czwartek, 6 sierpnia 2020

Północna Droga Jakubowa - Dzień 06_OGRODNIKI, SEJNY - OLECKO_89 km (2165)

Zanim przejdę do opisu dnia słówko o "magicznym kuferku" pielgrzyma Piotra. To dziwne urządzenia - ku mojemu zdumieniu - okazało się nad wyraz pakowne, praktyczne i przydatne. Do dzisiaj nie wiem jak Piotr do niego zapakował wszystkie te swoje rzeczy!

Druga sprawa to, że on sam okazał się mistrzem minimalizmu. Jak już wcześniej o tym trąbiłem Północną Drogę Jakubową przejeżdżałem na pięciu sakwach a on do końca dał radę z tym skromnym i wcale niedużym pojemnikiem... .

I do tego ta flaga! Moją na lidlowym kijku straciłem a on do końca pielgrzymki dumnie powiewał toruńską chorągwią zawieszoną na leszczynowym patyku... . Skutecznie.

Przechodząc do opisu dnia: wyspałem się doskonale chociaż nie mogę powiedzieć, że wypocząłem. Pierwsze 500 km za mną i trudy pielgrzymowania zaczynają się odkładać. Wczorajszy deszczowy finisz przed Sejnami na resztkach prądu daje się we znaki. Dzisiaj start z nie w pełni naładowanym akumulatorem, ale też i setki km pewnie dzisiaj nie zrobimy.

Rano udział w krótkiej mszy. Była też kawa którą przygotował Piotr. Jak on to robi, że codzienna krzątanina wychodzi mu tak szybko i sprawnie?


Ruszamy w drogę bez wielkiego planowania, licząc, że znaki Drogi Jakubowej jakoś nas poprowadzą. Z tyłu głowy mieliśmy nadzieję że atrakcje związane z tirami czy ciężkim natężeniem ruchu drogowego są już za nami.

Nawet nie wiadomo kiedy trafiliśmy na klasztor: ten Klasztor.













Po drodze spotkaliśmy ciekawego podróżnika rowerowego. Trzy koła - jedna pasja to witryna podróżnika z doczepionym wózkiem / kółkiem według polskiego patentu. Jakoś nie mogę w necie znaleźć tej witryny! A szkoda, bo także nie mogę znaleźć jej właściciela.

Piotr Ziental posiada super rower wyprawowy firmy TREK, która jest światowym standardem w klasie długodystansowych wypraw rowerowych. Ponoć mają swoją sieć w Polsce - może kiedyś znajdę ją.


Drugą spotkaną osobą na trasie była (dziennikarka społeczna) Anna Samoilenko, którą spotkaliśmy na rowerach z siostrą i dzieckiem. Pochodzi z Ukrainy (Donieck). Jej mąż pracuje na styku Polska - Ukraina i został po tamtej stronie, a granica nadal koronawirusem zamknięta... .

W połowie dnia obiad w przydrożnym barze gdzie schowaliśmy się, bo padało. Odpoczywaliśmy na werandzie gdy dwaj lokalni amatorzy trunków przysiedli się do sąsiedniego stolika. I nuże ze sobą rozmawiać w swoim narzeczu.

Poprosiłem grzecznie i bez złości o nie używanie słów. Specjalnie to nie zrobiło na nich wrażenia, ale kiedy odjeżdżaliśmy na odchodne usłyszałem następujące słowa: "Będzie mnie uczył jak mam się wyrażać, przybłęda jeden!". Rzekł był tak, albowiem to on jest tu u siebie.

Kompan mitygował jegomościa tłumacząc, że oni som pielgrzymi a ten na koniec dodał coś co mnie zmroziło: "Przeklinam cię a twoja droga niech będzie przeklęta!" Musiał się widocznie w młodości nasłuchać różności o rzucaniu zaklęć.


Za tą sprawą :-) czy też nie dzisiaj ścigały nas deszcze. Uciekaliśmy zdawałoby się skutecznie ale i tak na progu kościoła 10 km przed Oleckiem nie szło już dalej jechać. Zasiedliśmy więc na schodach plebanii. Wyszedł ksiądz i podbiwszy nasze paszporty szybko oddalił się, bo okna trzeba pozamykać a burza pewnie idzie coraz większa! Dwóch drabów na rowerach... nie było co się dziwić!

Drugi tego dnia ksiądz na zapytanie o nocleg bezradnie rozłożył ręce. Jakby co to mamy świetlicę dla młodzieży, ale z uwagi na reguły epidemiczne nie możemy nikogo gościć. Ale miał dla nas dobrą poradę: jego siostra prowadzi mały pensjonat i tam na pewno będziecie mogli przenocować.

Sympatyczna pani prowadząca tenże przekazała nam, że: "Ludzie poszaleli z tymi ślubami i weselami że wreszcie można!"  Tak więc wszystkie 15 pokojów ma zajęte a nawet pomieszczeń technicznych nie ma wolnych.... . Niestety z przenocowaniem nie może pomóc.

- Podjedźcie do księdza Ryszarda! No to podjechaliśmy. A tam msza. Ja poszedłem na nabożeństwo a Piotr został pilnować rowerów. Zanim po mszy zdążyłem wyjść z kościoła wywołał mnie i mówi: mamy lokum. Okazało się że zdążył porozmawiać z ks. Ryszardem, który udostępnił nam przestronne i luksusowe jak na naszą rozpaczliwą sytuację pomieszczenie.
- Kiedy on zdążył porozmawiać z księdzem?!

Świetlica zapełniona różnymi sprzętami okazała się być miejscem niezwykle przyjaznym pielgrzymom. Był prąd, stolik, była możliwość zrobienia sobie gorącego posiłku, był dostęp do ciepłej wody i do toalety. Co więcej potrzeba? Po prostu wspaniały (prawie) koniec dnia!




Przewracając się ze zmęczenia odnotowałem zgrzyt. Piotr mówi: Słyszałem nad wodą koncert i idę go posłuchać! Tak mnie namawiał (a nie chciałem, bo mroczki przed oczami) że poszliśmy.

Cofnąłem się jednak: na takim wyczerpaniu żadna muzyka mi nie pasuje. Na dodatek mam przecież jeszcze notkę do zrobienia, i rodzinie muszę jeszcze poświęcić nieco czasu na rozmowę czy nawet odpisać na zaległe maile.

Mimo rozczarowania ze strony Piotra (Skąd on bierze siły na coś więcej niż tylko zregenerowanie się?!) cofnąłem się i program dnia właściwie zakończyłem według swego planu. A do tego przygotowałem sobie komfortowe leże na podłodze z dala od chrapiącego (delikatnie, ale jednak!) Piotra.

UWAGA! Co jakiś czas pozwalam sobie na kąśliwe uwagi pod adresem chrapiącego Piotra. Proszę traktować to jako odesłanie do tego cytatu w Biblii, który mówi o słomce i belce w oku. Podobno sam chrapię grzmiąc wcale nie dyskretnie!

Kiedy czekając na powrót współpielgrzyma zapadłem w odrętwienie obudziło mnie stukanie do okna! Okazało się, że jakim cudem wyłączony miałem dzwonek w telefonie i Piotr wróciwszy z koncertu bezskutecznie próbował się do mnie dodzwonić, abym otworzył mu drzwi... . Mea culpa!

A historyjka z panem lokalsem ma swój ładny koniec. Jeszcze na trasie gdy ścigały nas deszcze to co jakiś czas mijały nas karawany weselne samochodów obwieszonych wstążkami i balonikami. Kiedy więc taki balonik znalazł się na mojej drodze, (widocznie urwał się z auta któremuś z weselników) to bez wahania zatrzymałem się.


Piotr skomentował to krótko: że też ci się chciało ten balon podnieść i go teraz dźwigać - zażartował. A ja miałem w tym ukryty cel. Skoro okoliczna ludność poczuła się - w mojej opinii niesłusznie ale jednak -urażona w swojej dumie postanowiłem przebłagać tą że ludność darem serca.

Kiedy więc pilnie wypatrując zobaczyłem mamę która szła z jakąś może 5 letnią dziewczynką podszedłem do nich i zapytałem się: Czy pozwoli pani wręczyć młodej damie ten oto balonik? Pani uśmiechnęła się życzliwie i wyraziła zgodę a rozpromienione dziecko przyjęło dar.

Zapewne więc dzięki temu czynowi urok rzucony przez lokalsa został zneutralizowany :-) Dla mnie to była lekcja pokory (POKORY) zakończona następującym postanowieniem. Nie w każdej sytuacji należy dochodzić swoich praw, nawet jeśli uważam, że słusznie mi się należą... . Szczególnie ważne to jest gdy przedstawiciel miejscowej społeczności jest nawalony jak stodoła.



Brak komentarzy:

Podziel się