czwartek, 14 lipca 2022

Dzień 10: Erfurt (Bindersleben) - Eisenach (Wünschensuhl ), 74 km (2266)

Cóż za wspaniała noc, którą spędziłem w salce na piętrze! Tuż przed położeniem się spać zalecił mi to miejsce (zamiast parteru) sam pastor: będzie więcej prywatności - co okazało się słuszne.

Proszę zwrócić uwagę, że ambona jest wmontowana w ołtarz główny.

Mając jakieś przeczucie ciężkiego dnia (upał, upał, upał!) domową owsiankę uzupełniłem leberką i bułką. Do tego napompowałem się wodą jak smok wawelski. Na pożegnanie dyskretnie zostawiono nadmuchane trzy baloniki.

Pastor towarzyszył mi w kościele. Odczytał modlitwę za pielgrzymów i serdecznie pożegnał.

Eisenach okazało się mniejsze od Erfurtu, ale równie nieprzyjazne. Zapytanie o nocleg w informacji turystycznej wywołało odesłanie do niewyraźnego gdzieś - czego nawet nie chciało mi się sprawdzać. Dała się wyczuć niechęć do pielgrzymów. Grzecznie podziękowałem nie korzystając z ich pieczątki z kwiatkami.

Pomiędzy Notleben a Friemar.

W Sonneborn też nie dostałem pieczątki.

Po zobaczeniu tej - jakże po niemiecku urokliwej - uliczki we Friedrichswerth...

...zrobiono sobie wielkopańską przerwę na tle ogromnego zespołu pałacowego. Miejsce, choć wydające się być nieaktywne zobowiązywało. Spożywanie - wcześniej wspomnianej leberki na tym tle - było przeżyciem prawie mistycznym.

Dbałość w tym miasteczku o urodę miejsca robiła (robiła!) wrażenie. Dobre.

Kolejne lotnisko - tym razem niedaleko Eisenach - mogłoby swym nasilonym ruchem zawstydzić niejeden aeroport nie tylko w Polsce.


Daleka jest droga do Kassel. Andrzej: pozdrawiam cię!

Kościół ewangelicko - luterański pw. św. Elżbiety w Eisenach. W tym mieście, w czasach niesławnej pamięci NRD produkowano toporne auta "Wartburg". Obecnie montuje się tam samochody marki "Opel".

Święta Elżbieta jako patronka ludzi biednych jest także ważną postacią dla Zakonu Krzyżackiego, który przyjął ją za drugą patronkę. A co robią Krzyżacy w tym miejscu?! Też pytanie!


A to jest pomnik "Sommergewin". Kogut, jajko i precel są symbolami słońca, płodności i mijającego roku. Co roku odbywa się parada z wykorzystaniem tych symboli. To wydarzenie jest trochę podobne w swym wydźwięku do topienia naszej Marzanny.

Po wyjechaniu z Eisenach nacisnąłem kask i pojechałem w kierunku Vacha. W chwilę potem znalazłem się w prawdziwych górach. Widać było, że te rozległe serpentyny wyrąbano w litej skale.

Mijały mnie ciężkie transporty. Przy braku poboczy zrobiło się niebezpiecznie. I musiałem co chwilę przyklejać się do skały by przepuszczać tiry w podzięce za to, że ich kierowcy przyzwoicie traktowali rowerzystę.

Tuż po wyjeździe z Eisenach był szalony, paru kilometrowy zjazd. Potem nieco płaskiego i znowu pięcie się serpentynami w potoku samochodów… . W jakiejś wioseczce spotkałem Ukrainkę z dzieckiem. Wyjaśniła mi, że nie może mi udzielić nawet najprostszej informacji (chodziło o bezpieczną drogę), bo dopiero co tu ją osiedlono.

Po starannych rozpytywaniach zajechałem do wioseczki gdzie podobno miał być dom parafialny. Proboszcza nie było, tylko ekipa remontowa. Spotkany na stacji paliw pan mówiący po angielsku odesłał mnie właśnie do tego domu parafialnego wklepując w Google Maps trasę.

Powróciwszy do domu parafialnego nie znalazłem właściwej osoby. Następne dwie starsze panie też mówiły tylko po niemiecku, ale dało się zrozumieć, bo starsza z nich bardzo chciała mi pomóc. Na tym laboratoryjnie czystym przykładzie udowadniam tezę, że gdy ktoś chce pomóc to trudności językowe daje się pokonać!

Po jakichś gorączkowych rozmowach (chyba z organistką, która się spieszyła) bardzo starsza pani wręczyła mi kartkę z adresem schroniska dla pielgrzymów oddalonego o 4 km w wioseczce Wünschensuhl. A tam ku mojemu przyjemnemu zdziwieniu tuż przy wjeździe czekał na mnie starszy, szeroko uśmiechnięty pan i pokazał, że mam jechać za nim.

Z początku myślałem, że to był przypadek, a potem zorientowałem się że czekał specjalnie na mnie. Tym sposobem trafiłem do prawdziwego schroniska, głównie przeznaczonego dla pielgrzymów. Przedstawiłem się i starszy pan zniknął zapraszając mnie na tajemnicze “party” bez możliwości odmowy. Trochę mnie to zdziwiło, ale jakoś nie wypadało odmówić.

Potem było pranie, kąpiel, golenie i namaszczanie spalonej twarzy. Mokra do niemożliwości koszulka z długimi rękawami (ochrona przed słońcem!) też oprócz skarpetek i gatek została także uprana. Jeśli do jutra nie wyschnie - co się szczegółom garderoby zdarza - to wysuszę je na sakwach, podczas jazdy.

To w czym potem brałem udział wydało mi się nieprawdopodobne. Trafiłem na super urodziny na jakieś 20 osób! Było jedzenie i piwo oraz na odchodnym dyskretny sznaps z gospodarzem obchodzącym swoje święto.

Przyjazna atmosfera, życzliwe zainteresowanie pielgrzymem to jest coś co zostało mi z tego spotkania w pamięci. Najedzony, zrelaksowany już w schronisku mogłem dokończyć bieżącą notkę i odpoczywać, odpoczywać i odpoczywać!

Jeszcze (po raz kolejny to samo!) słówko na temat piwa. Przed rozpoczęciem Drogi obiecałem sobie przecież nie wypić żadnego, a tu za jednym posiedzeniem wchłonąłem dwa! Otóż - w tej uroczystej sytuacji - odmowa wypicia piwa mogłaby stać się afrontem dla solenizanta . Tak samo jak i sznaps na odchodnym. To były przecież jego Urodziny.
   
Wieczorem zapisałem tak. Czas odpoczynku teraz! Rano o 7-mej muszę już być zapakowany ponieważ zostałem ceremonialnie zaproszony na śniadanie.

Moja droga na jutro będzie szła dokładnie po Szlaku Jakubowym. Mapy.cz zostaną wypraktykowane. Trochę się obawiam, bo jest dwa razy dłuższa niż wstępnie planowane 43 km. Ponoć jest całkiem bezpieczna, bo prowadzi drogami leśnymi na których tylko z rzadka można spotkać ciężki transport wywożący drewno z lasu.
- No to zapowiada się ciekawie!




Podziel się