czwartek, 4 lipca 2013

Bajka o leworękich fujarach (1279)


Wczoraj przeczytałem następującą wiadomość:
Bezzałogowa rosyjska rakieta nośna z trzema satelitami nawigacyjnymi rozbiła się tuż
po starcie z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie - poinformowały rosyjskie media. 
Wiadomo już, że nikt nie ucierpiał.




*   *   *
Są niekiedy takie teksty, z którymi nie wiadomo co zrobić. Powstało coś i zaraz potem uległo zapomnieniu, 
przetłumaczono z zapartym tchem i oddano Telimenie na przechowanie. Przez jakiś czas leżą sobie te słowa
spokojnie w szufladzie, aż tu naraz zaczynają się domagać światła dziennego oraz myśli innych ludzi. Takich
sytuacji nie wolno przegapić!

Bajka znaleziona przypadkowo w bezmiarach Internetu, na rosyjskim koncie "Live Journal": Norweski 
Leśniczy. Napis na ciasteczku ma pomylone litery: winno być АЛЁНА. Na wschód od nas ten brand name
jest powszechnie znany.
- Warto przeczytać oryginalne komentarze.


*   *   *




 BAJKA O LEWORĘKICH FUJARACH

Każdego wieczoru kiedy słońce chowa się za wierzchołki sosen, a na niebie zapalają się gwiazdy, gdzieś
niedaleko w lesie zaczyna wołać puchacz. Ten sam którego nie możemy już od dwóch miesięcy złapać,
aby ugotować z niego zupę. To właśnie tam na zachodnim skraju śmietnika - wtedy gdy opuszcza się
ciemność -
cała dzieciarnia gromadzi się w pustej cysternie po ropie. Skupieni wokół zardzewiałego
czajnika tłoczą się, aby popić gorącej herbaty. Cisną się mocno, aby dostać kostkę cukru i posłuchać
bajki na noc.
Czajnik zaklekotał pokrywką. Sowa pohukuje. Osiem nosów czujnie łowi każdy zapach. Osiem par oczu
w napięciu wodzi za mną wzrokiem.
  • No i co wnuczkowie, co mam wam dzisiaj opowiedzieć? - Próbuję wymyślać zyskując na czasie.
    - Może o tym jak 60 lat temu zepsuł się Mamutkowi silnik, kiedy z Lebiediewem byliśmy na
    wyprawie etnograficznej?
  • Nie dziadku, nie! Tylko nie o silniku i nie o Lebiediewie. My już o silniku i o Lebiediewie ze sto
    razy słyszeliśmy.
  • No to dobrze. - Z niechęcią się zgadzam. - To może o starym pedofilu?
  • Dziadku, - cieniutkim głosikiem prosi najmniejsza dziewczynka, - proszę ciebie bardzo, tylko nie
    o starym pedofilu. Już nie mamy sił słuchać o tym starym pedofilu.
  • No to dobrze, nie będę. - Kiwam potakująco brodą. - No to o czym by tu...? To może o królewnie
    uprawiającej odwrotny planking, najpiękniejszej dziewczynie w całym... .
  • Dziadku, - groźnie szczeknął najstarszy chłopak zaciskając pieści – jeśli znowu zaczniesz o niej
    opowiadać to zabierzemy ci twoją dmuchaną poduszkę i wysmarujemy czosnkiem twoją
    lewatywę.
  • No i proszę, - uspokajam – a ja naprawdę nie wiem o czym by tu wam opowiedzieć! A wy to
    źli jesteście. Patrzcie, poduszkę dmuchaną mi zabiorą... .
Czajnik napędzany wrzątkiem świszcze. Osiem ciężkich dziecięcych westchnień wisi nad stołem. Osiem
par oczu gotowych jest się rozpłakać. I wtedy najmniejsza z dziewczynek żałośnie prosi:
  • Dziadku, opowiedz nam proszę o leworękich fujarach.
    Pomieszczenie od razu wypełniły dźwięczne, przekrzykujące się dziecięce głosy.
  • Tak, dziadku! Opowiedz o leworękich fujarach!
  • I o ciasteczkach!
  • I o młynarzu!
  • I o kurkach!
  • I o chińskich formach do wypiekania ciasteczek!
  • I o tym dlaczego w tym kraju nic dobrego nie będzie!
W odpowiedzi tylko macham rękoma.
  • Dobrze, dobrze! Niech już wam będzie ta bajka o leworękich fujarach tylko przestańcie
    hałasować! Lepiej już żeby ktoś z was nalał wrzątku do puszek po konserwach.
    I słuchajcie!
    I zaczynam opowiadać.

    BAJKA O LEWORĘKICH FUJARACH
    Dawno, dawno temu w pewnym kraju żyli sobie ludzie. I oni byli nieszczęśliwi. Ponieważ
    wszystko za co się brali można było rozbić - wiadomo o kant czego.
    Sputniki u nich nie mogły wystartować, a jak już wzleciały to natychmiast spadały. Samochody
    wychodziły im szpetne i całkiem nie chciały jeździć. Posłowie których wybierano do parlamentu
    okazywali się być albo dupkami albo draniami.
    Dodatkowo jeszcze drogi które sami budowali, okazywały się być nieprzejezdne, a jak już dało
    się po jakiejś pojechać, to natychmiast trzeba było się zatrzymać w ogromnym korku. I wtedy
    trąbił jeden na drugiego, a wszyscy razem przeklinali swój rząd.
    I nawet prawo mieli idiotyczne, a patriarcha u nich to był jakiś taki mętny. A nawet rzecznik
    ludu był ombudsmendowaty i zamulony. I piwo mieli niesmaczne. I dysertacje do niczego oraz
    podłą telewizję.
    A nawet najbardziej mądrzy i kreatywni ludzie z tej beznadziei dusili jeden drugiego, porcjowali
    w łazience a po upchaniu w bagażnik własnego samochodu z wielkim szumem szukali poprzez
    internet.
    I tak za dnia ci ludzie budowali kiepskie drogi i warzyli niesmaczne piwo, a wieczorami
    gromadzili się w sieciach społecznościowych i obkładali nawozem wszystko jak leci: i drogi,
    i korki na nich, i ombudsmena i jeden drugiego. I głośno sobie w tych sieciach myśleli, dlaczego
    u nich wszystko jest takie, że o kant – wiadomo czego – rozbić, a wokół nic tylko palant na
    palancie. I żadnego światełka w tunelu ni nadziei żadnej.
    ...ale jeśli tak dobrze popatrzeć, to była u nich jedna rzecz bardzo interesująca czyli królewna
    uprawiająca odwrotny planking, to znaczy najładniejsza w całym... .
  • Dziadku, uprzedzaliśmy ciebie. Waśka, zabierz mu poduszkę! A ty Piećka leć po lewatywę!
    Miszka goń na kuchnię po czosnek!
  • No dobra, już dobra! Wystarczy, tylko oddajcie mi poduszkę! Wszystko już rozumiem i możecie
    dalej słuchać. ...a więc wszystko u nich było kiepskie. No nie można powiedzieć, że niczego nie
    robili. Robili. I gazetę wypuszczali w której było dwudziestu siedmiu gejów, i przed ołtarzem
    w kominiarkach kolorowych pląsali. A w internecie zbierali i po sto tysięcy lajków pod jakąś
    petycją. I na mityngi chodzili. I nawet ozdabiali siebie białymi wstążeczkami. A w zajezdniach
    autobusowych to śpiewali przejmujące, rzewne pieśni o trudnej doli ludu.
    I nic to im nie pomagało.
    Dlatego też każdego wieczora zachodzili do internetu, ubolewali tam, pluli na prawo i lewo,
    i zachodzili w głowę dlaczego we wszystkich innych krajach ludzie pizzę potrafią zrobić
    smaczną, i mocne buty zrobią, i współczesne procesory wypuszczają, a u nich za co by się
    nie wzięli to nic tylko gułag powstaje albo zamulony ombudsmen.
    I wtedy to pewien przytomny człowiek powiedział im tak: „Wszystko nadal będzie o kant,
    dopóki wypiekanie ciasteczek nam nie zacznie wychodzić”.
    Wtedy wszyscy zamilkli i przestali nawet gadać na Dimę Jakowlewa. „A co do wszystkiego
    tego mają ciasteczka? - zapytali się.
    A mają, mają! - mówi do nich ten przytomny człowiek – „A jak wy robicie ciasteczka?”. No
    to oni mu opowiedzieli. Ze wszystkimi szczegółami. Żeby zrobić ciasteczka potrzebna jest
    praca wielu ludzi.
    Chłop hoduje pszenicę i odwozi ją do młynarza. Młynarz miele pszenicę na mąkę. Pszenicę
    podsypuje się kurom, żeby znosiły jajka. Dojarka karmi krowę sianem i ciągnie ją za wymiona,
    aby krówka dała mleko. Nafciarz wydobywa ropę, wlewa ją do naftociągu i transportuje za
    granicę, aby stamtąd otrzymać słodki cukier, bez którego nie można zrobić ciastek. A jeszcze
    trochę ropy przesyła się do rafinerii żeby tam z niej zrobili benzynę i odwieźli ją na stację paliw.
    Na stacji paliw benzynę wlewa się do baku samochodu, którym jeździ kierowca.
    Kierowca zatankowanego benzyną samochodu przywozi mąkę, mleko, jajka i cukier do
    fabryki słodyczy, gdzie to wszystko oddaje cukiernikom.
    Wtedy to specjaliści od wypiekania ciasteczek biorą jajka, mleko, mąkę, cukier i wrzucają to
    razem do wielkiej żelaznej maszyny. Wtedy wołają głównego technologa, aby ten nacisnął
    guzik. A główny technolog woła głównego inżyniera i pyta się go czy z Chin już przyszły
    formy do wypiekania ciasteczek.
    A główny inżynier odpowiada, że niestety ale przyszły. Tylko, że jakieś takie dziwne.
    Wybrakowane pewnie. Pewnie ci Kitajce coś tam
    pomieszali parę liter w zamówieniu.
    No to główny technolog się pyta: to co w takim razie robimy?
    A główny inżynier jemu odpowiada: wstawimy jakie są i niech się w cholerę pieką
    te ciasteczka. Co nam tam parę liter: i tak się nam upiecze!
    A główny technolog stoi i choleruje.
    Ryczy wielka stalowa maszyna. W kotłach wrze. Mrugają różnokolorowe lampki. Gra hymn
    narodowy. Z taśmociągu schodzą ciasteczka, pakują się w pudełeczka, one ładują się do
    ciężarówek, a te natychmiast odwożą zapudełkowane ciasteczka do sklepu.
    A potem do tego sklepu przychodzi rolnik, młynarz, dojarka, nafciarz, chemik, nalewacz
    ze stacji i kierowca. Kupują ciasteczka i niosą je do domu, aby w ich towarzystwie napić się
    herbaty. Wyciągają te ciasteczka z torby. I patrzą na nie. Wyłączają czajnik z niezagotowaną
    jeszcze wodą. Wzdychają. Wyciągają z lodówki butelkę wódki. Nalewają pełną szklankę.
    I wchodzą do internetu, żeby opowiedzieć, w jakim bajzlu im tutaj przyszło żyć, że wkoło nic
    tylko leworękie fujary, że nigdy i niczego nie będzie dobrego w tym kraju, że prezydent u nich
    to wyjątkowy ciul, że ministrowie u nich to ciule, że zastępcy ministrów to ciule, a tylko Dima
    Jakowlew nie jest ciulem, ale nie dało się go uchować, a nadziei brak, i nawet ombudsmen
    jest mętny, że ręce opadają, i żadnego światełka w tunelu, i jak można nie pić kiedy nawet
    ciasteczka są do dupy.
    I oni w tym internecie siedząc klną swoje władze. I nalewają sobie drugą szklankę.
    Takim to właśnie sposobem wyrabia się ciasteczka, bo u nas to taka szczególna po temu
    droga. I dlatego zacznijcie od ciasteczek – powiada ten przytomny człowiek – i dlatego na
    sam początek tego głównego technologa wywalcie na zbitą mordę za te nieudane, kitajskie
    formy do wypiekania. I jeśli jeszcze czegoś nie spieprzycie to ciasteczka się polepszą i wszystko
    inne zacznie równać do ich wysokiego poziomu.
    Na to ludzie mu odpowiadają: idź ty sobie spokojnie do wszystkich diabłów! Mądrala się
    znalazł, gdy my bardzo zajęci. U nas tutaj nie wiadomo dlaczego wiatr wieje w lewą stronę
    i już pół miasta śniegiem jest zasypane, co my bardzo przeżywamy. My tu mamy państwo
    policyjne. A rzecznik ludu jest jakiś taki mętny i ombudsmendowaty. I przy całych tych
    nieszczęściach jeszcze ten ze swoimi ciasteczkami tu się pcha jakby nam było tych nieszczęść
    mało! A nie wstyd ci młody człowieku?!
Nad stołem wisi ciężka cisza. Tylko od czasu do czasu słychać jak w lesie pohukuje sowa.
  • I co dziadku, - któryś z dzieciaków pyta – i nikt tak naprawdę nie zrozumiał tego głównego inżyniera?
  • Ej, dziadku, co ty?! Czemu płaczesz? Nie płacz dziadku? Waśka oddaj dziadkowi poduszkę! Prosimy ciebie dziadku – nie płacz.

Podziel się