JAK ZOSTAŁEM MICKIEWICZEM

Nazywam się Jan Matejko vel Mickiewicz Andrzej i dzwonię do Ciebie, aby Ci opowiedzieć o mym wielkim marzeniu.

Tak, właśnie d z w o n i ę ! Wiesz przecież jak trudno jest pisać o marzeniach. A przez telefon to wygodnie. Można
w tą trąbkę gadać i gadać, a rozmówca i tak może po cichutku odłożyć słuchawkę na widełki... . - A ten - niech mu
tam i Mickiewicz będzie - niech dalej sobie gada!
...bo moje marzenie było od zawsze takie samo: chciałem być Matejką!

Od najmłodszych lat marzyło mi się być tym pisarzem sławnym. Niekoniecznie poetą (bo ci poeci są zawsze biedni!),
ale pisarzem i to tylko i wyłącznie wielkim. I sławnym. Jeździłbym sobie po kraju na koszt domów kultury, miałbym
spotkania z czytelnikami i byłbym powszechnie podziwiany. Taki pisarz – myślałem – to napewno ma klawe życie.

Potem mimo iż nieco podrosłem, nadal mi nie przechodziło, a nawet wręcz przeciwnie! Nie poddawałem się. Co
prawda ciągle jeszcze nie miałem pomysłu na swojego “Pana Tadeusza”, ale nie przeszkadzało mi to w niczym roić o
swej świetnej karierze, jako pisarza, teraz już międzynarodowej rangi.
- Póki co byłem kierowcą autobusu, podmiejskiego zresztą.

Mimo wszystkie przeszkody na drodze po pewnym samodzielnym obejrzeniu ciemną nocką paru “Pegazów” i jednego
całego "Big Brothera” dojrzałem do takiego stanu aby to jednak wielkim pisarzem być.

Warto wiedzieć, że po tym końskim impulsie moje marzenia zaczęły prawdziwie galopować! Już zupełnie nie wystarczało
mi to, że mam być wielkim, międzynarodowym pisarzem. Już nie zadowalało mnie to, że czytelnicy mają być mi wdzięczni.
Zapragnąłem, aby ta ich wdzięczność miała jakiś namacalny wymiar. Co tam jeden wymiar: niechby tych wymiarów było
ze trzy lub nawet cztery, rozmarzyłem się.

Powiedzmy sobie szczerze a dokładnie: niechże ten wymiar konkretnie w postaci pomnika na ten przykład będzie!
Pomyślałem sobie: na wdzięczność narodu za życia nie mam co liczyć, niechby więc mi rodacy ten postument chociaż po
mym zejściu postawili... . Tym bardziej, że mam dla niego takie stosowne miejsce! Oczywiście nie dla mego zejścia a dla
pomnika! Otóż przy Placu Rapackiego, tuż obok Łuku inżyniera Cezara jest taki w sam raz malutki placyk... .

A ten pomnik – oprócz chwały dla miasta - jest potrzebny mi także i w innym celu, najzupełniej osobistym. Otóż poznałem
kiedyś marnego oprowadzacza smętnie wlokącego za sobą zmęczone wycieczki po naszym pięknym mieście. Wielu mamy
pięknie gadających oprowadzaczy, ale ten akurat był wyjątkowo nudny! ...i w dodatku wyobrażał sobie że ciekawe
historie wykłada! ...a on tylko kawę na ławę rozlewał!

No i kiedyś nie utrzymałem jęzora za zębami... . Całą prawdę i tylko prawdę mu wyjątkowo barwnie opowiedziałem.
No i przestał mnie tolerować ten smutas, a nawet znielubił mnie za to ten kaszalot bardzo!
- I ja jego serdecznie nawzajem :-)

A teraz?! No a teraz kiedy mam już ten pomnik ten nudas będzie karany każdego dnia, gdy przyjdzie mu prowadzić wycieczkę.
Będzie  m u s i a ł  mnie wychwalać! Będzie musiał opowiadać o wielkim pisarzu, synu tego miasta i jego wielkich dokonaniach!
On, mały człowieczek wobec wielkiego MNIE stojącego na cokole... . A ja tam przecież jako Wielki Pisarz do gwiazd sięgający,
Wzrostem Kopernikowi równy... .

Coś jednak nie widzę entuzjazmu na Twej twarzy Szanowny Czytelniku! Czyżby nie spodobała Ci się idea pomnika dla mnie jako
skromnego wyrazu wdzięczności od narodu?! Znam ja was, znam! Znowu byście chcieli się wypchać pochwałami!
- O, co to to nie! Za moją sztukę pisarską - na same wegetariańskie pochwały nie zgadzam się!

Chociaż ogólnie dyplomy za wkład to jest COŚ, ale zdecydowanie za małe coś! Tak już jest na tym świecie ułożone, że dopiero
jak trzeba za sztukę zapłacić to okazuje się ile ta sztuka jest dla współczesnych faktycznie warta.
A artysta człek głodny nie tylko sukcesu: za coś przecież przysłowiową ale realną sztukę mięęęsa musi sobie kupić... .

Obecnie jednak domagam się raczej pomnika, a choćby i z podpisem “Wieszczowi - Rodacy”. A to "dlaczego?!" mógłby ktoś
nietaktownie zapytać. Odpowiedż brzmi: Ludzie! Przecież nie chodzi mi tu o mnie samego! Mi tak naprawdę ten pomnik nie
jest całkiem aż tak bardzo natychmiast potrzebny! ...bo ja tylko chcę żeby w końcu ten Toruń był chociaż odrobinę bardziej sławny!

No bo co teraz mamy! Parę zatęchłych muzeów w których nuda walczy z pajęczynami, dwójkę etatowych chuliganów co
(słusznie czy niesłusznie!) podpalają chaty idiotycznie umieszczone w środku miasta no i tego gościa co z wyciągniętą ręką koło
naszego sławnego ratusza o 363 oknach na kostce marmuru stoi... .

Gołym więc okiem widać, jak mało mamy sławnych ludzi! A pisarzy to w ogóle ekstremalnie mało. Tak więc jeden pisarz więcej
i to pomnikowy przydał by się naszemu miasteczku bardzo! ...i dlatego też zgłaszam już zawczasu swoją kandydaturę! Że co?!
...że za co? Jak to za co?! Za dzieło mojego życia! Jakiego?! No przecież mówię: za dzieło życia mego... .
- Tego które właśnie mozolnie napisałem.
..a napisałem je tak.

Marzyłem i marzyłem o tym pisarzowaniu, i nic nie wskazywało na to, że wezmę kiedyś do ręki pióro i od razu i tak po prostu
sam z siebie napiszę pewne znane arcydzieło. Nic nie wskazywało, a jednak... . W końcu nadszedł ten wspaniały dzień! Coś tam
we mnie eksplodowało, coś we mnie zagotowało się dnia pewnego i coś wybuchło we mnie! I tak to było, że w jednej chwili narodził
się we mnie wielki pisarz... .
- Ale dzieło mego życia nie powstało od razu! O, nie!

...bo już od pewnego czasu z tym pisaniem kombinowałem. A robiłem to ciemną nocką tak skutecznie, aż doszedłem wczesnym rankiem
do tego, że napisanie wielkiego dzieła to nie musi być zaraz aż coś tak wielkiego! Wystarczą przecież tylko dwa postulaty. Po pierwsze:
arcydzieło musi dotyczyć konkretnego miejsca. Jeśli ktoś ma mi postawić pomnik to przecież muszą to być wdzięczni mieszkańcy
jakiegoś konkretnego miejsca-miasta. Wioseczka nie wchodzi w grę, bo one u nas ostatnimi czasy biednieńkie raczej i na stawianie mi
pomnika nie stać ich bardzo.

Po drugie takie arcydzieło do napisania przeze mnie musi dotyczyć jak największej ilości ludzi w danym mieście. Wszystkich i bez wyjątku.
Wtedy oni się zidentyfikują w tym utworze i ...już nie będzie odwrotu! Fala podań do Komitetu Noblowskiego popłynie wartką Amazonką!
- I to z całego świata! ...bo nasi rodacy wszędzie mieszkają!

I Komitet Honorowy się natychmiast ukonstytuuje, a wtedy już będzie za co pomnik z czarnego marmuru wystawiać! I koniecznie proszę,
aby on w kolorze czarnym był, żeby nie było jak z pomnikiem Kopernika, że litery na nim licho widoczne. A każdy wie, że złoty napis
najbardziej widoczny na czarnym jest... . Na marmurze najlepiej.

Tylko trzeba się z tym pomnikiem nieco spieszyć, bo niedługo wszyscy zdolni do stworzenia takiego Komitetu (nie mówiąc o murarzach!)
drugą wielką falą w poszukiwaniu pracy wyjadą z kraju! Wystarczy, że teraz to już co piąty Polak oddaje w Zanzibarze na cztery lata
przed terminem nowe domy ze słomy, co trzeci z naszych rodaków wyjątkowo sprawnie zmywa niemieckie gary czy zapala co drugą
latarnię na nielitościwych angielskich skałach... .

Tak więc Komitet Honorowy niech się do pracy sprawnie zabiera, a ja tymczasem dzieło mego życia opowiem. Jak ono powstało.
W końcu każdy – nawet byle gryzipiór, a cóż dopiero mówić o wieszczu? – zatruwa wszystkich opowieściami o swych mękach twórczych... . .
- Kto więc jak nie geniusz ma do tego wszelkie prawo?!

No więc z genezą mojego arcydzieła było tak.

Nasza zajezdnia autobusowa ogłosiła konkurs. Na dwuwiersz lub nawet czterowiersz promujący bilety miesięczne. Napisali coś takiego:
w związku z wielką liczbą obywateli naszego miasta niezaznajomionych z ideą biletów miesięcznych temat trzeba umiejętnie i artystycznie
rozpropagować. W związku z tym ogłasza się wszem i wobec, że ten kto plagę jeżdżenia na gapę zgrabnym hasłem reklamowym bezbłędnie
pokona nagrodę główną lub jedną z trzech nagród pocieszenia oraz rękę nadobnej dyrektorówny MZK czy coś w tym guście niezwłocznie
w nagrodę dostanie.

Pomyślałem sobie: cóż to za nadzwyczaj piękna idea! I jaka antycznie klasyczna! Otóż ludzie z dawien dawna na gapę podróżując w swej
nieświadomości narażają się a to na utarczki z kanarkami, a to na nieprzyjemne mandatów płacenie. Nieświadomi przecież tego, iż jest
wyjście prostsze: zakup miesięcznego biletu!

A na dodatek - gdybyż, ach gdybyż taki konkurs wygrać! - to przecież dwa postulaty główne arcydzieła zostałyby od razu i natychmiast
spełnione! Akcja utworu przecież musi toczyć się na ulicach naszego miasta jak nie przymierzając autobus, a i od jeżdżenia tymi pojazdami
przecież nikt w naszym miasteczku nie jest wolny!

I tak oto zasiadłem do napisania utworu życia mego co nastąpiło nadzwyczaj prędko. Słowa złotym atramentem spływały z mego pióra na
kserograficzny papier, a kolejne zapisane karty powodowały w mym sercu dziwną a rzewną radość płynącą ze spełnionego marzenia.
Zaczynałem, zaczynałem stopniowo oto być Wielkim Pisarzem!
- Kiedy więc postawiłem końcową kropkę nad "i" zostałem już nim ostatecznie.

A potem to dzieło mego życia – teraz mające już konkretną formę – oddałem bezdusznej poczcie. Jeszcze przedtem polizałem znaczek,
jeszcze tylko ostatnie walnięcie pieczęcią i... dzieło mego życia poszło w szeroki świat!

Potem był mroczny tydzień, pełen bezbrzeżnej męki oczekiwania. I wreszcie nadszedł ten skandalicznie sławny dzień! Ten podły dzień
ogłoszenia wyników! Ubrany w mój najlepszy dyskretnie fioletowo-ciemny garnitur, różową koszulę i żółty krawat zasiadłem przed
radioodbiornikiem i... . Zawiodłem się, oj zawiodłem się na mieszkańcach naszego miasteczka!
- Nie przyznano mi pierwszej nagrody!

I na dodatek ten spiker! Spiker radiowy był w tym wszystkim najgorszy. Podał w całości utwór który wygrał miejsce pierwsze. Kiepski
czterowiersz, który napisała pewnie ciotka kierownika zajezdni. Spiker wygłosił tenże lichy utwór namaszczonym tonem a ona – ta ciotka -
wygrała komputer.

Drugie miejsce zajął jakiś nędzny dwuwiersz. Spiker bez cienia wstydu pięknie go także zadeklamował. Ona osoba dostał radioodbiornik!

Skandal wybuchł kiedy ten zawodowy gadacz doszedł do odczytania, że “ trzecią nagrodę zdobył niejaki O.T.”, przy czym nie wiadomo
dlaczego jakoś mimochodem zaznaczył, że decyzja jury była wielce niejednomyślna i że obrady akurat przy tej kandydaturze były
okropnie burzliwe... . A wszystko to wypowiedział niewyraźnie, szybko a jednym tchem, jakby się czegoś obawiał. Dzisiaj kiedy
wspominam ten niedobry czas powiedziałbym nawet, że on wyrzęził tę zapowiedź!
- A poza tym plątał się jakby się wstydził czegoś!

Nie na żarty więc rozgoryczony byłem, kiedy czarę goryczy przelewając spiker tym razem czegoś zaśmiewając się pod nosem, a dziwnie
chrząkając wreszcie wybełkotał... - ni miej ni więcej, ale właśnie wybełkotał! - tytuł utworu życia mego. Tylko sam tytuł przeczytał!
A dalszej części to już nie! Nie pofatygował się, aby całość dokładnie radiowej publice przedstawić, tak jak to ja teraz robię.

Poemat refleksyjny pod tytułem:  
POCHWAŁA BILETU MIESIĘCZNEGO  
a innymi słowy
WIECZORNA OPOWIEŚĆ O DOBRYM BILECIE MIESIĘCZNYM

Tak, tak – niełatwo jest żyć na świecie, ale za to jak ciekawie! Oj, tak.... .
Takie właśnie liczne myśli snuły mi się tkliwie po leniwej głowie podczas wieczornego spaceru po ulicy Szerokiej, która głównym traktem
reprezentacyjnym nam jest. Miesiąc świecił na niebie, ledwie widoczni pijaczkowie boży mamrotali coś po zaułkach, ostro wymalowane
„panie ładne” świeciły golizną tu i ówdzie... . A nad wszystkim leniwie pomrugiwał zepsuty neon.

I wtedy gdzieś tak w połowie Szerokiej (Koło Apteki Radzieckiej czyli należącej do Rady królewskiego miasta Torunia) usłyszałem tę muzykę.

Niosło ją leciutko, prawie niedostrzegalnie (chyba) z tego lokalu o takiej dziwnej nazwie trudnej do zapamiętania. ("Absurd": stamtąd nie
mogła dochodzić!). Na jakąś znaną melodię ("Kataryniarza jedyny"!?) nieznany głos męski wyśpiewywał:

Bilet miesięczny, bilet miesięczny na szczęście
Z ładną pieczęcią i własnym zdjęciem na szczęście
Bilet miesięczny dla Toruniaków jedyny
Kupujcie chłopcy, kupujcie także dziewczyny!

O żesz ty! Do dziś nie wiem, czy mi coś pikło, czy piknęło, ale w oczach stanęły mi jako żywe całe moje młode lata. A nieznany głos,
teraz już nieznacznie głośniej, a nawet coraz śmielej nucił następująco:

Niechże studenci ochoczo kupują owe
Bilety miesięczne (a nie te jednorazowe)
Bilety miesięczne gdyż są praktyczne i tanie
Bilety miesięczne kupujcie panowie, panie!

Tak, tak – powiedziałem sobie. Co racja to oracja! Co się tam będą po kieszeniach walać świstki przeróżne. Kupić miesięczny
i już - to dobre rozwiązanie! Dla każdego. I tak rozmyślając powoli dochodziłem do Strumykowej. Wtedy to po raz pierwszy
uświadomiłem sobie, że nadal słyszę tą melodię. Co tam melodię! Zupełnie wyraźnie słychać było słowa:

Czyś jest emeryt, uczeń, żonaty czy wdowa
To przy kontroli wcale nie musisz się chować
Boś jest posiadacz biletu miesięcznego
Wielo, ach-wielo-ach, wielo-przejazdowego!

Teraz to już zacząłem uważnie rozglądać się dookoła. I nic. Żadnych głośników! No, chyba że z muzycznego, tego co to koło zegara... .
Ale o tej porze?!

Gdy masz miesięczny, nie szukasz już kasownika
Gdy masz miesięczny to w szczycie doń nie pomykasz
Niech więc młodzieńcy, panny i ludzie dojrzali
Kupują miesięczne, by wciąż przy kioskach nie stali!

No, tak! Przypomniałem sobie te koszmarne chwile kiedy w szczycie wchodzisz do autobusu i trzeba się jakoś dopchać do kasownika.
Nie raz wtedy przemykała mi przez głowę myśl: „Gdybym to tak miał miesięczny, to nie musiałbym (sapiąc z wysiłku) wiosłować
w kierunku autobusowego odbijacza dat!"

Następna dobrze słyszalna zwrotka była znowu jakby przypomnieniem mi rzeczy znanych i oczywistych:

Na Rapackiego a także na Sienkiewicza
Kupisz miesięczny co swą taniością zachwyca
Tuż przy zajezdni, a także na Rubinkowie
Kupujcie miesięczne panie oraz panowie!

Myślałem że teraz to już nic nie może mnie zdziwić, ale szczęka mi opadła gdy na Nowym Mieście, z uchylonego na parterze okna
w mieszkaniu dosłyszałem śpiewaną młodzieńczym głosem damskim dalszą część tego niezwykłego utworu:

Sieciowy bilet, ach jakże on jest wygodny
Wkładaj do bluzy, pod krawat i do spodni
Kupuj miesięczny, kiedy się żegnasz lub witasz
Kupuj miesięczny, bo się opłaca i kwita!

No, pewnie, że się opłaca! Ale ludzie! Coś mi tutaj nie gra! Gdzie nie pójdę wszędzie ta muzyka! I co to za melodia?! Zawróciłem kłusem.
Pędem przelatując przez Szeroką zdążyłem jeszcze usłyszeć w lokalu z karaoke chóralny zaśpiew:

Bilet miesięczny to przecież sama wygoda
Nie trzeba pilnować, aby po wejściu skasować
Czyś więc blondynem, czy rudą piękną panią
Gdy masz miesięczny to jeździsz dużo i tanio!

Siedząc w tramwaju - jadącego w kierunku Grudziądzkiej - na biegnących literkach wyświetlacza zobaczyłem tekst który dziwnie pasował
mi do wysłuchanej przed chwilą melodii:

Kupuj miesięczny, zanim kanarek zaśpiewa
Kupuj gdy wiosną już zazielenią się drzewa
Kupuj miesięczny gdy mroźno i w pełnym słońcu
Kupuj natychmiast i... tylko raz w miesiącu!

Oj, tak, pomyślałem kiedy podeszło do mnie dwóch smutnych panów. Krótko poprosili o bilet.

    Jaki bilet?
    No, bilet. Ważny. Na przejazd co najmniej tam.
    A może być tam i z powrotem (gdziekolwiek)?
    Tak, może być! - Smutni panowie zgodzili się z ożywieniem.

Kiedy pokazałem im mój osobisty bilet sieciowy rozpromienili się bardzo, aż w autobusie pojaśniało. Popatrzyliśmy więc sobie ciepło
w oczy, a jakieś młode dziecko wyrecytowało:

Gdy mieszkasz w grodzie Kopernika
Biletów miesięcznych nie unikaj
Także pamiętaj, on nie ku ozdobie
We dnie i w nocy masz mieć go przy sobie!

Ot i cała opowieść o tym jak dobrze jest mieć bilet miesięczny i przyjaciela! Wychodzą z tego same pożytki: i można się przed kimś
okazać. ...i jest się do kogo odezwać!

* * *

I co ja z tego mam, że napisałem powyższe arcydzieło?!
    Willę z basenem? Nieeeee!
    Konia z rzędem?! Nieeeee!
    Pomnik chociażby lada jaki we wiadomym miejscu ustawiony?!
- Też nieeeee!

Czy wyobrażasz sobie Szanowny czytelniku co mi za nagrodę dali?!
Wyobraź sobie, że telefon!
Taki bury kawałek plastiku, ten sam którym do Ciebie teraz dzwonię... .
Skandal i tyle!

A z tym pomnikiem to już nie jestem taki pewien czy to był dobry pomysł na wyrażenie wdzięczności. Ostatnio zafrasowałem się nad tym,
co Sztaudynger Jan napisał tak bardzo przekonywająco:

“Nie stawiajcie mi pomnika
mnie to wcale nie zachwyca
Nie chcę żeby mię gołębie
tak jak Mickiewicza... .”

- Może więc jednak lepiej oczekiwać, że w uznaniu mych licznych zasług kasa z własnej i nieprzymuszonej woli - a natychmiast! - sama sypnie groszem?!
O.T.

Podziel się