pytał o różne głupoty.
  • O co dokładnie?
  • Mnie pytał ile mam lat, czy mam dzieci, w jakim zawodzie pracuję i czy jestem z pracy zadowolony.
  • Powiedział skąd przyleciał?
  • Z dalekiego kosmosu. Więcej nic nie powiedział.
  • A powiedział co zamierza robić?
  • Nie. - pokręciłem przecząco głową. - On niczego nie opowiadał, on pytał. W jakimś momencie zapytał, co jest warte oglądania w Moskwie. Myślę, jednak, że on na serio się tutaj nie wybierał.
  • A dlaczego? - zapytała kobieta.No... . - zamyśliłem się. - Ta rozmowa była podobna do lekcji nauki języka, tak jak turystów się uczy. Coś jak proszę opowiedzieć coś o zabytkach. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby ta skrzynka na serio mogła chodzić po muzeach... .
  • Jasne. A jakie jeszcze były pytania?
  • Na początku pytania były proste, a potem coraz trudniejsze. Wszystko trwało jakieś dziesięć minut, nie więcej. Zapytał co to takiego sen. Jak to jest gdy śnią się sny i co się wtedy czuje. Czy człowiek w ogóle może nie spać i co by z tego wynikło. Potem zapytał jaki jest sens gry w snookera. Powiedziałem. A potem zapytał co to takiego poczucie humoru, ale nie mogłem mu na to odpowiedzieć. Wtedy on zakończył ze mną rozmowę i zapytał pozostałych jak się objawia poczucie humoru? No to próbowaliśmy mu objaśnić czymś w rodzaju, że to jest coś co się niespodziewanie zdarza, absurdalna sytuacja, gdy śmieszna odpowiedź, w ogóle kiedy jest śmiesznie. A on znowu: a co jest śmieszne? Bo jeśli z kogoś zażartowano, to znaczy, że oszukano go, więc czy to jest śmieszne? Lidka wtedy powiedziała, że śmiesznie jest jak się komuś zrobi łaskotki. A on powiedział: Dziękuję, wszystkiego dobrego. I zaczął przemieszczać się do lasu.
  • Powiedział "Wszystkiego dobrego" czy "Do widzenia"? A może "Żegnajcie"? - Pokiwałem przecząco głową.
  • Nic nie mówił na temat spotkania. I "żegnajcie" też nie wypowiedział. Do tej chwili już sprawnie posługiwał się językiem.
  • Dobrze. Popełzł więc w las. Jak się przemieszczał?
  • Po prostu, tak jak skrzynka. Pełzał. Płynnie. Tak jakby skrzynkę na sznurze ciągnąć, tylko że sznura nie było. No to my za nim. A on szybciej. My biegiem. I tym sposobem trafiliśmy na ten czarny korpus. On w nim zniknął i wszystko!
  • Wtedy wyciągnąłem palmtopa i zacząłem fotografować ten stożek ze wszystkich stron, dopóki Jurik nie powiedział, że tutaj może być promieniowanie. Wtedy poszliśmy sobie.
  • Jego - znaczy się tą skrzynkę - nikt nie domyślił się by sfotografować tak jak statek?
  • Nie, on nas jakoś od tego odwiódł. No, bo wiadomo, kiedy rozmówca bez żadnej przerwy z tobą rozmawia to masz takie wrażenie, że odpowiadasz w zadanym tempie. Padło pytanie – pomyślałeś – odpowiadasz – a tu w ciebie pac i jest następne pytanie. Pewnie, że trzeba było zdjęcie zrobić, ale się nie domyśliłem. Nie myślałem, że tak szybko odejdzie.
  • A jak on wszedł do tego czarnego korpusu? Luk się jakiś otworzył czy co?
  • Nie zauważyliśmy tego. Może wślizgnął się jakoś. Tam jest wysoka trawa, on poruszał się szybko i nieco się od niego oddaliliśmy.
  • Ostatnie pytanie: ile minęło czasu od gruchotu w lesie do pojawienia się skrzynki? - Zamyśliłem się.
  • Trudno powiedzieć, trochę więcej jak dziesięć minut. Gdzieś na pewno z trzynaście minut.
Kobieta w podziękowaniu kiwnęła głową. Brodacz we fartuchu podniósł palec jak w szkole i zapytał skrzekliwym głosem:
  • Mam dwa pytania. Po pierwsze skąd wiadomo, że on był jeden? - Wzruszyłem ramionami.
  • Rozmawialiśmy ze skrzynką. Może to nie Przybysz i nie skafander a po prostu tylko przenośny mikrofon z głośnikiem? Jednakże skrzynka mówiła o sobie "ja". I to w rodzaju męskim, coś niby "ja przyleciałem".
  • Dziękuję. - Skinął brodacz. - I drugie pytanie: a skąd informacja, że on jest Przybyszem?
Otworzyłem usta, żeby znowu powtórzyć, że przecież on sam mi to powiedział, ale nieoczekiwanie dla mnie grubas w pagonach odpowiedział za mnie:
  • Spodek przecież jest i do tej pory tam stoi. Sztuka nieziemska, to widać.
Kobieta machnęła ręką.
  • Panie Romanie, a teraz proszę się skupić: proszę przypomnieć sobie całą rozmowę i powiedzieć nam: Przybysz zachowywał się przyjacielsko czy wrogo? Próbował coś narzucić czy tylko pytał?
Pokręciłem głową przecząco.
  • Niczego wrogiego nie mówił. Przyjaźni także nie obiecywał. Normalnie mówił. Po prostu szczegółowo pytał. A pani – pyta mnie pani przyjaźnie? On tak samo. A przy okazji mam do pani pytanie: minęła już cała doba i czy on w tym czasie z kimś oprócz nas się jeszcze kontaktował?
Kobieta pytająco zwróciła się w kierunku tłuściocha w pagonach, a ten bez zapału kiwnął twierdząco głową.
  • Nie, ale spodek jest na swoim miejscu.
* * *

Pokoik gdzie mnie zakwaterowano przypominał hotelowy, chociaż był zamykany od zewnątrz na zamek, w oknach – mimo iż piąte piętro - były kraty. Poza tym: węzeł sanitarny, szafa, stolik nocny przykryty białym obrusikiem, a nawet mały telewizor. Włączyłem go od razu i zadziałał. Przeleciałem się po kanałach ale wszędzie były tylko bloki reklamowe. Na którymś z kanałów darli ze sobą koty dwaj politycy. I to dosłownie. Ciągnęli się za garnitury, które naprężały się na nich jak zbroje średniowiecznych rycerzy. Drobna dziennikarka prowadząca spotkanie – popiskując - próbowała ich bez skutku rozdzielić, a ci ubliżając sobie nawzajem walczyli dalej nie zwracając na nią uwagi. Wyłączyłem telewizor i włączyłem palmtopa.

Dziwne, ale i tutaj mnie nie przeszukiwali. Komentarzy w moim blogu pojawiła się cała hałda, ale nawet nie zamierzałem ich czytać. Internet działał tutaj jeszcze wolniej niż na Rzece Niedźwiedziej. Przeleciałem się po największych portalach z nowościami, ale tam jak zwykle rządziły internetowe śmieci. W sądzie głośno rozwodziły się nasze gwiazdy estradowe, upadały akcje jakiegoś tam "Finproma", w Egipcie przewrócił się tankowiec, w Pitrze ograbili jakiegoś duchownego, a o przybyszach nic nie było. Wrzuciłem do Googla "przybysz" i na szczęście trafiłem na następny artykuł prof. Picola.

* * *

"Idzie już druga doba kontaktu z obcą cywilizacją, ale niestety mało kto zdaje sobie sprawę z rozmiaru niebezpieczeństwa wiszącego nad nami. W naszym społeczeństwie decyzje podejmuje wierchuszka i na nieszczęście ten mechanizm silnie zaniża niewysoki potencjał intelektualny ludzkości. Chcielibyśmy wierzyć, że społeczeństwo zwiększa moc ludzkiego rozumu i że ten wysiłek jest wprost proporcjonalny do ilości członków tegoż społeczeństwa. Niestety nie ma takiej zależności. Co więcej – zależność jest odwrotna. Jeśli pojedynczy człowiek jest w stanie podjąć oryginalną decyzję, to społeczeństwo podejmie decyzję kolektywną, czyli kompromisową. Taka decyzja będzie zawierać w sobie interesy i poglądy wszystkich wpływowych stron. Dlatego też istotą decyzji kompromisowych często jest to, aby nie podejmować żadnych działań lub odłożyć na później podjęcie decyzji.

Myli się ten kto twierdzi, że państwo działa podstępnie, rozumnie czy planowo próbując oszukać swoich obywateli. Nie ma takich możliwości, aby kogoś oszukać czy przechytrzyć.

Wystarczy spojrzeć na historię ludzkości i stanie się jasnym, że intelekt dowolnego państwa, jego świadome działanie znajduje się na poziomie pięcioletniego dziecka. Państwa naprawdę tak się zachowują! Weselą się i wpadają w depresję, bałaganią i śpią, obrażają się i tupią nóżkami, przechwalają się próbując zwrócić na siebie uwagę, rozpoczynają awantury i zabierają sąsiadom zabawki które im się spodobały, płaczą i zaklinają się, że zemszczą się okrutnie na tych co je obrazili. Wszystko po to aby w następnej chwili natychmiast zapomnieć o łzach i jakby nigdy nic bawić się we wspólnej piaskownicy. Gdyby istniał sposób – jakąś to metodą – pomierzyć IQ dowolnego kraju to jego wysokość odpowiadała by poważnemu zapóźnieniu umysłowemu.

Dobrym przykładem naszego społeczeństwa jest tłum: da się zrozumieć postępowanie każdego pojedynczego człowieka, nawet jeśli jest on głupcem. Jednakże na zachowanie całego tłumu mają wpływ prymitywne instynkty: panika, zmęczenie, głód, ciekawość, strach, gniew. Przepowiedzieć czy kierować postępowaniem pojedynczego człowieka to zadanie trudne, czego nie można powiedzieć o tłumie. Łatwo jest zarządzać tłumem, wystarczy tylko wyczuwać nastrój tłumu i posługiwać się dźwigniami wpływu na niego. Faktycznie to my sami wydrążyliśmy tą dziurę w tarczy i – istnieje ona - od niepamiętnych czasów. Historia ludzkości składa się w całości z przykładów tego, jak inteligentny i pracowity człowiek owładnięty ideą dochodzi do władzy i na pewien czas tworzy z pustego miejsca imperium powodujące społeczne huragany i przelewając krew milionów. Czyngiz – Chan, Napoleon, Hitler,
Stalin – ten spis można długo ciągnąć. Wygranym okazuje się ten, kto był zdolny narzucić społeczeństwu autorytarne decyzje, nie licząc się z kolegialnym, umiarkowanym stanowiskiem bez wyraźniejszej formy.

Ludzkość nie wypracowała jeszcze mechanizmu obrony swojego społeczeństwa. Nie mamy swojego kosmicznego przybysza, który umiałby posługiwać się naszą słabością w swoich celach. A jakie są te jego cele – podkreślam to - jeszcze nie wiemy. A instrumentów nacisku na społeczne decyzje – jest zbyt mało. Jak wiadomo informacja o konstrukcji naszego społeczeństwa jest powszechnie dostępna. Współczesne środki masowego przekazu a szczególnie niekontrolowalny Internet pozwalają wpływać na społeczeństwo szybko i zupełnie anonimowo. Spróbujmy więc przewidzieć, dalszą sytuację. Podsumowując: nie znamy celów naszego Przybysza.

Możliwe jest, że ma życzenie otrzymać na własność ten kawałek kosmicznego materiału na którym my żyjemy. Być może chce zostać imperatorem i rządzić nami. Możliwe, że interesuje go handel i chciałby on dostać przedmioty naszej kultury, techniki, być może jakieś potrzebne mu zasoby surowcowe. Niewykluczone też, że ma w stosunku do nas tylko naukowe zainteresowania i chciałby przeprowadzić na nas jakieś tam eksperymenty. Tak czy inaczej mamy prawo przypuszczać, że jego kroki będą następujące:

Faza zbierania informacji. Schowawszy się zacznie zbierać wszystką dostępną informację, rozwieszoną w eterze. Audycje radiowe i telewizyjne, rozmowy na komórkach, pakiety informacji internetowych. Wszystko to może być przedmiotem jego analizy. I proszę pamiętać, że do Sieci dostęp jest dwustronny. Nie ma takiej technicznej siły, aby Przybysz nie mógł dostarczać swoich informacji prosto z miejsca swojego lądowania. My możemy mieć tylko nadzieję, że Super-rozum potrafi się znaleźć w tym oceanie śmieci informacyjnych i na jego podstawie nie stworzy sobie jakiegoś przewrotnego o nas wyobrażenia jakie można odnieść po obejrzeniu paru telewizyjnych show... . Logicznym więc jest, że na tym etapie Przybysz będzie unikał kontaktów lub też nawiąże jakieś kontakty, ale do niczego nie zobowiązujące, takie ze zwykłymi obywatelami planety. Chodzi o zbliżenie do rzeczywistości
tego obrazu, który został wykreowany w środkach masowego przekazu. Prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z tym etapem, którego fragment zdarzył się na Rzece Niedźwiedziej. I wygląda na to, że Przybysz nie był zadowolony z rezultatów tego kontaktu, no i możliwe jest, że nie zadowala go szybkość wymiany informacyjnej na żywo.

Faza działania. Jest mało prawdopodobne, aby Przybysz dysponujący super-mózgiem - mając za sobą nieudane doświadczenie w kontakcie z pojedynczymi osobami - zechciał korzystać z bezpośredniego dialogu z władzą. Oznaczałoby to tylko stratę czasu na niekończące się rozmowy w procesie których władza nieuchronnie próbowałaby przeciągnąć przyjęte postanowienia, w tym samym czasie dostępnymi sposobami wyłudzając informacje, próbując rozliczyć się technologiami w pierwszej kolejności o znaczeniu kosmicznym i wojskowym. Wiemy przecież, że cena pytań jest wysoka. O cenie pytań należy pomówić osobno. Obecnie wszystkie kraje na kuli ziemskiej znajdują się na na zbliżonym poziomie rozwoju gospodarczego. Nawet odstawanie krajów trzeciego świata jest niczym w porównaniu do tej przepaści jak oddzielać będzie państwo posiadające technologie pochodzenia pozaziemskiego, szczególnie z zakresu energetyki. Nawet minimalna wymiana technologii może dać temu jednemu krajowi i rządzącej nim wierchuszce światowe przywództwo i finansową obfitość o niesłychanej skali. Wszyscy doskonale rozumiemy, że pojawienie się Przybysza na naszej planecie to punkt zwrotny w przedsięwzięciach biznesowych, świetny sposób na zainwestowanie kapitału, najbardziej rokujący i dochodowy kierunek badań naukowych. Jeśli dla fantastów i zwykłych obywateli Przybysz jest tylko powodem do żartów i plotek, to dla ludzi praktycznych i nawykłych do podejmowania decyzji to jest Projekt. Ten sam do rozpracowania którego nadają się wszystkie dostępne środki. Oczywiście Przybysz może wykorzystywać rozbicie jedności naszego społeczeństwa: przeciągać oficjalne rozmowy, wchodzić w jednoczesny dialog z rządami niechętnych sobie krajów. No i wtedy jest możliwość szantażu, podzielenia się strategiczną informacją z konkurentem danego kraju. Ten akurat wariant dla Przybysza jest wyjątkowo niebezpieczny, gdyż rząd kraju który uważa go za swoją własność zdolny jest do drastycznego kroku, który zwykł był być robiony w odniesieniu do każdej innej własności, co do której zachodzi podejrzenie, że mogłaby trafić do wroga. Bezpieczniejszym wariantem dla Przybysza wydaje się być wariant następujący: unikając oficjalnego kontaktu i posługując się swobodnymi dźwigniami wpływu uzyskać tak lub inaczej (bezpośrednio lub przez pośredników-ludzi, którzy mogą nawet nie wiedzieć od kogo pochodzi przekaz) otrzymać od społeczeństwa to co jest mu potrzebne. W tym sensie szczególne niebezpieczeństwo wiąże się z tą czwórką która wzięła udział w bezpośrednim kontakcie. Nie ma żadnych wątpliwości, że zostaną oni izolowani i poddani bardzo uważnej kontroli.

Faza końcowa. W zależności od swoich celów Przybysz albo zapanuje na naszej planecie wziąwszy ją pod swoją kontrolę, albo też ją porzuci. Jak by jednak nie było nie będzie się chwalił swoją mocą czy intelektem, a co będzie chciał to zrobi po cichu. A co my widzimy obecnie? Uczestnicy kontaktu znikli z pola widzenia dziennikarzy – być może zginęli. Możliwe też, że ukrywają ich przed dziennikarzami dla samego ich bezpieczeństwa. Opinia publiczna jest skrajnie poruszona tą sytuacją i czym dłużej będzie się ciągnęła ta niejasna sytuacja tym bardziej będzie wzrastać niepokój. Sytuacja zaostrzyła się po dzisiejszym incydencie, kiedy to grupa rządowych parlamentarzystów, która zbliżyła się do czarnego spodka odpędzona została nawałnicą ogniową. Teraz przynajmniej jest nam wiadomo, że Przybysz nie życzy sobie kontaktu, a jego plany w stosunku do nas są co najmniej niejasne. Z punktu widzenia zwykłego obywatela dochodzi jeszcze nam jeszcze jedna, niepokojąca sprawa.

Niemniej jednak wielu jak dawniej wiąże z Przybyszem swoje nadzieje, dlatego należy oczekiwać, że w rejon lądowania runą szukając swoich szans: różnego rodzaju partie polityczne, marzyciele i awanturnicy, fanatycy religijni, nieuleczalnie chorzy na raka, AIDS czy zwykli gapie. Rząd będzie więc zmuszony zorganizować kordon wokół lądowiska, przy czym nie mogąc dostarczyć w zamian jakiejś oficjalnej informacji powiększy jeszcze tylko pustkę informacyjną. Czymże więc się ta pustka zapełni? Odpowiedź ta jest nam do bólu znajoma.

Chcąc nie chcąc zacznie zapełniać się śmieciami ze wszystkich poziomów absurdu. Bezproblemowe przekładnie współczesnych przekaziorów błyskawicznie wyciągną na ekrany wszystko – począwszy od cudacznych dziwolągów do niekompetentnych celebrytów - a wszyscy oni ochoczo zaczną wytwarzać informacyjny chaos, nie mający żadnego odniesienia do prawdziwego stanu rzeczy.

I jeśli nasze domysły związane z Przybyszem są prawdziwe - jeśli on rzeczywiście czegoś potrzebuje od ludzkości – to na tle tej informacyjnej pustki i niekompetentnego chaosu już dzisiaj będzie można zauważyć objawy celowego wpływu Przybysza na nasze społeczeństwo. Idea którą bezmyślnie powtarzać będą niezliczone usta – nie domyślające się pierwotnego jej źródła – prawdopodobnie należeć będzie do Przybysza."

Odłożyłem na bok telefon. Tym razem artykuł profesora nie wydał mi się tak jasny, raczej niezrozumiały. To co, zmęczony jestem i nie potrafię nawet zrozumieć artykułu? Pospać by póki jeszcze jest czas? Zamiast tego włączyłem znowu telewizor. Zrozumiały program znalazłem na jakimś tam kanale z "PPS" w kółku umieszczonym w rogu ekranu. Pewnie jakiś lokalny.

Tutaj dźwięczały gromkie brawa, a na ekranie sterczał jakiś facio w okularkach ubrany w nieznośnie obcisły trykot w kolorze moro z różnymi tam paskami i spinkami. Ręce miał błagalnie wzniesione do góry, a w jednej z nich trzymał papier. Pomyślałem, że to na pewno jakiś komik albo klown, który zakończył właśnie kolejny numer i obecnie będzie dalej ciągnął swoje przedstawienie, gdy ten poprawił okularki i powiedział:
  • Zaczynamy, specjalne, ponadplanowe wydanie programu "Ogniowa granica" z Wadimem Leonowem! Dzisiaj tematem naszej bitwy na wiedzę – wizyta istot pozaziemskich na Ziemi, do której doszło niedawno, niedaleko Rzeki Niedźwiedziej, niecałe 200 kilometrów od stolicy!
Podniósł znowu ręce i publiczność ponownie zagrzmiała oklaskami. Kamera pokazała całe studio: przed zasłoną z siatki maskującej umieszczono zaimprowizowany okop. Zrobiono go dosyć teatralnie, coś jak dwa podesty, między nimi tkanina, jakaś skrzynka z plastykowymi nabojami i makieta karabinu maszynowego. Po obu stronach tak zaimprowizowanego okopu były dwie ławki z nieheblowanych desek a na każdej z nich siedziało po dwóch ludzi w hełmach. Ogółem to robiło dosyć idiotyczne i tandetne wrażenie, coś jak w teatrze podczas spektaklu o wojnie.

Na ekranie znowu pojawił się prowadzący.
  • Dzisiaj na naszych frontach ogniowych ścierają się przedstawiciele najbardziej różnych poglądów i zawodów! Oto znakomity pisarz science – fiction... . Prowadzący zawahał się, popatrzył w stronę okopu, poprawił okularki, a potem z niedowierzaniem spojrzał na kartkę papieru i przewrócił ją na drugą stronę. Na ile zdołałem zobaczyć kartka okazała się być pustą.
  • Ta-a-ak. - powiedział nieoczekiwanie skrzeczącym głosem w zamyśleniu. - Wygląda na to, że Łuknianienko znowu dzisiaj do nas nie przyszedł? No, oczywiście, że my tylko przychodzimy do Pierwszego Kanału, ale... . I jak widzę kosmonauty nie ma. Kim są w ogóle ci ludzie? Gdzie jest w ogóle mój tekst?! Do diabła, gdzie jest Andżela?! - wrzasnął nerwowo. - Andżela!
Do prowadzącego szybko podbiegła tłusta dama na wysokich obcasach i coś tam zaszeptała mu na ucho. Oczy prowadzącego nerwowo zamrugały.
  • A nie można to było uprzedzić?! - rzucił morderczym spojrzeniem za odchodzącą Andżeliką i zaraz przywołał na usta promienny uśmiech. - Jak mnie właśnie poinformowano – w związku z aktualizacją wczorajszych wydarzeń przeprowadzamy bezpośrednią transmisję na żywo. Niestety nie wszyscy uczestnicy naszej intelektualnej walki zdążyli wyjść na nasze ogniowe pozycje, niemniej jednak walka odbędzie się! I tak, ognia!!! Teraz prosimy uczestników naszej bitwy aby przedstawili się i powiedzieli parę słów o sobie. Zaczynamy od naszych pięknych pań... . - machnął ręką.
Na ekranie pojawiła się rosła panna w mini z futrzanym kołnierzem na szyi. Jej twarz spalona w solarium wydawała się jakby nieco znajoma, chociaż uczesanie włosów zakrywał szary hełm. Aktorka czy kto taki?
  • Nazywam się Swietłana Spaskaja – zamruczała. - Jestem piosenkarką, autorką wideoklipów, organizuję koncerty, a ostatnio wydałam książkę z poezją. - Publika zaklaskała a kamera ciągle jeszcze spoglądała na milczącą damę.
  • Dziękuję. - podziękował zdawkowo prowadzący.
Na ekranie nagle pojawiła się dziewczyna z drugiej ławki, i ku swojemu zdziwieniu zobaczyłem że to moja przyrodnia siostra Maruśka.
  • Nazywam się Marina Jusupowa - dźwięcznie powiedziała Maruśka podnosząc się z ławki na pełny wzrost. - Uczę się na pierwszym roku Akademii Pedagogicznej. Lubię muzykę i bowling. Swoim zwykłym gestem Maruśka spróbowała odrzucić dłonią rudą grzywkę, ale ręka tylko dźwięcznie stuknęła o hełm. Wyglądało to jakby Maruśka zasalutowała na co w odpowiedzi publika zaszalała oklaskami.
  • Czy to właśnie pani miała to szczęście aby spotkać się z Przybyszami? - sprecyzował prowadzący.
  • Niestety nie, - z ubolewaniem kiwnęła głowa Maruśka. - W kontakcie brał udział mój starszy brat, Roman ze swoimi przyjaciółmi.
  • Roman! - prowadzący zamachał rękoma i spojrzał na jej towarzysza. - To właśnie pan?
  • Nie jestem Romanem. - z urazą odpowiedział i dla wszelkiej pewności odsunął się od Maruśki, pokazując, że nie jest z nią.
  • Roman, jeszcze nie wrócił do domu. - objaśniła Maruśka.
  • Porwali ich? - ożywił się prowadzący. - Obcy ich porwali?!
  • Nie, on sam zadzwonił i powiedział, że pracuje z uczonymi i... że mówi im wszystko.
  • Z uczonymi, z jakimi? Z naszymi czy obcymi? Czy aby na pewno jest pani pewna, że on nie jest w niewoli u obcych? - Prowadzący złowieszczo nachylił się nad Maruśką.
  • No... - Maruśka się zmieszała a mi wydało się, że ona się czegoś naprawdę boi. - Wczoraj on w Internecie pisał, zdjęcia wykładał, potem do mamy dzwonił... .
  • Z niewoli? - prowadzący się nie poddawał.
c.d.n.


Podziel się