niedziela, 4 sierpnia 2019

Z wizytą w Cekcynie (2069)

Nadrabiając zaległości (no opuściłem się z publikowaniem notek, oj opuściłem!) spieszę donieść o przyjemnej wyprawie jaka mi się zdarzyła pod koniec niedawno minionego czerwca.

Otóż otrzymałem od Przyjaciela (Michale! Pozdrawiam Cię!) zaproszenie na kawę w Cekcynie (vide: Bory Tucholskie). Pogoda była sprzyjająca, sił wystarczająco dużo to i pojechano prawie natychmiast.

Fakt byłby niegodny odnotowania gdyby nie to, że Starszy Pan, lat 66 (kiedy to zleciało?!) przejechał tego dnia rowerem 180 km (słownie: sto_osiemdziesiąt_kilometrów).

RODZINNA HISTORIA - Ostatnia wola (2068)

Wujek Edmund (z przedwojennego zawodu drogista) był niezwykły!

Już we wczesnej młodości wsławił się tym, że mając kilkanaście lat "uciekł z domu do Afryki". Polegało to na tym, że wraz z kolegą - którego ojciec był marynarzem - uciekli z domu w małym powiatowym miasteczku. Jakimś cudem szczęśliwie dotarli do gdyńskiego portu skąd wyruszał statek. Niepostrzeżenie dostali się na pokład i ukryli się w łodzi ratunkowej. Sprawa się wydała, bo zgubiło ich dobre wychowanie któregoś z nich. Jakoś tak niezręcznie było załatwić szybką potrzebę filozoficzną bezpośrednio w łodzi... .

Statek był już dawno na pełnym morzu, stąd nie można było ich wysadzić na brzegu prędzej niż gdzieś tam w jakiejś cieśninie duńskiej. I tym sposobem nasz młody podróżnik wraz z kolegą spędził rok w oczekiwaniu na powrotny rejs macierzystego statku. Szczęśliwie dla nich kapitan portu zaopiekował się podróżnikami i spędzili u niego ten prawie rok... .
- Przywitanie w domu było ponoć burzliwe i bolesne w skutkach... .

To była tylko jedna z legend rodzinnych. Pamiętam Go z czasów nastoletnich jako prawdziwego dżentelmena. Zawsze starannie ubrany, pięknie uprasowana koszula, obowiązkowo gustownie dobrany krawat - nawet na co dzień. Chodziły słuchy, że za czasów komuny handlował walutą czy złotem. Plotki nie – plotki brały się głównie stąd, że często wyjeżdżał za granicę, a w tamtych czasach już samo to było ekscytujące a nawet dla niektórych podejrzane.

I nic do tego, że „jaka to była zagranica”: jakieś bratnie NRD, Bułgaria czy inne Węgry. (NIEPRAWDA! Wiem - chociaż nie mam na to dowodów - że był także w Egipcie oraz Indiach!) Od Niego zawsze tchnęło egzotyką, szerokim światem i lepszym życiem do którego wtedy mocno się tęskniło, a które było zawsze dalej od nas, zwykłych ludzi.

On zaś (z uwagi na swoją okazałą łysinę) po cichu był przez Familię nazywany „Słoneczkiem”.

Ilekroć Go spotkałem zostawiał we mnie trwały ślad. Zawsze błyskotliwie rozmowny, czarująco towarzyski, zapamiętały w dyskusjach przychodził do naszej kamienicy, odwiedzając wujka Henryka i ciocię Alinę. Był to czas gdy wszyscy paląc papierosy zapamiętale grali w brydża. To był gomółkowski czas słuchania „Wolnej Europy” i tajniaków chodzących po korytarzach kamienic i nasłuchujących z jakiego to mieszkania wydobywa się charakterystyczne buczenie sygnału zagłuszającego wolne słowo... .

Po latach uświadomiłem sobie, że w mojej wyobraźni był On zobrazowaniem dystyngowanego wujka - reakcjonisty z Milanówka :-)

Wieki przeszły i dopiero po latach okazało się, że Wujek Edmund w swym pełnym barwnych epizodów życiorysie był także toruńskim aktorem. Niestety nazwa wytwórni ("Wiktoria"!?) dla której występował, czy nazwy filmów się nie zachowały.
- ...ale parę zdjęć i owszem!

Wsławił się także tym, że do końca swojego życia pozostał wierny swemu młodzieńczemu postanowieniu aby wytrwać w bezżennym stanie... . Nie oznacza to jednak, że stronił od kobiet! W wieku 75 lat nadal towarzyszyła Mu pewna bujna piękność budząc małomiasteczkową zawiść... .






A wracając do czasów międzywojennych... . Słynny w owym czasie na całe Wąbrzeźno „Klub Niewinnych”, to było zbiorowisko oryginałów, bez których żadna większa zabawa w miasteczku nie mogła się obyć!



Legenda miejska mówi, że (co poświadczają zdjęcia) aby wstąpić do tego Klubu należało się przespać w trumnie! A było to proste: ojciec jednego z członków Klubu był stolarzem (p. Kownacki), który miał warsztat i dwa kamieniczne okna wystawowe w ulicy idącej do Rynku. Fakt ten został przez lokalną  społeczność zapamiętany i przetrwał lata za sprawą dowcipu jak zrobili pewnemu nowicjuszowi.

Otóż kiedy birbanci odprowadzili zamglonego delikwenta do miejsca spania to zamiast zwyczajowego ostatniego łoża w głębi warsztatu wybrali dla niego to najlepiej eksponowane: na wystawie. 
- Tak, dawniej był taki zwyczaj, że na wystawie stolarza prezentowano trumny większe i mniejsze.

No i proszę sobie wyobrazić zdumienie i zgorszenie bogobojnego narodu idącego na niedzielną poranną mszę... .

Osobiście pamiętam Go jako doskonałego gawędziarza i duszę rozbudowanego towarzystwa które zawsze gromadziło się wokół Niego.

W szczycie swojej – a pamiętanej przez mnie Jego popularności -  do miejscowej restauracji nad jeziorem („Cechowa”) wstawił nawet swoje pianino. Spędzał tam całe dnie wskrzeszając przedwojenną atmosferę towarzyską. To właśnie tam uprawiał wspólne muzykowanie i namiętną grę z przyjaciółmi w szachy... .

Jego zainteresowania parapsychologią, hipnozą, czarną magią i przesyłaniem myśli na odległość były legendarne i raczej mocno sensacyjne w naszem miasteczku.


Wujek Edmund odszedł tak jak żył: w swoim stylu. Po przyjściu z Miasta obok łóżka postawił swoją skórzaną teczkę. Położył się na łóżku i zakrył sobie twarz kapeluszem. Kiedy go znaleziono ręce jak należy miał starannie zaplecione... .W sekretarzyku znaleziono zaadresowane do przyjaciół, rodziny i znajomych zawiadomienia o jego odejściu wypisane starannym kaligraficznym pismem.
- Wystarczyło tylko wpisać datę zaczynającą się od 1 kwietnia... .

Aby postawić kropkę nad „i” należy dodać, że na Nowym Cmentarzu obok Niego pochowano osobę o nazwisku Piekło. Kiedy niedawno odwiedziłem to miejsce zobaczyłem, że teraz ma już innego sąsiada, o nazwisku Tęcza... .

Gdy odszedł Jego obszerne mieszkanie - w solidnej mieszczańskiej kamienicy przy ulicy Kolejowej – splądrowali jego krewni, o których nikt dotąd nie wiedział.  Zabrano wszystko co się dało: pianino, zegar z kurantami, solidne meble, dywany, czy ciężkie zasłony... . Nie było tylko komu posprzątać pomieszczeń by ostatecznie przekazać je właścicielowi... .

Moja Mama po uporaniu się ze śmieciami które pozostały po rabunkowej wizycie nieznanych nam krewnych i bliskich znajomych (był Jej dalszym kuzynem) przyniosła parę rzeczy na których nikomu nie zależało a które trafiły na nasz obszerny strych.

Znalazła się tam dziwaczna walizka (jedna z drugą) oklejona w obcych językach, jakieś staroświeckie ubrania, które całe wieki potem nadal przewalały się na strychu naszej kamienicy, parę zdjęć i wreszcie ten Obraz.

W parę miesięcy potem – po moim przeniesieniu się do Torunia – usłyszałem kolejną rodzinną opowieść. Otóż dawniej był taki zwyczaj w Familii, że jak ktoś wychodził z Domu rozpoczynając życie na własny rachunek to zabierał ze sobą Coś. Mi trafił się mały (jakby) srebrny "Nożyk z krasnoludkiem" pamiętający czasy przedwojennej świetności Familii.

Ktoś tam się dopatrzył wspomnianego krasnoludka, ale tak naprawdę to nikt do dzisiaj nie potrafi odczytać skomplikowanego przekazu znajdującego się na tym narzędziu do obierania warzyw.
- Konia z rzędem, pizzę, spory worek dukatów oraz ręka pięknej księżniczki temu co potrafi odcyfrować!

Mając niedosyt łączności z Rodziną w nowym miejscu poprosiłem o ten Obraz. Znalazłem go na strychu na stosie starych przedwojennych walizek, przyciśniętego kaloszami... . Obszedłem więc Familię prosząc o zgodę na zabranie artefaktu. Bliskie mi osoby widząc jak z obrazu o połamanych detalach z okazałej ramy sypie się próchno (celowo nim potrząsałem) poprosiły mnie abym czym prędzej zabrał go.
- No to zabrałem.

Historia z jego odnowieniem to już osobne story! Powszechnie szanowana toruńska firma z artykułami dla artystów niebacznie wtedy wystawiła reklamę, że oni to „stare ramy odnawiają”. Byłem ich chyba pierwszym i zarazem ostatnim klientem.

Jak nam później relacjonowano rama okazała się skomplikowana w budowie i niezwykle pracochłonna w rekonstrukcji. Ponoć konserwatorzy przeklęli ten obraz z zadania jednakże wywiązując się starannie.

Detale uzupełniono, rozpadającą się ramę powiązano trójkątnymi narożnikami. Przy okazji znaleziono wklejkę po niemiecku informującą, że obraz „przedstawia Kaizerin z dziećmi” który to staloryt został ufundowany dla członków wspierających Królewskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Berlinie z siedzibą w Wiedniu... .

Po stalorycie nie było ani śladu a znajdujący się wewnątrz pastelowy portret chłopca w marynarskim ubranku cieszy oczy do dziś. Patrząc na niego wspominam wujka Edmunda i nie wypełnioną jego ostatnią wolę.

Czy prawda to czy kolejna legenda, ale podobno pod koniec życia wielokrotnie wspominał o tym, że na swoim nagrobku – oprócz zwyczajowych dat - chce mieć tylko  nazwisko i imię oraz następującą sentencję: ŻYŁEM KRÓTKO ALE DOBRZE.
- Familia nie była aż tak nowoczesna aby przychylić się do jego ekscentrycznej, ostatniej woli.

Stąd też (chociaż) tak marnym sposobem – ale jednak! - przychylam się do Jego życzenia.

Podziel się