piątek, 13 maja 2022

Dzień 04: Poznań - Osieczna: 82 km (2248)

Wypoczęty (dzięki za gościnę u Olgierdów!) owładnięty magią kilometrów do przejechania (szybko, zaraz, natychmiast!) ruszyłem z kopyta jak jaki - taki tam!

I okazało się, że jako rasowy prowincjusz a mało doświadczony podróżnik mam kłopot z wyjechaniem nie tylko z małego miasteczka (jak było w Kiszkowie)  ale i z dużego miasta! Było więc kręcenie się w kółko, niepewność co do kierunku i potykanie się na wysokich krawężnikach i inne tym podobne przyjemności.

Ten dzień zapisał się w mojej pamięci jako naprzemiennie słoneczny i pochmurny, czasami z trudnymi szutrowo piaszczystymi odcinkami a czasami z szokująco luksusowymi ścieżkami rowerowymi.

W połowie dnia nieziemsko głodny na widok zamkniętej restauracji zaszedłem od zaplecza i nuże rozmawiać z personelem.

- Poproszę o jadło!
- Nic z tego: my działamy tylko na zamówienie! Śluby, komunie, pogrzeby, wesela i tak dalej.
- Czy to oznacza, że nie da się zrobić jakiejś jajecznicy na wczorajszych a dziś odsmażanych ziemniakach?! Toć padam nie tylko z głodu ale i ze zmęczenia (to akurat była prawda!) a tutaj pielgrzymowi jadła żałują!

I w tym momencie zajaśniało. Pani po badawczym przyjrzeniu się nieznajomemu powiedziała:  Chwilunia, muszę się skontaktować z Szefem.

Wyciągnąłem strudzone kości na ławie i pół drzemiąc doczekałem się właściciela restauracji. A ten widząc me zmarniałe szczątki poprosił o chwilę (nomen omen) zwłoki i... dostałem największy na świecie kotlet! 

Chytry na jedzenie byłem i żeby sobie jakoś poradzić z tym ogromnym daniem jadłem starannie, smakując z uwagą każdy kęs... . Próbę zapłacenia skwitowano tak: Niech pójdzie na zdrowie, żeby sił na dojechanie starczyło! 

Zaplanowałem tego dnia przejazd 70 km, ale jakoś tak w końcu wyszło ich 83. Była więc: Wilda, Mosina, Krosno, Borkowice, Srocko, Piechanin, Czempiń, Witkowki, Racot, Gryżyna, Wojnowice i na końcu już ostatkiem sił OSIECZNA.
Ponowny pobyt tam zostanie mi na długo w pamięci!

Ciekawe było to zakwaterowanie się w celi klasztornej w Osiecznej. Po podbiciu kredencjału (Paszport Pielgrzyma) poprosiłem ojca furtiana o kawałek podłogi motywując jak zawsze tym, że pielgrzym ze mnie niekłopotliwy, pościel swoją mający oraz jedzenie i picie także... . Uzyskawszy odpowiedź odmowną ze zrozumieniem podszedłem do tego faktu.

Należy pamiętać, że podczas i tej pielgrzymki przyjąłem za pewnik, że każda odmowa (obojętnie w jakiej sprawie) winna być przez mnie przyjęta i podsumowana pełnym zrozumienia chwilowym milczeniem i... s e r d e c z n y m  podziękowaniem! W tej sytuacji przecież każde NIE oznacza, że są inne możliwości, które za chwilę się objawią.
- Skoro nie można, to przecież nie można!

Mimo wszystko zrobiło mi się nieco strasznie. Wyzuty z wszelki sił, skorzystałem ze staropolskiej prawdy, że: Jak trwoga to (...) i poszedłem do kościoła porozmyślać na temat "co dalej".

Chwila skupienia i coś mnie tknęło żeby pójść przed siebie. Po prostu. Kierowany jakąś siłą niby we mgle trafiłem (jak się potem okazało!) na zaplecze klasztoru. Tam dwóch panów w roboczych strojach rozładowywało samochód. Poprosiłem tego z nich który podszedł do mnie o poradę w sytuacji w jakiej się znalazłem. Znaczy się o info w sprawie nocowanie gdzieś na  mieście poprosiłem. W końcu tutejsi mają na pewno jakieś rozeznanie. Z uwagi na stan zajechania nie byłem nawet w stanie skorzystać z internetów

I powtórzyła się sytuacja! Po ojcowsku napomniany, że istnieje coś takiego jak telefon żeby uprzedzić o swoim przyjeździe zostałem zaproszony na nocleg do klasztoru. Okazało się, że tą życzliwą osobą zapraszającą był (jeszcze wtedy po cywilnemu ubrany!) przeor klasztoru franciszkanów!

Potem jeszcze było miłe zaproszenie na kolację do refektarza którą zjadłem szybko szybciutko, bo to już za chwilę była msza wieczorna poprzedzona nabożeństwie majowym. Potem po około 20 minutach zakończyłem dzień rozmową z Emilką, Zygmuntem i Basią.
- I to był koniec i to była kropka na ten dzień. Definitywnie! 

Zasypiałem czując się doceniony i wyróżniony tym, że ksiądz przeor osobiście zapraszał mnie na spoczynek, potem na kolację. Po zakończonej mszy odprowadził mnie do pokoju i zaproponował śniadanie z którego niestety nie mogłem skorzystać. O 20:45 nie mając jeszcze uzgodnionej trasy na jutro dzień dla mnie się zakończył nagłym zapadnięciem w nicość.

Podziel się