środa, 1 maja 2013

Gastarbajter 2/2 (1215)

 © Autor — Leonid Kaganow, 2010 - http://lleo.me/ 


















*   *   *

Tak dalej być nie mogło – rozumieliśmy to zarówno Edek jak i ja. Na pewno coś tam domyślał się
w sprawie Andrzeja. Nawet mama nieoczekiwanie wykazała się taktem i przestała mnie wypytywać,
chociaż wyglądała smutno. To był ślepy zaułek i związek należało bezwzględnie zerwać. I to – teraz 
to już rozumiem, - już cztery lata temu kiedy byłam jeszcze naiwną studentką. Niemniej rozumiałam
jak bardzo ta rozmowa okaże się bolesna – i dla mnie i szczególnie dla Edka. Dziwne to jak bardzo
zamieniliśmy się rolami przez te cztery lata.

Śmiesznym jest wspominać: przecież kiedyś tam płakałam, całymi dniami przesiadywałam przy telefonie,
czekałam na dzwonek od niego. A Edward Stiepanowicz nie dzwonił – on jest zajęty, ma pracę, rodzinę,
lekcje... . A teraz Edek całkiem postradał zmysły, zarzucał mnie sms-ami, żądał spotkań, nawet zamawiał
dostawę kwiatów do domu. - No nieźle! Jak dotąd żaden mężczyzna nie zamawiał przesyłki kwiatów 
do domu. - Kroplą która przepełniła czarę był jego telefon o pierwszej w nocy, w którym Edek powiadomił
mnie, że opuścił dom, rzucił żonę i stara się o rozwód. I to wszystko dla mnie. Ironia losu. O czym on myślał
przez te cztery lata? I o czym ja myślałam?

Trzeba było to wszystko jakoś rozwiązać, ale jak to zrobić nie miałam zielonego pojęcia. Zaczęła mi się śnić
koszmarna scena: umawiamy się na spotkanie w restauracji, Edek przychodzi z wielkim bukietem, zamawia
najlepsze wino – on jest koneserem – wyjmuje czerwone aksamitne pudełeczko przewiązane wstążeczką
i ostentacyjnie kładzie je przede mną. I patrzy na mnie, patrzy z czułością, ponieważ wie, że to dla nas
najważniejsze spotkanie. Ale on jeszcze nie wie. A ja widzę jak się postarzał, jak bardzo jego oczy
straciły blask, jak wiele siwizny pojawiło się w jego aroganckiej, profesorskiej bródce.

Opuszczam wzrok i cicho go informuję: - "Edek, między nami wszystko skończone." Albo nie, nie tak,
inaczej: "Przyszłam tylko po to, aby ci powiedzieć, że kocham innego". A może po prostu: "A może 
będziemy przyjaciółmi?" A on otwiera usta, powieka zaczyna mu drgać i mówi szeptem: "Ania, ty 
oczywiście żartujesz? ...albo wprost przeciwnie: odskakuje przewracając stół: "Jak? Dlaczego? Co się 
stało? Przecież wszystko u nas było tak dobrze! No powiedz, powiedz, przecież u nas zawsze wszystko 
było w porządku!" Albo po prostu: "Nie wierzę w to!". Albo wyrywa bukiet i prosto mi go w twarz,
chociaż nie. Wyrywa mi go z rąk, rzuca na podłogę i krzyczy cały czerwony ze złości: "Dziwka! 
Prostytutka! Jak mogłaś! Nienawidzę ciebie!" A potem jego twarz staje się blada, coraz bledsza, aż
w końcu przychodzi do siebie i szepcze: "Aniu, wybacz mi... . Co ja mogę dla ciebie teraz zrobić? 
Zrobię wszystko co zechcesz! Co powinienem zrobić?"

A ja? Co ja powinnam zrobić? Powiedział by mi kto... . Nerwowo zagryzłam wargę i nawet sama nie
zauważyłam jak lewa ręka sama zacisnęła mi się w kułak. A rozwiązanie okazało się banalnie proste. 
Witaj Anno! - od razu odezwał się Głos.

   Witaj Anno, - odpowiedziałam. - Dzisiaj wieczorem zadzwoń do Edka i wyznacz mu spotkanie.
     Jutro spotkasz się z nim i wtedy powiesz mu, że między wami wszystko skończone. Postaraj się
     z nim być delikatna, ale postanowienia nie zmieniaj i żadnych nadziei mu nie dawaj.

   Na to – westchnęłam – daję panu trzy dni... nie, cały tydzień! Na te wszystkie histerie, które on
     będzie wyprawiał.
No i jeszcze radzę odłączyć komórkę. Da pan radę?

* * *

Dni ciągnęły się jeden z drugim jak kadry z filmu widziane z kabiny operatorskiej Andrzeja. Wynajęliśmy
pokój, ale dni codzienne okazały się nudne. Jak dawniej każdego ranka wychodziłam do biura, siadałam
za swoim biurkiem przerabiając niekończące się słupki, żartobliwie drażniąc się z dziewczynami z naszej
księgowości. Andrzej szedł na zmianę, albo tkwił w Internecie. Wieczorem, jeśli nie miał dyżuru jedliśmy
razem kolację, siadaliśmy na kanapie przed monitorem i oglądaliśmy modne seriale z napisami, z gatunku
tych które ogląda się wspaniale, ale po wyłączeniu odbiornika nic się z nich nie pamięta. Andrzej nie
przepadał za tymi tasiemcami, bo przychodziło długo je ściągać z Internetu, by potem je oglądać na małym
ekraniku. Filmów które pokazywał jego kinoteatr też nie lubił: mówił że one są tak samo nudne 
i monotonne.

Wolne dni zawsze były bardziej interesujące: szliśmy do kawiarni, na koncert albo do klubu. A potem
zwykle uprawialiśmy seks, chociaż w ostatnim czasie i ten zaczynał być monotonny. Jeśli robiło mi się
nazbyt smutno, szczególnie o poranku, kiedy wyrwana budzikiem ze snu śmiertelnie nie miałam ochoty
wstawać, zaciskałam rękę w kułak przyzywając Annę, aby pożyła za mnie jeden – drugi dzień.

Zabraniałam jej tylko seksu z Andrzejem. Sama nie wiem dlaczego, pewnie przez zazdrość. Ten akurat
pomysł wydawał mi się nie do przyjęcia. Jak reagował Andrzej na odmowę nie starałam się wyjaśnić.
Potem już tak jakoś samo wyszło, że od dni powszednich zawsze wyręczał mnie gastarbajter, a ja
wchodziłam w swoje życie tylko na weekend.

Mijał zwykły niedzielny wieczór. Za nami została sympatyczna włoska pizzeria, butelka szampana,
romantyczny spacer po tym bulwarze, za którym ciągle jeszcze nie przepadałam, potem szybki prysznic
i płynny, bez zbędnych słów skok w pościel. I kiedy już wszystko się skończyło, kiedy już odpoczywaliśmy,
kiedy opierałam się o jego ramię, zamyśliwszy się, nieoczekiwanie dla samej siebie zapytałam:

  
Posłuchaj mnie, czy i tobie się nie zdaje, że zaczęliśmy żyć jakoś tak obok siebie?
   A dlaczego? - zdziwiony, aż podniósł się na łokciu.
   No nie wiem, - wzruszyłam ramionami. - Niby razem, ale każdy jakoś tak osobno.
   Według mnie to wszystko jest normalnie, - odpowiedział.
   Ja tak nie myślę, - smutno powiedziałam. - Czy tobie nie wydaje się, że życie nasze jakoś tak
     zmieniło się w... błoto? Czy tobie się nie wydaje, że ty niekiedy żyjesz jakby nie ze mną?
-
     Zamarłam bojąc się usłyszeć odpowiedź. 
   Nie, nie wydaje mi się, - odpowiedział. - A co masz na myśli?

Pomilczałam.

  
Chcesz obejrzeć serial? - zaproponował Andrzej.
   Nie, - kiwnęłam głową. - Lepiej żebyśmy porozmawiali. Powiedz mi: jak ty widzisz naszą
     przyszłość?

   W jakim znaczeniu? - zdziwił się.
   No... - zawahałam się. - Rozumiesz, każdej kobiecie chce się stabilności.
   Was, to nie można zrozumieć, - ziewnął Andrzej. - Albo dla ciebie życie to błoto, albo na odwrót.
Popatrzyłam mu w oczy i zdecydowałam się.

  
Andrzej, a ty mnie kochasz?
   Oczywiście, - kiwnął ze zdziwieniem głową.
   Andrzej, my żyjemy ze sobą prawie rok, dlaczego ty jeszcze nie poprosiłeś mnie o rękę?

W odpowiedzi odwrócił wzrok.

  
Posłuchaj, - naciskałam. - Porozmawiajmy o tym w końcu. Od tak dawna żyjemy razem, a jakoś
     ze sobą nie rozmawiamy. Mam już dwadzieścia sześć lat, chcę mieć rodzinę, chcę mieć dziecko... .
     Ja ciebie kocham!

   Jeśli ja sama zaproponuję tobie, że jutro pójdziesz do USC ze zgłoszeniem, to co mi odpowiesz?

Andrzej zawahał się.

  
Ty mnie nie kochasz?! - jęknęłam.
   Kocham, - westchnął Andrzej.
   Ale nie chcesz się ze mną żenić i mieć dzieci?
   Chcę, - odpowiedział. - ...ale jutro nie mogę, bo mam dyżur, - zamamrotał.
   Dobrze, to pojutrze, we wtorek?
   Poczekaj, może trzeba to przemyśleć? - zaproponował.

No i wtedy wypaliłam: 

   Proszę bardzo! Przemyśl to teraz i mi odpowiedz! Jesteś w końcu mężczyzną czy nie?!

Andrzej znowu odwrócił wzrok.

  
Musiałbym to przemyśleć, - zamamrotał. - Dasz mi przemyśleć?
   Ile?
   Chociaż parę tygodni.
   Ile?! - przeraziłam się. - A dlaczego teraz nie możesz dać mi odpowiedzi?
   Teraz, - powiedział Andrzej z miękką, zadziwiająco znajomą mi intonacją, - ja nie mogę. Muszę to
     przemyśleć. Mogę tylko powiedzieć, że w następnym miesiącu, ósmego będą akurat twoje
     urodziny... .



I wtedy wszystko zrozumiałam.

  
A co, gospodarz na urlopie? - gorzko zapytałam patrząc mu prosto w oczy.
   Nie rozumiem, co masz na myśli! - Andrzej odpowiedział fałszywie, błądząc wzrokiem i starając
     się nie natknąć na moje spojrzenie. A potem wyciągnął do mnie ręce:
   Kocham ciebie i... .
   Nie dotykaj! - wrzasnęłam zrywając się na nogi. - Nie dotykaj mnie więcej swoimi podłymi rękoma.
     Tymi kleszczami, szczypcami czy też czym innym co tam masz w środku!!!
   Aniu... .
   Bądź przeklęty, ty... kinooperatorze! - czułam jak po twarzy spływają mi łzy. - A ja myślałam, że ty...
      A ty nie tylko siebie wynajmowałeś, ale i mnie oddawałeś temu potworowi.



* * *

Myślałam, że mama zrobi mi scenę, ale ona przywitała mnie spokojnie – ze zrozumieniem i ciepłem. Wzięła
z moich rąk walizki z rzeczami i zaczęła krzątać się na kuchni. A ze mną działo się coś dziwnego: raz płynęły
mi łzy, a za chwilę już było sucho, raz miałam gorączkę, by za chwilę szczękać z zimna zębami. Niepewnie
objaśniłam, że z Andrzejem wszystko skończone, ale o szczegółach to opowiem jutro. Mama o nic nie
pytała, pościeliła tylko wersalkę w moim pokoju, napoiła herbatą i nie wiadomo dlaczego kazała wziąć
aspirynę... .

W końcu poszła do swojego pokoju i ja do swojego. Wyłączyłam światło, położyłam się, ale sen nie
przychodził. W duszy było wyjątkowo podle. Wtedy wstałam i przeszłam się po pokoju, ze wszystkimi tymi
dziecięcymi rysunkami na ścianach, z szafeczką wypełnioną moimi ulubionymi płytami. Wszystko to wydało
mi się jakieś dalekie i obce. Bez żadnego celu powałęsałam się jeszcze po pokoju i wreszcie wyszłam na
balkon.

Oparłam się o balustradę i popatrzyłam w dół. Dzielnica spała. Stąd – z dziewiątego piętra – wszystko
było widoczne, od bulwaru aż do pętli tramwajowej. Tutaj jest moja była szkoła, a tam poliklinika dziecięca,
gdzie wyrywali mi pierwszy mleczny ząb. Na lewo za blokami, ledwie widoczny, wystawał betonowy koniec
przeklętego kinoteatru "Promień"... . Miękko świeciły latarnie, delikatnie szumiały majowe liście.

A jutro czekała na mnie przeklęta księgowość, rozmowa z mamą, a potem znowu dni powszednie. Dni
codzienne i tak do siebie podobne jak dziesięć arabskich cyfr na kartkach kalendarza. Znowu popatrzyłam
w dół, a potem zdecydowanie weszłam na drewnianą donicę i przełożyłam obie nogi za chłodną balustradę
spuszczając je po drugiej stronie. Odległe podwórko starało się przyciągnąć mój wzrok i ściągnąć mnie na
dół. 

   Raz i po wszystkim, - powiedziałam do siebie. - I starczy.
Przechylałam się już całym ciałem do przodu, gdy nagle odezwał się Głos.

   Anno, - naprędce, ale miękko odezwał się. - Jeśli to dla pani nie ma znaczenia to może ja...?
   Co? - zapytałam zaskoczona. - Skoczyć?
   Pozwoli mi pani dożyć za siebie pozostałe lata? - Głos znowu przyspieszył. - ...bo widzi pani, tam
     na dole jak nie będzie na miejscu to przed panią bardzo bolesny czas: minuty. A może i godziny. 
     No i z boku to nie będzie wyglądać ładnie! Sąsiedzi będą się gapić z okien, Tamara Gawriłowna 
     jak zawsze wyskoczy z plotkami, przyjedzie milicja... . A poza tym, zawiedzie pani wielu ludzi! Ma 
     pani przecież mamę, przyjaciół z klasy, kolegów, przyjaciółki... . A Edek już będzie całkiem rozbity, 
     proszę wybaczyć, że go wspominam. No i oczywiście Andrzej, szczególnie wtedy gdy wróci i dowie
     się... . Ze swojej strony obiecuję za panią przeżyć wszystko jak najlepiej! Spokojnie i z godnością!
     Czy pani się zgadza? Tak?


Zamyśliłam się. Nie miałam nic do stracenia, bo co do siebie to już podjęłam decyzję. 

   Tylko proszę postępować z mamą delikatnie, - poprosiłam. - Proszę powiedzieć jej jej, że ją zawsze
     kochałam. Chociaż się kłóciliśmy.

Głos milczał i ta przerwa w rozmowie nieznośnie się przedłużała.

  
A czego ty nic nie mówisz? - zapytałam cała w napięciu. - Obiecujesz?
   Wybacz, - smutno odpowiedział Głos. - Ja nie mogę tego obiecać. Mamy nie ma.
     Ona odjechała, na zawsze. - Głos starannie dobierał słowa. - Tam u niej teraz mieszka gastarbajter.
    Dawno? - zapytałam oniemiała, jeszcze do końca nie pojmując znaczenia wymawianych słów.
   Już cztery lata temu. Po tamtej kłótni. Pamiętasz, kiedy mama zagroziła, że jeśli ty dalej będziesz
     spotykać się z Edwardem to ona przestanie żyć... .


Otworzyłam usta, tylko po to by za chwilę prawie do krwi zagryźć wargi. Głos długo milczał, a potem
dokończył:

  
Tak więc, jeśli pani nie ma nic przeciwko temu... .
   Posłuchaj! - przerwałam mu. - To ilu was tutaj się zjechało? Co wam jeszcze tutaj trzeba?
   My nie jesteśmy winni, - Głos westchnął. - Czy to my jesteśmy winni? My tylko jesteśmy gotowi
     wziąć na siebie to od czego inni się uchylają.

   Ale wy już nas wszystkich pozbawiliście życia! Prawie wszystkich! - wrzasnęłam na pełen głos.-
     Nikt już nie został. Dobrze żeście się urządzili – na początek ząb, potem niemiła rozmowa, a potem 
     to już wszystko wam oddać, ta-a-ak?!
    Ależ my nikogo do niczego nie zmuszamy! - odezwał się Głos. - Czy to my jesteśmy winni, że 
      zgadzamy się żyć tam gdzie inni nie chcą?

Zdecydowanie zeszłam z balustrady wracając na balkon.

  
Wiesz co, moja droga Anno? - powiedziałam w zamyśleniu, ale bardzo wyraźnie. - Wynoś się stąd
     i już nigdy nie wracaj!

   Litości! - Głos się załamał. - Ja nigdy nie... .     
   Powiedziałam: WON MI STĄD!
   Oczywiście jak pani sobie życzy... . Ale jeśli ząb mądrości zaboli, albo... .
   Mój ząb i ja sobie z nim sama będę radzić! Nie mam już więcej zębów żeby się nimi dzielić!
     I zbędnego bólu też nie mam do podziału. To wszystko jest moje, jasne? Nawet ból! A może ja
     sama czekałam całą wieczność, żeby w końcu pożyć własnym życiem? Wynoś mi się stąd. Na
     zawsze!


Na sąsiednim balkonie dal się słyszeć jakiś szum i pokazała się zaspana Tamara Gawriłowna:

  
A co to za wrzaski po nocy?! - zaskrzeczała piskliwie. - Pod sąd oddam!
   A proszę, proszę bardzo, a choćby i jutro, - odgryzłam się.
   Muszę o tym pomyśleć, - Tamara Gawriłowna ponuro mi obiecała, a potem czegoś to stała się
     dokładniejsza: za miesiąc – dwa podam.



Podziel się