czwartek, 24 stycznia 2013

Obserwator literacki (1135)

  PAN LEOPOLD (c.d.)

 

 










Na twarzy zrobił się ostatnio coś jakby bardziej czerwony, oczy mu się zrobiły jakiejś bardziej wypukłe
i tchu mu brakować poczęło... .
- Chyba muszę pójść do lekarza - wreszcie postanowił.

Kiedy Pan Leopold dowiedział się, że jest śmiertelnie chory i że pozostało mu już tylko pół roku
życia postanowił wykorzystać swoje ostatnie dni jak nigdy przedtem. I od tej chwili to już nie był
ten sam Pan Leopold co dawniej!

Ni stąd ni zowąd znalazł sobie trzydziestoletnią kochankę (Ach, te zmysłowe usta! ...i bujna pierś.),
zaczął latać samolotami a bywanie w modnych restauracjach weszło mu w nawyk... . Jednakże
chociaż tryb życia mu się zmienił to nie porzucił swej błękitnej koszuli!
- Co żona mu już na ten temat nie nagadała... .

Cicho pogodzona z nowym życiem męża (przymknęła oko nawet na tą jego młodą asystentkę 
w pracy!) sugestywnie wskazywała mu na niestosowność noszenia codziennie tej samej koszuli.
I to nic, że prał ją osobiście w rękach (co drugi dzień!) w najdelikatniejszych i najbardziej
kosztownych proszkach... . Pan Leopold się uparł i nadal traktował swoją błękitną koszulę
jak talizman.

- Popatrz – mówił do żony. – Zobacz jak poprawiło się moje życie odkąd zacząłem ją nosić! 
W pracy dostałem podwyżkę (Faktycznie, ale czy to z powodu koszuli?!) ludzie zaczęli mnie 
dostrzegać (No, ponętna Monika na pewno!) i w ogóle jest mi lepiej... .

Wszystko razem to była prawda gdyby nie zdrowie, a ono się pogarszało i pogarszało. Codziennie
Pan Leopold ledwo łapiąc dech patrzył w lustro przy goleniu i widział coraz bardziej czerwoną
twarz, coraz bardziej wypukłe oczy... .

Kiedy (któryś już raz) i piękna Monika wspomniała, że warto od czasu do czasu założyć białą koszulę
to się poddał. No dobra, pójdziemy i kupię sobie te parę nowych koszul... .

Wybrali najbardziej elegancki sklep w samym centrum miasta. Tam były koszule, koszule i tylko
koszule! ...oraz krawaty i spinki do mankietów. Wszystko gustownie prezentujące się na wieszakach,
starannie rozłożone w gablotach, odcieniami i rozmiarami precyzyjnie poukładane na półkach, dumnie
pyszniące się na manekinach. Te koszule były tak wysmakowane, jak by były szyte przez aniołów
i tak niezwykle kosztowne, że dawniej z oszczędności takich sklepów nawet nie zauważał.

Na początku podfrunęła do nich młodziutka ekspedientka śliczna jak wiosenny poranek i pachnąca
tak delikatnie jak młodziutka różyczka. Szczebiocząc zaoferowała swoją pomoc przy wyborze, ale
piękna Monika od razu odprawiła ją jednym skinieniem ręki.

Kiedy w chwilę potem pojawiła się starszawa już sprzedawczyni – tleniona na srebrno – od razu
było lepiej. Pani ekspedientka przyciszonym głosem zawodowca, sprawnie i fachowo informowała
o szczegółach oferty. Nie spuszczając uważnych oczu z twarzy klientów wskazywała to na tą czy inną
cechę pokazywanej koszuli.

W pewnym momencie z nawyku spytała:
- A jaki nosi pan rozmiar koszuli? Pan Leopold machinalnie odpowiedział. - Trzydzieści dziewięć,
ale trzydzieści osiem to też dobry rozmiar.


- Słucham?! Proszę pana! Trzydzieści osiem, ale lat to ja sprzedaję koszule i wiem, wiem że pan na
pewno ma czterdzieści jeden! Z grzeczności tylko zapytałam. Proszę pana! Gdyby pan miał na
sobie trzydzieści osiem to by twarz panu poczerwieniała, oczy by panu wychodziły na wierzch 

i tchu by panu brakowało!

Podziel się