niedziela, 5 lutego 2017

Włocławek 3/4 - Grzmiąca katedra (1754)


Kiedy malarz ikon, mnich świątobliwy przystępuje do pisania ikony to przygotować się musi. Szczegółów nie znam, ale - on żyjąc w cichości - modlitwę niewątpliwie odmawia, aby myśli nakierować na ten jeden jedyny, właściwy tor.


Potem - przygotowując deskę - może nawet sobie coś tam nabożnego po cichutku podśpiewuje. Wiadomo, kto śpiewając chwali Pana to... dwa razy się modli!


No i kiedy artysta składniki farb miesza, aby kolor odpowiedni uzyskać to niewątpliwie odbywa się to w blasku świecy. A po co mu ona gdy dzień już dawno wstał? A pali się po to, aby przedłużać modlitwę gdy malarz skupiony być musi tylko i wyłącznie na dobieraniu i mieszaniu składników... .


A co robi marny utrwalacz rzeczywistości z aparatem fotograficznym!? Jak on te swoje zdjęcia robił będzie? Wyszarpał od życia te parę godzin, aby tam i nazad zdążyć. Miał to szczęście zauważyć, że jak będzie miał szczęście to może zdąży tuż po mszy południowej załapać się na chwilę zanim wszystkie światła w świątyni pogasną, zanim drzwi sie zamkną aby utrwalić to i owo.


Pełnego blasku świateł podczas fotografowania nie było co się spodziewać! W końcu przybywał niezapowiedzian. Na jego usprawiedliwienie: nie mogło być inaczej skoro niedziela.


No i wyszło jak było do przewidzenia! Korzystając z kilkunastominutowego przedłużenia czasu dostępu do świątyni (Co za szczęście, że wycieczka z Cichocinka akurat weszła) nastąpiło pospieszne fotografowanie.


Co to zresztą było za zdjęć robienie?! Bardziej to na zachłanną kradzież obrazów wyglądało. Wyostrzony wzrok, pospieszne macanie guziczków i suwaczków na aparacie i miarowe pstryk-pstryk-pstryk!


No, całe 15 minut na to zeszło.... . Tyle było mojego szczęścia! Oj, nie tak się robi fotografie, nie tak się je wyrabia! Jakże wieki ma jakiś obraz przetrwać - a choćby i elektroniczny on był! - skoro poświęcono mu 1/100 sekundy?!


Niemniej jednak coś z urody niezwykłego wnętrza zostało na matrycy. I proszę sobie nie myśleć, że tylko bezmyślnie zachłanna chęć utrwalania "wszystkiego i zaraz" popychała do działania. Jak już informowano: wcześniej było nieco przygotowań! Wiedziałem po co tam jestem. Wiedziałem czego szukam. Wiedziałem Kogo szukam!


Pełen dobrych wrażeń (mimo iż Tutivilla nie spotkałem!) opuszczając kościół miałem jednak poczucie spełnienia. No nie udało się wszystkiego, no nie udało się najlepiej jak można! ...ale coś tam, coś tam?
- To i owszem, owszem!















Dopiero w domu - już po opracowaniu zdjęć - okazało się, że nie cały trud był daremny: dostałem od życia bonus! Wśród mniej lub bardziej udanych zdjęć zarejestrowany został ten jeden jedyny i najważniejszy obrazkowy dokument w tym dniu: HOŁOŚNIK.


Oddajmy głos zapisowi z "Encyklopedii staropolskiej" (wyd. 1900 - 1903) Zygmunta Glogera.

"GŁOŚNIK, HOŁOŚNIK
Tak nazywamy dzisiaj garnki wmurowywane niegdyś w ściany starożytnych cerkwi na Rusi i niektórych kościołów w Polsce, z otworami do wnętrza świątyń, w celu powiększenia akustyki.

Katedra włocławska była pierwotnie nietynkowana wewnątrz, lecz na fugi z czerwonej cegły murowana. Dopiero w późniejszych wiekach przy otynkowaniu ścian wewnętrznych założono otwory tych garnków cegiełkami i narzucono tynkiem, uznając przeznaczenie ich za zbyteczne.

- Przy odbijaniu tynku podczas wielkiej ostatniej restauracyi odkryto niespodzianie owe garnki."

To prawdopodobnie przy okazji hołośników włocławskich mówiono, że najpierw była "katedrą grzmiącą" a potem - po zaślepieniu ich - "katedrą, która ogłuchła"... .

- Dzisiaj - jak widać - katedra dzięki cudowi akustycznemu znowu może bez przeszkód grzmieć.

Tutivilla nie udało się tym razem napotkać, ale ten drugi skarb katedry włocławskiej to i tak-tak!
- Co cieszy.



Podziel się