piątek, 30 stycznia 2015

Czary dymne 1/2 (1495)

Fotografować można zawsze i wszędzie oraz w każdej chwili,
ale... nie wszystko!






















Do tej złotej myśli pewnie nie tylko ja doszedłem. Przyszła mi do głowy,
gdy jeden z moich przyjaciół - fotograf przyrody zresztą - zaczął wyrzekać,
że pogoda do niczego od dawna, że depresję z braku wyjścia na przyrodę
ma, bo światła słonecznego mu brak i na dodatek pogoda już od dawna jest
do niczego.

No to ja mu na to: Człecze! I w tej niedobrej pogodzie dla ciebie szansa jest!
Większość ludzi tak myśli i dlatego jest tak dużo zdjęć na jedno kopyto.
Wszyscy czekają na niebieskie niebo, aż kwiatki się zazielenią i woda zasrebrzy.

A nie łaska to wyjść i zamiast niemożliwego do zrobienia pejzażu urokliwego
(poprzez swoją świetlistość) na szczególe przyrodniczym się fotograficznie
skupić, taki portret kropelkom wody na pajęczynie czy lada jakiemuś kwiatkowi
foto zrobić? Cud to natury przecież gdy on tak z głupia frant w środku zimy
w ogródku czy na polu wyrasta.

A w ogóle to co za przymus po zimnie latać?! Można przecież usiąść przy stole
jak basza i za pomocą czarnego tła oraz lada jakiej lampki czary dymne tworzyć!
Zacznij proszę ulotne baśnie za pomocą światła opowiadać. Zobaczysz jak naraz
wiele historii się pojawi. I wtedy zobaczysz podziw w oczach przyjaciół twych.
- Dla nich też przecież zdjęcia robisz.

A każdy w tych dymach zobaczy coś innego. Niektórzy Dorośli w kolorowych
smugach zobaczą Tańczące Eurydyki, ich historie delikatne, zwiewne i romantyczne.
Inni oburzą się na jednoznaczną - ich zdaniem - zmysłowość, gdyż na tych
fotografiach Ona wrzosem będzie pachniała i miętą... .

A dzieci?! No cóż, posadzone prze monitorem z rozdziwionymi buziami będą słuchać
oczami bajek z tysiąca i jednej nocy... .
 

Fotografujmy dymy: to prostsze niż się wydaje!













czwartek, 29 stycznia 2015

Gra przeciwko wszystkim (1494)

Diabeł mnie pokusił żeby tam wleźć!






















Dom był zrujnowany i zatęchły a nadpalony dach wyraźnie wskazywał
na przyczyny opuszczenia. Wszedłem tam ostrożnie rozglądając się
z każdym krokiem. Deski podłogi mocno już nadpsute lekko uginały się.
Wybite okna w kuchni, złuszczona zielona farba na ścianach, potrzaskany
bufet pamiętający chyba jeszcze czasy Gomułki... .

W pustej ramie drzwi do pokoju widać było gołą żarówkę bujającą
się na wietrze. Wisiała nad stołem zastawionym butelkami po piwie
i po winie, poprzetykanych jakimiś papierami.

Mrówki po plecach mi przeleciały gdy nagle usłyszałem chrobot pod
ścianą. Opustoszałe miejsce na peryferiach miasta, całkiem z dala od
ludzi opuszczone domostwo a tu coś się rusza... coś się gramoli ze
sterty śmieci i przegniłych dywanów leżących pod ścianą.

Szurgot był tak niespodziewany, że aż zastygłem w napięciu, niezdolny
do wykonania jakiegokolwiek ruchu.Jakaś cmentarna postać niezdarnie
otrzepując się z pyłu i  czegoś kleistego (nie chcę nawet wiedzieć z czego!)
powoli stawała na nogi... .

Ten zabiedzony gość mógł mieć coś koło pięćdziesiątki... . Niewiarygodnie
brudny i zaniedbany tak jak tylko chyba nędzarze z Kalkuty mogą być
nędzni i zaniedbani. I do tego zmierzwiona (dobre słowo!) łopaciasta, siwa
broda i kudły! Włosami przecież tego kołtuna nazwać nie można było... .

Najdziwniejszy jednak był wzrok tego gościa który w milczeniu dziwnie
bujając się z nogi na nogę przypatrywał mi się. Ostry, świdrujący wzrok.
Patrzył na mnie w milczeniu tak, że aż bolałо... .

Stał przez chwilę nieruchomo i nagle zdecydowanym krokiem ruszył do
stołu. Usiadł na chybotliwym krześle i zaprosił mnie do taboretu.
W całkowitym milczeniu wskazał na szachownicę, którą dopiero teraz 
zauważyłem.

Zadziwiająco czysta szachownica, nienagannie ustawione figury... .
- Gość gra białymi - wychrypiało monstrum.

Zrobiłem E2 - E5. Szybkim ruchem odpowiedział: ... .

środa, 28 stycznia 2015

Kocham policję! (1493)

Naprawdę lubię policję. Przyjemnie mi się i błogo na duszy robi
kiedy widzę dwuosobowy patrol na moim osiedlu. Spokojność mnie
ogarnia na myśl, że odpowiednie służby o moje bezpieczeństwo
już samym swoim widokiem się troszczą.

Jako choleryk, człowiek kłótliwy i wrednego charakteru mam jednak
swoje zastrzeżenia! Dlaczego jest ich zawsze dwóch?! Nie wystarczyłby
jeden rosły, bez broni a z radiem i grupą szybkiego reagowania w tle
jak nie przymierzając w jakiejś barbarzyńskiej Anglii?

I jeszcze: gdy widzę chudzinkę policjanta metr pięćdziesiąt na ten przykład.
To wtedy mam pytanie: kto zrobił mu krzywdę przyjmując go do służby?!
Jak potem taki obywatel bandyta ma mieć szacunek do służb porządkowych?!
Naprawdę chcę być dumny z naszych stróżów prawa, tylko proszę dać
mi więcej powodów do tego!

Poniżej pokazana sytuacja uruchamia lawinę pytań. Jakich?
- Proszę się nie zwalniać z myślenia.






















Zdjęcie zostało zrobione jakiś czas temu i dzisiaj (mam nadzieję)
jest już nieaktualne. A tak dla porządku: rozumiem, że czasami
służby porządkowe muszą zademonstrować siłę i to zdjęcie na
pewno pokazuje taki uzasadniony przypadek, a nie zwykłe
pogaduchy znudzonych stróżów prawa.


wtorek, 27 stycznia 2015

Coza G_rzyby!? 2/2 (1492)

  • No... — Maruśka zmieszała się a mi się wydało, że ona na poważnie się przestraszyła.
  • Wczoraj on w Internecie pisał, zdjęcia zamieszczał, a potem do mamy dzwonił... .
  • Z niewoli? — nie poddawał się prowadzący.
  • Zdaje się, że z milicji... .
  • A co ma milicja do tego? A gdzie pozostali uczestnicy kontaktu?
  • Nie wiem... . - Maruśka już całkiem się zmieszała.
  • No to pięknie! - ogłosił prowadzący. - Nie mamy uczestników kontaktu, dziękuję ci Andźela. - I tak nasz następny bojow... . 
Prowadzący wyciągnął rękę i na ekranie pojawił się ten którego on znowu uważał za Romana.
Teraz i ja go zobaczyłem. Bojownik był młody i tłusty, ze śladami początkującego alkoholizmu na zaniedbanej, nieogolonej twarzy. Ubrany był w podły garnitur, ale nosił się dumnie. Twarz jego pokrywały kropelki potu – widać, że w studio panowało gorąco, ale marynarki nie zdejmował dla zasady, a może też krępował się wyblakłej koszuli, której fragment niechlujnie wystawał mu spod marynarki.
  • Nie jestem Roman. - powiedział z urazą. - I precyzuję, nie jestem też Sergiejem Łukianienko. Akurat go nie lubię. I żadnej z jego książek też nie. Ile bym go nie czytał to mi się nie podoba. I jego film też mi się nie podoba, choćbym nie wiem jak długo to oglądał. A już te jego poglądy które on wykłada w Internecie... .
  • Proszę przedstawić się naszym widzom. - uprzejmie acz zdecydowanie przerwał mu prezenter.
  • Nazywam się Mirosław Apożyn i jestem pisarzem science – fiction publikującym w Live Journal. Ostatnio wydałem dwie książki w wydawnictwie i zaraz tu je pokażę. - Grubas opuścił się na kolana i zaczął czegoś szukać pod ławką.
  • Oklaski dla pisarza proszę! - poprosił prezenter wykorzystując chwilową przerwę, po czym zręcznie przeskoczył okop stając przy jego drugiej, prawej stronie. - A teraz nasz główny gość, niezależny ekspert, znany na całym świecie profesor futurologii i socjologi, pierwszy człowiek który na serio zaczął zajmować się problemami wczorajszego Kontaktu, doktor Ernest Picol!
  • Nazywam się Michał i jestem jego webmasterem. - odezwał się muskularny młodzieniec w okularach. Doktor Picol jest w Paryżu ale ja jestem na bieżąco z jego pracami i sporo o nich mogę opowiedzieć. Obecnie wspólnie przygotowujemy witrynę internetową poświęconą temu kontaktowi: www.priletielo.ru.
Dało się słyszeć oklaski i kamera pokazała publiczność: w sali siedzieli studenci, młodzi chłopcy i dziewczyny, wszyscy w jednym wieku.
  • Dziękuję, - skwitował prezenter. - I tak, oglądamy talk-show pełen kontrowersyjnych opinii "Ogniowe granice"! Prowadzi Wadim Leonow! - I znowu zajrzał w papierek. 
  • Uczestnicy kontaktu i autorytatywni eksperci twierdzą, że przybysze są o wiele mądrzejsi od nas. Czy to jest możliwe? Jak państwo uważają?
  • Kretyństwo! - z przekonaniem powiedziała Swietłana Spasskaja i na ekranie pojawiła się jej twarz w dużym zbliżeniu.
  • Argumentować proszę! - zaczepnie zaproponował Wadim.
  • Nas stworzył Bóg – zaczęła objaśniać Swietłana Spasskaja - na obraz i podobieństwo swoje. To co on, jest głupszy od przybyszów? Tak więc przybysze nie są mądrzejsi od nas a głupsi. To  jest to samo co twierdzenie, że kobiety są głupsze od mężczyzn. A w czym jesteśmy głupsze? No  w czym? Kobiety też mają swój rozum! I wcale nie jesteśmy gorsze. Jestem piosenkarką, ale do  szaleństwa wprost, nierozumnie nawet lubię logarytmy! Jeszcze z czasów szkolnych, z lekcji  informatyki. - Zamilkła i dumnie zadarła głowę w hełmie.
  • Oklaski proszę dla pani Swietłany Spasskiej, która kocha logarytmy! - uroczyście zaproponował prezenter i sala zaklaskała.
  • A jakie logarytmy pani lubi? Naturalne?
  • Co? - piosenkarka najeżyła i się i fuknęła. - Oczywiście, że naturalne, bo można powiedzieć, że... .
  • Tak, - powiedział prezenter i odwrócił się do Michała. - A co powie nasz ekspert e-e-e-
    webmaster?
  • Doktor Picol - odezwał się Michał – uważa, że Przybysz jest mądrzejszy od człowieka o wiele 
    razy, do tego stopnia, że my dla niego jesteśmy tylko stadem zwierząt. Dlatego trudno nam pojąć motywy jego działania. 
  • Co to za głupota? - sprzeciwiła się Swietłana Spasska i rozkazująco podniosła do góry palec, którego paznokieć pomalowany był w jadowitą czerwień. - My nawet nie znamy logarytmu jego działań. On ma jakiś tam logarytm zachowania się, czyż nie tak? My na razie nie możemy się w nim rozeznać.
Prowadzący zgadzając się pokiwał głową.
  • A tak w ogóle – ciągnęła Swietłana, - to proszę mnie usprawiedliwić, ale ja tego cosia zdejmę.
I ściągnęła hełm z głowy.
  • Nasza nieustraszona dama, - skrzywił się prowadzący, - gotowa jest pójść do boju bez ochrony! Oklaski!
Wymachując zadkiem znowu przeskoczył zaimprowizowany okop.
  • Dziękuję, a teraz głos mają przeciwnicy po drugiej stronie naszej barykady! - ciągnął dalej. -
    tak, ognia! E-e-e-e! A pani jak uważa? 
  • To już mogę mówić? - bojaźliwie zapytała się Maruśka, prezenter kiwnął potakująco głową i ona szybko-szybko zaczęła: 
  • Dokładnie to nie pamiętam, ale było coś takiego, że mój brat pisał wczoraj w swoim internetowym dzienniku, że przybysze rozmawiali bardzo szybko. Znaczy się terkotali. Ja też mogę terkotać i każdy może, więc o co tutaj chodzi? 
  • Dziękujemy za pani zdanie! - prowadzący kiwnął – A co o tym myśli nasza fantastyka? 
  • Fantastyka myśli, że przybyszów trzeba pozabijać, - bez cienia humoru powiedział Mirosław Apożyn. Trzymał w rękach dwie pstrokate książki i co raz to usiłował pokazać je kamerze, ale wyglądało na to jakby chciał się nimi zasłonić od niewidzialnego wroga. 
  • Nasi przodkowie 
    zlikwidowali neandertalczyków. Konkwistadorzy podbili Hindusów. To jest jedyny wybór. Dwie 
    rozumne rasy nie mogą jednocześnie egzystować, silny zawsze zniszczy słabego. A ja nie chcę, aby moja rasa okazała się słabszą. Przypomnijmy sobie "Wojny światów" Wellsa,  kiedy to przybyszów nie zabito  od razu i ono wyleźli i zniszczyli ziemian. Albo choćby i u Strugackich był przecież "Żuk w mrowisku", kiedy to specnaz w końcu zabił pozaziemskiego  zwiadowcę zwyczajnie, tak na wszelki wypadek aby nie ryzykować ludzkością. I autorzy uważają ten postępek za uzasadniony i naturalny. A pamiętacie ile napisano książek na temat inwazji obcych najeźdźców, zguby ludzkości i kosmicznych wojen? A film "Drapieżnik"? A "Dzień Niepodległości"? "Coś", "Mars atakuje", "Ludzie w czerni"? Jaki tu może być kontakt, żartujecie sobie? A może jeszcze zaproponujecie elfom i orkom aby wymieniały się technologiami? Akurat wczoraj wieczorem na forum o tym szła rozmowa. Nie-e-e! Przybysza trzeba od razu walnąć w łeb póki się jeszcze nie zadomowił i nie rozpostarł skrzydeł. I to tak, aby oni na długo jeszcze nie odważyli się tu do nas wtykać swoje nosy!
Publika posłusznie zaklaskała.
  • A to nieoczekiwany punkt widzenia, - ciągnął prezenter. - Powiedziałbym ogniowy! Znaczy się, że w książkach które sam pan pisze to raczej nie ma przyjaźni między przybyszami z obcych planet a ziemianami?
  • Ja piszę fantastykę – w natchnieniu odpowiedział Mirosław Apożyn i znowu zamachał książkami.
I w tym momencie drzwi do mojego pokoju się otworzyły i na progu pokazała się kobieta w fartuchu. 
  • Panie Romanie, mam nadzieję że pan odetchnął i może pan przejść badania lekarskie. Proszę 
    pójść za mną. - Badania ciągnęły się długo, najpierw przeciągnęli mnie przez rożne gabinety, 
    wypytywali, puls mierzyli, brali krew z żyły, nie wiadomo po co zrobili mi rentgen... . Wszystko to zrobiło na mnie wrażenie, że oni nie tyle martwili się o moje zdrowie, ile o to czy Przybysz nie zostawił mi czegoś tam w organizmie; jakichś znaczników albo czujników.
*     *     *
Objąłem Marusię i zwichrzyłem jej rudą grzywkę.
  • A mama nie przyjechała?
  • Chciała, - kiwnęła Marusia – ale podskoczyło jej ciśnienie. 
  • A ty kiedy do domu wrócisz?
Pytająco spojrzałem na damę w białym fartuchu, która siedziała w rogu pokoju, przydzielonego na spotkanie z krewnymi. Jak zdążyłem się zorientować dama miała na imię Tamara i była profesorem psychologii. Tamara rozłożyła ręce.
  • Maruśka, my pracujemy, - odpowiedziałem. - Z Jurijem, Pawełkiem i Lidką. Wszyscy są tutaj. 
    Widziałem ich dzisiaj. Musisz to zrozumieć, taka to sprawa, jedyny jak dotąd Kontakt. Oprócz 
    nas nikt nie opowie, to i przeprowadzają z nami rozmowy, każą nam przypominać sobie... .
  • A ja w telewizji na zdjęciach byłam! - pochwaliła się Maruśka. 
  • Ja to widziałem. - uśmiechnąłem się.
  • To jak to? Masz telewizor? 
  • Oczywiście, że mam! A co ja w więzieniu siedzę? 
  • No a ja? - zapytała się Marusia. 
  • Doskonale - odpowiedziałem. - A jak tutaj trafiłaś? 
  • Do ciebie dzwonią przez całą dobę od tego czasu jak w wiadomościach pokazali twoje notki ze zdjęciami. Niemożliwie prosto! Przychodzi mi i mamie odpowiadać. I tak poprosili mnie do telewizji. I co, jak wyglądałam? Tam na głowy nam takie kretyńskie hełmy pozakładali... .
  • Dobrze wyglądałaś – skinąłem. - Ale ci pozostali... to jakieś potwory zebrano! No był jeszcze jeden możliwy do przyjęcia, no ten webmaster. 
  • Miszka? Tak, on mi się bardzo spodobał. - Nieśmiało potwierdziła Marusia. - Oni z doktorem 
    Picolem witrynę robią. www priletielo kropka ru. 
  • Posłuchaj, a kto to taki ten Picol? 
  • A czego nie wiesz? - Zdziwiła się Marusia. - Przecież jego cały Internet cytuje, to jest bardzo 
    mądry gość, profesor z Francji, doktor socjologii na poziomie laureata nagrody Nobla. Zajmuje się problemami kosmitów.
  • A o czym jeszcze w Internetach gadają? - Kątem oka spojrzałem na Tamarę: oni do tej pory nie wiedzieli, że mam palmtopa. I wypowiedziałem bezgłośnie samymi ustami: 
  • Ładowarkę przyniosłaś? 
  • Aha! - Marusia potwierdziła konspiracyjnym tonem. Sięgnęła do torby i wyjęła woreczek z pomarańczami. Pośród pomarańczowych kul mignął czarny kabelek.
  • A ty nie masz Internetu, - wyraźnie i głośno powiedziała Maruśka i mrugnęła do mnie.
  • No nie mam, bo przecież skąd bym miał go mieć? - głośno potwierdziłem.
  • No to sobie popatrz sobie, co za zabawną sztukę żelazkiem tobie przykleiłam.
I wyjęła białego T-shirta uroczyście rozkładając go przede mną. Pośrodku koszulki pysznił się wydrukowany, wyblakły kwadrat z obrazkiem, z lekka zażółcony wskutek niewprawnego posłużenia się żelazkiem.
  • Widziałeś? Cały Internet rży! - zachichotała Maruśka.
Pakiet z pomarańczami wsunąłem głębiej pod pachę i wziąłem koszulkę dwoma rękami za ramiączka. Na obrazku, niczym niewprawną dziecięcą ręką narysowany był czarny spodek statku – dosyć podobny do oryginału, ale nie wiadomo dlaczego na kurzych łapkach. Z statku wyglądał obcy, skrzynka z oczami i uszami. Obok na tylnych łapach siedział ciężki kot w wielkich wojskowych buciorach i w obydwu łapach trzymał koszyk z bombami, które wyglądały jak kule bilardowe z knotami. Nad kosmitą był niestaranny napis: "Coza G_rzyby?!" a nad kotem wisiał napis: "28 jądrowych".
  • A do czego to? - zapytałem zdumiony.
  • Do obśmiania. - zachichotała Maruśka.
  • ...ale o co chodzi? 
  • No, przychodzi taki kot, a u niego zamiast grzybów bomby. Pytają się go: a co to za grzyby? A 
    on zapodaje, że dwadzieścia osiem jądrowych! Maruśka szeroko zamachała rękoma, pokazując 
    kształt ni to grzyba jądrowego, ni to koszyka. Popatrzyłem na nią. Na jej twarzy panowała niepodzielnie sama radość. 
  • Zrozumiałem, - powiedziałem dobitnie. - ...ale jaki w tym jest sens? 
  • Romek, a co ty taki tępy? - Rozzłościła się Maruśka. - A jaki tu jest potrzebny sens? Sens to jest 
    w Encyclopædia Britannica. A tutaj jest po prostu żart. Przychodzi kot, jasne? Taki z bombami. 
  • To śmieszne, że kot jest w butach. Po lesie sobie szedł. No coś jak ty. A tu latający spodek. Obcy 
    do niego: Co masz za grzyby? - Maruśka znowu się zaśmiała i powtórzyła rozkoszując się: Co za 
    grzyby! Dwadzieścia osiem jądrowych, oto co za grzyby! Krótko mówiąc masz: cały koszyk dla 
    ciebie! Ho! Ho! Tylko nie pękaj kiedy zobaczysz co to za grzyby!
Uprzejmie zamilczałem nie wiedząc co powiedzieć, a potem precyzyjnie zapytałem:
  • Kot je w lesie nazbierał?
  • Kogo? - zmieszała się Maruśka.
  • No, te bomby... .
Maruśka z oburzeniem nabrała powietrza i zrobiła kółko palcem na czole. Tamara w kącie uprzejmie kaszlnęła.
  • No dobrze, - skinąłem szybko i zwinąłem t-shirta wciskając go do kieszeni. - Na mnie już czas. 
    Mamy teraz zaplanowaną sesję i wszyscy tam musimy być, nasze zdanie wydaje się być ważne.
  • Dzięki za pomarańcze! 
  • OK, trzym sie! - Maruśka pomachała mi dłonią, odrzuciła rudą grzywkę i wyfrunęła z pokoju.
* * *
A na sesji nikt się o nasze zdanie nie dopytywał. A i my z własnej woli nie zakłócaliśmy spotkania – siedzieliśmy w tylnym rzędzie. Z wystąpienia wynikało, że rejon lądowania należy odizolować kordonem, bo zaczęły w tamtą stronę zmierzać "jakieś niesłychane tłumy ludzi", jak się wyraził jeden z pułkowników. Kosmita nie nawiązywał kontaktu, - wprost przeciwnie, w kierunku zbliżającej się grupy zazionął ogniem. Jeśli dobrze zrozumiałem – to nie to, że on ogniem strzelał! Nie, nikt nie był poszkodowany. Po prostu dwa razy wypuścił kłęby ognia, kiedy tylko próbowali podejść.

Ostentacyjnie wymieniliśmy się spojrzeniami z Jurikiem i Pawełkiem – wygląda na to, że i nasze spotkanie mogło się tak skończyć. Podczas wystąpienia wspomniano i doktora Picola i jeszcze jakichś tam analityków, no i jeszcze że trzeba dołożyć wszelkich starań. Mówili o niepokojach w mieście – przeszedł jakiś tam spontaniczny marsz protestu. W tym miejscu pokazali parę zdjęć z projektora. Oczywiście, że śmieszne. Młodzież pozakładała na głowy skrzynki, a wielu z nich niosło w rękach kartki z napisem "Coza G_rzyby?! –  Dwadzieścia osiem jądrowych!". A starzy jak zwykle; "Precz z państwem policyjnym". Krótko mówiąc naród się weseli.
  • "Co to za grzyby? - cały czas w zamyśleniu mruczał sobie pod nosem jeden z pułkowników siedzących wśród nas i to już było szczególnie śmieszne.
Kiedy spotkanie się zakończyło i wszyscy wstali ten tak wściekle popatrzył na mojego T-shirta, że chcąc nie chcąc poczerwieniałem.
Pod nadzorem Tamary nakarmili nas na kolację w miejscowej stołówce, jeszcze trochę posiedzieliśmy i rozeszliśmy się, bo wszystkim nam chciało się dziko spać. Pomyśl sobie, już drugą dobę ciągnęła się ta historia i naprawdę nie było kiedy pospać.
Telewizor w moim pokoju ciągle jeszcze chodził, bo zostawiłem go włączonego, ale szło w nim jakieś byle co. Poskakałem po kanałach: na ekranie pojawił się jakiś umundurowany typ z wielkimi
szczękami. Stał na tle lasu i gwałtownie przemawiał do mikrofonu, który wyciągała do niego dziennikarka.
  • Sytuacja na obecny moment. Pod kontrolą. Tak można powiedzieć. Dzięki sprawnym działaniom odpowiednich służb. Siłami 19 batalionu milicji. I sto pięćdziesiąt pierwszego. Rejon oddzielono od gapiów. I różnych takich niepotrzebnych elementów. Na miejscu przyziemienia pracują stosowni uczeni. I odpowiedni wojskowi. 
  • Znaczy się obiekt kosmiczny rzeczywiście wylądował? I to nie jest żaden wymysł? 
  • Nie mogę dać takiej informacji. 
  • Mówią, że rozum Obcego zdecydowanie przewyższa nasze możliwości. Czyż nie tak? 
  • Nie jestem gotowy aby to skomentować. Na razie jesteśmy w trakcie pracy, działają uczeni działają wojskowi. Przewyższa czy nie przewyższa – proszę wybaczyć, ale z tym do wróżki. A my działamy, ot co.
Wyciągnąłem kabel zasilania telewizora z gniazdka i podłączyłem ładowanie palmtopa. Zdjąłem spodnie, koszulkę i zwaliłem się na łóżko. Kot wyciągający koszyk obiema łapkami czegoś przypominał mi Maruśkę, która właśnie podawała mi torebkę z pomarańczami.
  • Coza G_rzyby!? - powiedziałem na głos i mruknąłem. - Ot i kurczę, ludzie nie mają co robić.
  • Coza G_rzyby!? Hi! Hi! Wymyślić taką głupotę... .
Obudziła mnie burza za oknem w środku głębokiej nocy. Nie czułem się wyspany, ale i tak nie mogłem zasnąć. Pomyślałem żeby się trochę przespacerować po budynku, może i dojść do stołówki, która może jest czynna całą dobę? Herbatki by się napić, ale... drzwi okazały się zamknięte od zewnątrz.
Wziąłem prysznic i włączyłem palma. Maile od znajomych ładowały się tak długo, że w końcu zdecydowałem się wyłączyć z nich wyświetlanie się obrazków. Odniosłem takie wrażenie, jakby każdy w Internecie uważał za swoją powinność wstawić tą kretyńską frazę "Coza G_rzyby!?" do swojego bloga. Bardzo chciało mi się napisać w moim dzienniku o tym, że z nami wszystko w porządku, współpracujemy z komisją jako główni świadkowie w sprawie kontaktu z kosmitami. Jednakże takie info oznaczałoby, że sprawa się wyda i odbiorą mi palmtopa. Ograniczyłem się tylko do tego, że wysłałem parę prywatnych maili a potem po prostu połaziłem po Internecie, aż w końcu trafiłem na www.priletielo.ru.
I tutaj rządkiem wisiały te same grafiki – przyszło odłączyć obrazki w ogóle i dopiero wtedy można było zobaczyć co to tam nowego w Necie. Okazało się, że nie są to już te przenudne rzeczy których się obawiałem, ale i też nic nowego. To były moje własne zdjęcia statku kosmicznego które pokazałem na blogu tuż po kontakcie. Poryłem jeszcze w portalu, ale znalazłem tylko drugi artykuł dr  Pikola, ten sam który przeczytałem rano. Gdy pod spodem zauważyłem jego adres poczty elektronicznej, który już czytałem rano postanowiłem napisać do niego maila. 

"Szanowny Panie Doktorze, - napisałem. - Zdaję sobie sprawę z tego, że do Pana przychodzi tysiące 
listów, a tutaj piszę do pana ja, człowiek który nie może się nawet przedstawić. Nie wolno mi  tego 

zrobić, ponieważ jestem jednym z uczestników Kontaktu. Z przyjemnością czytam Pańskie artykuły, są 
wyważone. I coraz bardziej przekonuję się w tym, że to o czym Pan pisze szybko staje się 
rzeczywistością. Niemniej jednak mam parę uwag. Po pierwsze wcale nie zginąłem – jak Pan łaskawie raczył był napisać – i nikt też mnie nie ukrywa: dobrowolnie współpracuję z naukowcami. 
A teraz dalej. Zgadzam się z Pańską tezą, że Przybysze są daleko bardziej rozumni od nas – mówią o 
tym fakty z którymi nie można się spierać. Także się zgadzam z tym, że nie jesteśmy w stanie pojąć 
motywów Obcego. Niemniej jednak – osobiście w stosunku do nas, znaczy się do mnie i przyjaciół – 
odnosił się przyjaźnie. Po prostu zainteresowany był jakimiś tam rzeczami i o nie właśnie pytał. Tak by postąpił każdy Obcy na jego miejscu. A po czym Pan poznał, że Obcy zechce przechwycić władzę na ziemi? A po co to jemu? Skąd te strachy i skąd się one wzięły? No, nie chciał nawiązywać z innymi 
kontaktu to i pognał ogniem parlamentarzystów. A szkody przecież nikomu nie wyrządził! Jak by chciał komuś zaszkodzić to by go na popiół! Prawda? Po prostu On jest i uczy się nas. 

A to co się dzieje z ludźmi to mi się nie podoba. Dzisiaj oglądałem program telewizyjny i tam jeden 
kretyn krzyczał, że Obcego należy zabić póki jeszcze nie jest za późno, powołując się na debilne  filmy i książki. Nie wiem jak tam u was w Paryżu, ale w Moskwie przeszła demonstracja idiotów z plakatami "Coza G_rzyby!? – 28 jądrowych". Jeśli nie jest pan na bieżąco proszę poszukać  w Internecie ten kretyński obrazek, na którym kot w butach przynosi Przybyszowi bomby. Jako zdanie wybitnego socjologa interesuje mnie Pański komentarz. Dlaczego ludzie tak reagują na Przybysza?

- Z poważaniem pozdrawiam czekając na odpowiedź.

Chwilę potem wysmażyłem krótkiego maila do Marusi z pytaniem: Jak tam mama? Bo ze mną 
wszystko w porządku, tylko pracy sporo i niech raczej będzie dumna z powodu swojego syna niż 
nerwowa. Wysyłając go zauważyłem już odpowiedź od doktora Pikola:

Dobry wieczór panie Romanie, - napisał Ernest Pikol. - Dziękuję za pański list! Postaram się 
odpowiedzieć na postawione pytania. Pyta pan dlaczego taka reakcja na Obcego? Nasze  społeczeństwo na każde znaczące wydarzenie nieuchronnie projektuje swoje strachy i kompleksy. Kiedy z pańskich słów świat dowiedział się o intelektualnej wyższości Przybysza, to nieuchronnie wywołało efekt nieprzyjęcia.

Niestety nie jesteśmy gotowi aby uznać ten fakt. Ludzkość nigdy do tego się nie przyzna i będzie 
upierać się do dostatniego przy swoim. Jak sprawiedliwie zauważył jeden z uczestników audycji do 
której Pan się odwołuje – większa część produkcji artystycznej – kino, seriale, książki – od dawna 
wychowuje nas w idei wojny z Przybyszami. Koncepcja bitwy z Obcym ma jeszcze bardziej głębokie 
korzenie niż nam się wydaje, ona wywodzi się z samych początków ludzkości. To pierwotny odruch 
warunkowy który otrzymaliśmy od zwierząt. Faktycznie wszyscy jesteśmy potomkami tych plemion które z podejrzliwością odnosiły się każdego obcego i w dowolnej chwili gotowi byli dać im stanowczą odprawę. 

Plemiona które nie bały się obcych, ze zrozumiałych względów nie dożyły naszych czasów. Nie ma się 
więc czemu dziwić że w kręgach nastawionych radykalnie, a szczególnie już pośród młodzieży, 
pojawiają się agresywne wezwania, obrazki i slogany. Mamy tutaj do czynienia ze zbiorową 
niepoczytalnością. Na szczęście to jest pogląd nie całego społeczeństwa a tylko nikczemnego procenta marginałów, którego to stanowiska nie podzielają bardziej rozumne kręgi społeczne.
We współczesnym Internecie agresywna reakcja pojawia się z dowolnego powodu i wydarzenia. Na 
szczęście ta indywidualna agresja nie ma nic wspólnego z polityką państwową, która kontroluje 
wydarzenia. Niemniej jednak (jak niedawno pisałem w jednym z artykułów) decyzje państwowe mają 
charakter infantylny i kompromisowy. Taka radykalna decyzja jak atak może na szczeblu państwowym pojawić się tylko wtedy gdy sytuacja okaże się bez wyjścia, będzie patowa lub na jedną kartę będzie postawione wszystko i zwlekać nie będzie można. 

Gdzie tu jest widoczna taka sytuacja? Osobiście takiej sytuacji nie widzę, dlatego, że obcy nie atakuje. A nawet jeśli on przygotowuje atak, my nic o tym konkretnego nie wiemy i brak nam powodów do uderzenia wyprzedzającego. Śmiało mogę przekonywać, że nasze społeczeństwo nie jest zdolne dzisiaj oficjalnie odpowiedzieć Przybyszowi agresją, a już na pewno nieumotywowaną. A na dodatek wypada skonstatować, że nie mamy efektywnej broni przeciwko Obcemu. Nasz arsenał wojenny nie jest odpowiednio nowoczesny, bo właściwie jaką bronią dysponujemy? Faktycznie, wszystko co mamy to te przesławne rakiety jądrowe. 

Jeśli założymy, że statek Obcych może zostać zniszczony naszą rakietą jądrową (albo też ich dużą ilością wysłaną z różnych kierunków – to mamy podstawę, aby założyć, że zniszczyć się go nie uda. Proszę 
samemu rozważyć: czyż pozaziemski statek mógłby odbyć tak długą kosmiczną podróż nie posiadając 
na pokładzie współczesnego systemu obrony przed meteorytami i innymi obiektami balistycznymi? 
Zakładanie, że ta ochrona nie zadziała w wypadku ataku rakietowego, myśleć o tym, że nie będą umieli wykryć naszych rakiet i je zniszczyć to stanowisko po prostu jest skrajnie bezrozumne. A co będzie dalej? 

Odpowiedź Przybysza na podobną akcję może okazać się śmiertelnym ciosem dla ludzkości. Jeśli

intelektualna przepaść między Obcymi a Ludźmi jest taka jak między ludźmi a zwierzętami to Obcy
będzie się zachowywał tak jak ludzie postępują w stosunku do agresywnego stada drapieżników, wytępi całe pogłowie. 

Mam nadzieję, że Pan to doskonale rozumie i beze mnie. I dlatego jestem gotowy z Panem założyć się 
o dowolną sumę, że prawdopodobieństwo tego, iż władze zdecydują się na atak jądrowy jest równe zero. Jednak jeśli mówić o agresji to obawiałbym się czegoś innego. A dokładnie – pretensji do Rosji, ze strony pozostałych państw atomowych, które będą obawiać się niedopilnowania ich własnych interesów.

Nieobecność oficjalnej informacji o przebiegu kontaktu (co do faktu którego nie ma żadnych

wątpliwości) może zostać uznane przez te państwa za próbę ukrycia czegoś ważnego. Co najmniej taka sytuacja widoczna jest na dzisiaj w prasie francuskiej i amerykańskiej. Jestem przekonany, że 
w najbliższym czasie spotkamy się z problemami poważnych napięć międzynarodowych.
Zamyśliłem się i zabierałem się już do napisania odpowiedzi, ale znowu zachciało mi się spać i klejące się powieki przypominały o wczorajszej bezsennej nocy w milicyjnej małpiarni. Śniło mi się, że idę po lesie w butach i w ręku niosę koszyczek z pomarańczami. I śpiewam jakąś to – tak mi się wtedy wydawało – dziko śmieszną piosenkę z refrenem "Coza G_rzyby!?". 
Obudził mnie własny chichot, ale ni piosenki ni refrenu nie mogłem sobie przypomnieć. Przewróciłem się na drugi bok, gdy wtem usłyszałem stukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek – była ósma rano. W biegu naciągnąłem spodnie i poskakałem do drzwi. Za nimi stała Tamara w tym samym fajnym białym fartuchu.

  • Panie Romanie, sytuacja się zmieniła. – powiedziała – Proszę aby pan zabrał ze sobą wszystkie

    swoje rzeczy. Helikopter już czeka.
  • Helikopter? Znowu? A co się stało? - najeżyłem się. - Przybysz zaczął działać?
  • Z przybyszem nic nowego. To dotyczy pana osobiście: ludzie z rządu chcą z panem rozmawiać.
  • Oho! - tylko tyle zdążyłem powiedzieć.
  • Proszę zabrać wszystko, - przypomniała Tamara.
* * *
W helikopterze leciałem z urzędnikami jakiejś wysokiej rangi. Jurija, Pawełka i Lidki nie było, bo albo lecieli w drugim helikopterze, albo zagadkowe kierownictwo wzywało tylko mnie jednego. Po drodze, mimo huku maszyny zdołałem się zorientować, że Przybysz jednak zaczął działać.
  • Poprosił u Amerykanów o azyl polityczny i wyemigruje do Nevady – pożartował jeden z nich. - Wygląda na to, że informacja dotarła do Amerykanów, bo nasza partia opozycyjna wezwała
    całą ludność, aby przyjechała na Rzekę Niedźwiedzią na mityng. - Moi towarzysze podróży
    jeszcze mówili coś o ewakuacji regionu i o jakiejś tam cysteaminie. Jeden z nich ciągle ubolewał nad tym – i klął jak szewc – że do strefy przywieźli zbyt mało cysteaminy i jeśli naród dostanie dawkę to prezydent zdejmie go ze stanowiska. 
Wyglądał na to, że helikopter przechwycili porywacze tak surowe mieli twarze. Po wylądowaniu od
razu oddzielili mnie od pozostałych, posadzili do auta z przyciemnianymi szybami i pomknęliśmy na
sygnale, w błysku migoczących lamp. Pół godziny później znalazłem się za polerowanym stołem w
wielkim krześle obitym skórą. Trójka siedziała przede mną. Nie widziałem ich nigdy w telewizji, ale
na pewno to były bardzo ważne persony.
Przedstawił się mi tylko jeden z nich, niemłody człowiek o przenikliwym wzroku.
  • Iwan Piotrowicz – powiedział i wyciągnął na przywitanie rękę. 
  • Roman – odpowiedziałem i nie wiadomo dlaczego dodałem. - Także Piotrowicz. Roman Piotrowicz. 
  • Tak, panie Romanie. - zaczął. - Po pierwsze, w imieniu rządu chciałbym panu podziękować za nieocenioną pomoc jaką nam pan okazuje i współpracę. A teraz poproszę o pańskiego palmtopa... .
Poczerwieniałem. 
  • Panie Romanie, - z naciskiem powtórzył. - Proszę nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Tylko proszę wyciągnąć swojego palmtopa i położyć go na stole. Nie, nie mi. Tylko na stole. O, tak. Dziękuję.
  • Proszę wybaczyć – wymamrotałem. - proszę nie myśleć, że ja... . 
  • Nie trzeba się usprawiedliwiać, - podniósł rękę. - Pana, panie Romanie nikt o nic nie obwinia. 
  • Jeśli dotąd nie zabrano panu tego urządzenia to znaczy, że tak właśnie trzeba było. Jeszcze raz powtarzam: jesteśmy wdzięczni za współpracę i to, że i w przyszłości nasze prośby będą wypełnione. 
  • Uspokoiłem się i kiwnąłem w rozumieniu głową. Ta sytuacja działała mi na nerwy, tak samo jak ten gabinet i te kamienne twarze.
  • Teraz proszę otworzyć pismo od dr. Pikola. - ciągnął Iwan Piotrowicz. 
  • Co takiego? - ocknąłem się. 
  • Powtarzam, proszę otworzyć list od dr. Pikola. Proszę zrobić to co mówię, nie denerwować się i nie dopytywać. 
  • Panie Romanie, proszę to zrobić, to ważne. - nieoczekiwanie wydał z siebie głos jeden z tych co siedzieli dalej. Znalazłem maila i i otworzyłem go w grobowej ciszy. 
  • Teraz proszę napisać odpowiedź. - powiedział Iwan Piotrowicz, i w jego rękach pojawił się notes. 
  • Komu nam odpowiedzieć? Doktorowi Pikolowi? - zdziwiłem się.
  • Tak, właśnie jemu, doktorowi Pikolowi. Proszę pisać: dyktuję. "Dzień dobry, doktorze Erneście  – znak zapytania. - Zmarszczyłem się. 
  • A co nie można tak po prostu: "Doktorze Pikol"? - Kiwnął głową. 
  • Dobrze, proszę pisać tak jak pan sam by napisał.
  • Napisałem, co dalej? Spojrzał w mojego iPoda, sprawdził i ciągnął dalej. 
  • Dziękuję panu za szybką odpowiedź.Mam kilka poważnych zastrzeżeń i parę myśli, które chciałbym z Panem omówić. O tym jednak napiszę później. Obecnie my z grupą uczonych... . 
  • Wolniej proszę, - usprawiedliwiłem się. - Nie nadążam. ...z grupą uczonych... . Tak, co dalej?
    ...z grupą uczonych przyjeżdżamy do statku. Robimy to aby przynieść Przybyszom do stopni
    ich statku starannie wybrane... . 
  • ...starannie wybrane...
  • ...starannie wybrane przykłady naszej kultury i sztuki... 
  • Wszystko. Proszę wysyłać!
Podniosłem na niego zdziwiony wzrok.

  • Panie Romanie, proszę wysyłać! - z uporem powtórzył.

Wzruszyłem ramionami i nacisnąłem przycisk "Wysyłka".
  • Co dalej? - zapytałem się.
  • Teraz poczekamy. 
  • A co w rzeczywistości... .
Zakończyć mi nie dali, bo do sali wszedł młody porucznik.
  • Wysłano! - wypalił od progu.
Urzędnicy polityczni podnieśli się i wyszli z porucznikiem. W gabinecie został ze mną tylko Iwan
Piotrowicz. Obszedł stół i usiadł w krześle naprzeciw. Splótł swoje żylaste palce i spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, - nawet nie na mnie - a przeze mnie.
  • Tak to jest, panie Romanie – krzywo się uśmiechnął. - Posiedzę sobie tutaj z panem jeszcze
    jakiś czas. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu? Na wszelki jak to się mówi wypadek. Może
    znowu będzie potrzebna pańska pomoc. A palmtopa proszę uruchomić i położyć przed sobą. Jeśli tylko przyjdzie odpowiedź proszę mnie o tym poinformować.
Kiwnąłem głową i nastąpiła cisza.
  • "Coza G_rzyby!?" tak młodzież mówi? Tak? - uśmiechnął się niewesoło.
Dopiero teraz do mnie zaczął docierać sens tego co się wokół mnie dzieje.
  • A wy co... . - powiedziałem poruszony. - Wy... go, wy podjęliście decyzję żeby go wysadzić?
W zmęczeniu pokiwał potakująco głową.
  • Mam nadzieję, że pan, panie Romanie Piotrowiczu sam doszedł do tego kim jest doktor Pikol? 
  • To on jest... ? - byłem oszołomiony i teraz już sporo rzeczy mi się wyjaśniło. 
  • Francuz, który w rejonie Rzeki Niedźwiedziej wchodzi do Internetu poprzez sieci 
    społecznościowe. A co pan panie Romanie pomyślał sobie, że ludzie to idioci, tępe stado?  
  • No..., a niechby i tak było, Ale dlaczego zaraz zniszczyć go? Przecież on nie zrobił nam nic 
    złego?
  • Tego nie zrobił ani panu ani pańskim kolegom, - westchnął Iwan Piotrowicz. - Za to doktor 
    Pikol zdążył w ciągu 48 godzin podnieść za uszy cały Internet, posprzeczać wszystkie partie 
    polityczne, wytrząsnąć cały ten brud, rozdać cudzymi rękami stosy łapówek stojąc na czele 
    lobbingu dążącego do międzynarodowego konfliktu. Próbował wodzić nas za nos i jeszcze się 
    tym głośno chwalił. - Gorzko uśmiechnął się. - Proszę pomyśleć panie Romanie, czy wyższy 
    rozum będzie się chwalił przed stadem zwierząt? Tak więc trzy tuziny ładunków atomowych 
    będą za to właściwym rewanżem. Nie należy się chwalić, nie doceniać przeciwnika i być nazbyt 
    pewnym siebie.
  • Czyście powariowali? - spytałem rozumując, że już niczego nie można zrobić. - Przecież on 
    odpowie! 
  • On odpowie! Człowiek na którego napadły tępe drapieżniki wytępi całe pogłowie! 
  • Tak, zrobiliśmy to podczas waszej korespondencji. - I w tym jest cała sztuka! Panu zamącili w 
    głowie panie Romanie! Człowiek nie zabija całego pogłowia drapieżników. Wilki, tygrysy, 
    niedźwiedzie, lwy – człowiek dba o każdą istotę drapieżną, chroni ją, tworzy rezerwaty. W celu 
    ochrony człowiek może zabić przewodnika stada. I tutaj my jako ci co podejmują decyzje 
    ryzykujemy swoimi głowami, ale nie losem ludzkości. Nie mamy po prostu takiego prawa. Nie 
    mamy. 
  • Ja w tym nie chcę uczestniczyć! - krzyknąłem. 
  • A pan, panie Romanie w tym nie uczestniczy, - spokojnie odpowiedział. - Pan nigdzie nie jedzie. Pan sobie siedzi tutaj, razem ze mną i czeka na rozwój wydarzeń. Tak samo jak i ja.
Dalej siedzieliśmy milcząc - nie było o czym rozmawiać. Jeżeli już wcześniej mi się wydawało, że te
dwa dni ciągną się niemiłosiernie to akurat te dwie godziny zdawały się trwać całą wieczność. A potem wściekłym dzwonkiem rozwrzeszczał się jeden z telefonów stojących przed Iwanem Piotrowiczem.
  • Słucham, - powiedział. Starannie wziął słuchawkę i wtedy zrozumiałem jak przejmował się przez ten cały czas, kiedy tak siedział z kamienną twarzą przez te dwie godziny.
W ciszy gabinetu doskonale słyszałem co mu powiedzieli do słuchawki.
  • Znikł, całkowicie. Bez wybuchu! Pusta polana, ale i naszych skrzynek nie ma. 
  • Nevada? - szybko spytał się Iwan Piotrowicz.
  • Nie. Znikł. Całkiem znikł. Wypatrujemy go ze sputników, ale go nie ma!
* * *
Minęły trzy dni, kiedy w domofonie usłyszałem kuriera że ma dla mnie przesyłkę ze sklepu
internetowego. Z początku sądziłem, że to jakiś dziennikarz, ale od tego czasu gdy Przybysz znikł
wszyscy ci dziennikarze stracili dla mnie zainteresowanie. W końcu podpisałem lojalkę, że będę milczał więc i tak niczego żurnalistom bym nie mógł powiedzieć.
Jednakże okazał się to być prawdziwy kurier – niemłody gość, nudny i zmęczony. Niechlujnie
usprawiedliwił się za opieszałość, "Nu wi pan, paczków dzisiaj pełno!" i podał mi sporą pakę.
  • Coza G_rzyby!? - zażartowałem ważąc przesyłkę w obu rękach. Kurier wzruszył ramionami i
    odpowiedział, że pojęcia nie ma. Podpisałem mu i on wyszedł.
Przyznam się, że serce mi z lekka stukało kiedy zdzierałem pakowy papier z paczki. A jak pieprznie?
Ale w pudełku był starannie opakowany, niewielki ale za to niezłej mocy notebook, dokładnie taki sam o którym już od roku marzyłem. Nawet kolor był z tych który sobie dla niego wymarzyłem. Na kwitku zamiast imienia nadawcy był jakiś internetowy adres. Szybko wstukałem go do przeglądarki, ale okazało się, że to jest witryna z pocztówkami. No wiecie, takie tam gify latające po ekranie i inne trzy de. Nacisnąłem raz jeszcze i pokazał mi się ten kretyński obrazek "Coza G_rzyby!?". Poniżej była krótka informacja:

Drogi panie Romanie! 


Proszę przyjąć prezent jako wyraz naszej wdzięczności za pomoc: proszę się nie denerwować – nie
ukradłem go. Ot, zapracowałem sporo grosza projektami i przekładami. Pańskie poczucie humoru 
okazało się być najbardziej skomplikowanym ze wszystkich pańskich uczuć, i pełne przeciwieństw, ale 
jak pan widzi udało mi się je zrozumieć z właściwym pożytkiem. 

Dziękuję za paliwo. 

Ernest Pikol.



poniedziałek, 26 stycznia 2015

Coza G_rzyby!? 1/2 (1491)

Niesiona karnawałowym szałem pląsa ta pani egzotycznie. I nijak zatrzymać jej nie można!
- Ona tańczy nie tylko dla mnie.

Mam nadzieję, że niepotrzebni sobie poszli i teraz już można. A tak w ogóle ta ona tak tu tylko, dla zmyły.

Dzisiejsze story nazywa się: Coza G_rzyby!? Jakby co to wszystko jest w porządku z tą pisownią. Tak ma być! Kaganow to napisał. Ileo wyraźnie zaszalał (i ja razem z nim!) co potwierdzone zostało wieloma słowami.

A tak przy okazji: czy powinienem się wstydzić tego, że zrobiłem tłumaczenie z rosyjskiego? Czy patriotycznie jest tak postępować, gdy Putler Ukrainę, gdy już wiadomo, że braci Rosjan nigdy nie było? Mimo wielu wspaniałych prywatnie znanych odstępstw?

Miotany takimi watpliwami mimo wszystko odważam się. ...bo warto. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że ten akurat pisarz do odstępców od reguły należy. A jego uwagi na temat państwa? No cóż - zapraszam do myślenia.

PS. Jeśli ktoś chce znaleźć więcej tłumaczeń z twórczości L.K. wystarczy wpisać do wewnętrznej wyszukiwarki na tej witrynie hasło "Kaganow". - I już można się delektować!

*   *   *

Coza G_rzyby!?

To się zdarza. Życie idzie gładko i równo: dzień – noc, sobota – poniedziałek, jakiś tam plan, grafik. Życie toczy się do przodu niczym samochód po szosie. Nic tylko patrzeć na boki jak słupki kilometrowe migają. A ile by się nie przejechało kilometrów – sto czy dwieście – wszystko mijane jest gładko i jednakowo. Ty sobie jedziesz, a obok inni także. Migają podobne do siebie wioseczki. W jednej babina na poboczu sprzedaje kartofle na wiadra, a w drugiej (zupełnie taka sama) też z tymi wiadrami i kartoflami na poboczu stoi. I wiadra nawet mają w tym samym kolorze. Przy tej prędkości szczegółów nie dostrzeżesz.

A potem szosa się kończy, trzeba gdzieś tam skręcić no i zaczynają się przygody na każdym metrze, a ty potwierdzasz spotkanie z każdą waląc na wybojach głową o sufit. Dlatego też jakby mnie spytać co robiłem przez ostatni rok, to niczego szczególnego nie mogę powiedzieć. A o czym tu gadać? No, jakoś się żyło. Plan tam jakiś był, grafik istniał no i ten Internet, niech go szlag trafi. A przyjdzie sobota, to w barze siedziało się, piwo piło.

A potem zrobiło się już tylko gorzej: wszystkie terminy dawno minęły, klienci karami grożą, a tu niedoróbek pełno. I nawet piwa człowiekowi się nie chce. I w końcu projekt oddany. A następnego dnia zaczęły się takie dziać historie, że... . No takie, że do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, czy ze mną w roli głównej to się wyprawia czy też dotyczy kogoś zupełnie innego. Wydaje mi się, że od tej pory kiedy zboczyłem z szosy minęła już wieczność, o wiele dłuższa niż ten cały miniony rok. A faktycznie to minęła zaledwie doba. Ale w ciągu tych 24 godzin to mnie tak nosiło a po kątach rzucało, że teraz siedzę sobie na komisariacie policji, w jakiejś tam wsi i nawet nie wiem za co.

Jedyne co sprawia mi przyjemność to fakt, że palmtopa mi nie zabrali. I nawet nie obszukiwali. Menty tylko się zapytały czy mam komórkę. No to im odpowiedziałem, że nie. W końcu palmtop to nie komórka, no nie? Komórka to przecież jest takie drobne coś z malutkimi klawiszami - a u mnie zdrowy palmop i porządny smartfon w jednym, który spokojnie może robić za komputer.

Podszedłem więc do zakratowanego okienka i położyłem palmtopa bliżej światła, tak aby go zobaczyły sputniki GPS i już po minucie kosmos mnie poinformował gdzie się dokładnie znajduję. Mapy tego zakazanego miejsca miałem już wgrane przed wyjazdem ze wszystkimi szczegółami. Czerwona strzałka na ekranie precyzyjnie wskazywała na wieś o nazwie Łukarino czy też Łukoszyno. Nie wpatrywałem się w nazwę bo strzałka kręciła bączka w jednym miejscu, tak jakbym w kółko chodził po celi. Do rzeki Niedźwiedziej, było stąd jakieś dwadzieścia kilometrów z kawałkiem. To by się zgadzało, bo menty wiozły mnie coś około pół godziny przez jakieś grzbiety i urwiska. Za to Internet w tym Łukoszyno był!

Z mściwą satysfakcją przesłałem na mojego bloga krótką informację o tym gdzie się znajduję i co się ze mną dzieje. A potem zacząłem czytać pocztę. Jeszcze nigdy nie miałem tylu komentarzy! Potok nowości się nie kończył. Wydawało się, że smartfon aż skrzypi w ręce swoimi wątłymi siłami wyciskając z otaczającej przestrzeni żałosne skrawki Internetu nie wiadomo jakim wiatrem przygnane do tej pozamobilnej komórkowo głuszy.

Pisali głównie nieznajomi i to głownie w stylu, "Ty fotożabo" , "Kłamiesz bałwanie" czy też "A zdjęcia to masz do dupy". Przykro było to czytać. No kurcze, nie potrafię - no nie umiem - korzystać z tego waszego fotoszopa! A kto nie wierzy niech idzie do diabła.

Przez moment mi się wydawało, że na korytarzu coś szeleści i szybko schowałem smartfona pod materac. Dźwięk się jednak nie powtórzył. Nigdy, ale to nigdy nie było na moim blogu tylu hejterów. Skąd oni się wszyscy wzięli?

Potem otworzyłem parę maili od dziennikarzy i wszystko się wyjaśniło. Potwierdzili – już teraz oficjalnie – wczorajsze Lądowanie i wiadomość ta w mgnieniu oka przeskoczyła do Internetu. Żądni nowości dziennikarze dokopali się do mojego bloga ze zdjęciami i jego adres puścili w obieg. No i tym sposobem ta internetowa tłuszcza zaległa u mnie ze swoimi kretyńskimi komętami.

Polazłem do Internetu, aby w ogóle zorientować się co mówią o Lądowaniu. I ryjąc w stercie cyberśmieci natknąłem się na długi artykuł, jakiegoś tam profesora i nawet nie wiedząc jakim sposobem pogrążyłem się w czytaniu. A wszystko przez – niech to licho porwie - że się z tym profesorem całkowicie zgadzałem!

* * *

"Od najdawniejszych czasów – marząc o kontakcie z pozaziemskimi cywilizacjami – obawialiśmy się, że Oni okażą się silniejsi, bardziej źli i amoralni niż my. Obawialiśmy się ich monstrualnego wzrostu, przepotężnych muskułów, obrzydliwych – dla ludzkiego oka - konturów zewnętrznych czy ich prawdziwie ultranowoczesnej broni. Obawialiśmy się, że ich możliwości parapsychologiczne i magiczne pozwolą im przenikać do naszych myśli, podporządkowując naszą wolę ich rozkazom. Jednakże – nie wiadomo dlaczego, - co do jednego to nie było obawy, że oni będą mądrzejsi od nas. Naprawdę nie wiadomo dlaczego, ale byliśmy absolutnie przekonani, że ludzki intelekt to nie sam szczyt rozwoju, którego żadną miarą przekroczyć się nie da.

To co się dzisiaj stało na rzece Niedźwiedziej pokazało, że poza planetarny rozum o całą skalę przewyższa mózg dowolnego ludzkiego geniusza. Nasza nauka nie dysponuje jeszcze danymi na temat tego, co należy odpowiedzieć na pytanie: W jaki sposób Oni osiągnęli taką Moc umysłu. Nie wiemy czy ich system nerwowy rozwijał się w drodze ewolucji biologicznej czy też w wyniku sprzężenia z techniką cyfrową. W naszym przypadku nie miało to zresztą żadnego znaczenia.

O technicznej mocy Przybyszy świadczy już chociażby tylko sam fakt, że byli w stanie zbudować odpowiednią aparaturę latającą i to, że w ogóle do nas trafili. A to oznaczało, że ich rozum na pewno nie jest słabszy od naszego.

Z drugiej strony żadne to tam wielkie zwycięstwo nad nami, bo przecież i u nas kosmonautyka się rozwija. Można się więc spodziewać, że chociaż w dalekiej przyszłości, to i my będziemy umieli odbywać takie dalekie podróże. O ich przewagach intelektualnych świadczy jednak coś innego.

Póki co nie mamy jeszcze możliwości, aby ocenić to co przekracza granice naszego poznania. O braku możliwości przeprowadzenia badań czy chociażby nawiązania kontaktu nawet się nie wspomina. W naszym przypadku możemy o wszystkim tylko pośrednio wnioskować. Niemniej jednak – nawet wnioskując pośrednio – nie możemy odrzucić faktów widocznych gołym okiem:
  1. Przybysz ma fenomenalną pamięć. Pamięta zawsze i wszystko. Każde nasze słowo, intonację, drobną zmianę w mimice. I w ogóle to wszystko drobne co zwykle nam ludziom umyka. A wszystko to Przybysz rejestruje nie jak kamera wideo, ale poddaje szczegółowej analizie w czasie rzeczywistym przyswajając to sobie natychmiast. Jest zupełnie niewykluczone, że Przybysz – podobnie jak psycholog – jest w stanie odczytać prawdziwe dążenia i myśli skryte w wypowiadanych frazach, ma możliwość dotarcia do ukrytych myśli odsłaniając prawdziwe ich powiązania i korzenie.
  2. Przybysz nie potrzebuje snu. Jego mózg (lub to coś co jest odpowiednikiem) pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ten fakt sam w sobie nie stanowi o jakiejś tam nadzwyczajnej przewadze, mówi nam tylko o tym, że jest bardziej doskonały niż mózg ludzki.
  3. Przybysz może rozwiązywać różne zadania równocześnie. No, na przykład może prowadzić jednoczesną rozmowę z dowolną liczbą rozmówców. Uczestnicy kontaktu potwierdzili, że Przybysz kontaktował się jednocześnie z czterema osobami i sprawność z jaką to robił wskazywała, że liczba ta mogłaby wzrosnąć znacząco, na przykład do osób kilkudziesięciu, żeby już nie powiedzieć kilkudziesięciu tysięcy czy nawet paru milionów... . Przypominam, że chodzi o możliwość jednoczesnego kontaktowania się.
  4. W czasie rozmowy okazało się, że wszystkie przerwy w rozmowie powodowali ludzie: Przybysz reagował od razu, nie potrzebując czasu na przemyślenie odpowiedzi. Oznacza to nic innego jak szybkość myśli znacznie przewyższającą nasze ludzkie możliwości. 
Nawet na podstawie tak skąpych oznak, można dojść do wniosku, że zetknęliśmy się z rozumem, który jest wielokrotnie silniejszy od ludzkiego.

Logicznym jest więc założyć, że dla Przybysza jesteśmy czymś w rodzaju stada istot żywych, których reakcje – strach, gniew, głód, ciekawość – są proste i przewidywalne do kontrolowania. Można się więc zastanowić nad tym, czy Przybysz czasami nie odczuwa w stosunku do nas lekceważenia. Patrząc na nas można się spodziewać, że tak jak my w stosunku do istot niższych będzie starał się do nas przymilać i zachwycać się urodą. Jednakże – musimy sobie zadać pytanie – czy Przybysz zadowolony z jakości kontaktu i szybkości informacyjnej nie zechce czasem rozszerzyć ten żywy kontakt jakimś tam dostępnym sobie sposobem? Czy nie zacznie czasami kierować ludzkim stadem w celu realizacji własnych interesów? A w ogóle to myśląc o ludziach czym on może być zainteresowany? Jaki będzie w stosunku do nas? Jak wykorzysta swoje intelektualne przewagi? Na razie tego jeszcze nie znamy, ale jestem przekonany, że w najbliższym czasie się o tym dowiemy.

W takich wypadkach ludzkość zwykła była podsumowywać tak patetyczne akapity słowami w stylu: "Teraz wszystko zależy od nas". Niemniej jednak,  jak by to nie dźwięczało obraźliwie – nic, ale tak naprawdę to nic nie zależy od nas. Nie mamy żadnej możliwości wpływania na Przybysza, czy chociażby przewidywania jego postępowania.

Jednak zupełnie łatwo jest przepowiedzieć jak zachowa się nasze społeczeństwo. Minie parę dni i słuch o kontakcie rozprzestrzeni się, chociaż faktycznie na początku będzie informacja o nim traktowana jako legenda miejska. Niemniej jednak wojenne struktury musiały odnotować lądowanie.

Logicznym jest więc założyć, że organy spraw wewnętrznych nie doczekawszy się rozwoju szumu dziennikarskiego, same podejmą aktywne kroki w celu wzięcia sytuacji pod swoją kontrolę jednocześnie informując o wszystkim kierownictwo. Czym prędzej więc uczestnicy kontaktu zostaną w trybie działań operacyjnych zatrzymani. I tak miejscowa policja po otrzymaniu telefonu z centrali przeprowadzi aresztowania i dokona pierwszych przesłuchań. Ponieważ wątpliwe jest aby miejscowi policjanci byli na bieżąco co do szczegółów, zadziałają według instrukcji: odmówią podania przyczyny zatrzymania, chociaż parę przesłuchań przeprowadzą już chociażby tylko po to by mieli się czym wykazać przed naczalstwem. No i po tym wszystkim dostarczą zatrzymanych do stolicy tak szybko, jak tylko ważna okaże się cała sytuacja.

Od tego momentu zaczyna się konfrontacja pomiędzy prywatnymi środkami masowego przekazu a strukturami państwowymi, które chciałyby dostępnymi sobie środkami monopolizować temat, zabezpieczając się przed wypływem informacji najskuteczniej jak to tylko będzie możliwe. Niestety, przeciek okazał się wyjątkowo obszerny, ponieważ jeden z uczestników Kontaktu – po jego zakończeniu – opublikował na swoim blogu piękną mapę GPS prosto ze smartfona z dokładnymi danymi geograficznymi miejsca lądowania: 57,196991 stopnia szerokości północnej, oraz 37,383820 długości wschodniej przy 112 metrach nad poziomem morza. Można nie mieć żadnej wątpliwości, że ten punkt z rozkazu sztabu generalnego jest doskonale znany miejscowym siłom wojskowym.

Co będzie dalej? Jeśli Przybysze wybiorą taktykę milczenia, to wskutek braku oficjalnego źródła informacji nasza machina medialna niewątpliwie zacznie wytwarzać nieskończone się potoki bzdurnych domysłów i publicznych oświadczeń wydawanych przez absolutnie niekompetentnych ludzi. Tą informacyjną pustkę Przybysze mogą efektywnie wykorzystać w swoich celach. Całkowicie jest więc możliwe, że potajemnie będą dyktować swoją wolę wykorzystując do tego ogólne mechanizmy, co okaże się dla nich wygodniejsze niż bezpośrednie i otwarte kontakty z powolnymi i bojaźliwymi strukturami państwowymi."

* * *

Powyższy tekst podpisał dr Ernest Picol, profesor psychologii i politologii, wykładowca na Sorbonie, Rosjanin pochodzenia francuskiego, mieszkający obecnie w Rosji. Teraz już rozumiałem nieco więcej. Doczytując artykuł do końca usłyszałem równomierny tupot podkutych buciorów. Wyłączając palmtopa szybko wrzuciłem go do kieszeni kurtki. Klucz głucho uderzył w metalowe drzwi i zgrzytnął przy obrocie. Konwojenci w ciągu nocy się zmienili, a ci tutaj jeszcze bardziej przypominali wsiowych stróżów prawa.
  • Do wyjścia, na przesłuchanie, ze wszystkimi rzeczami. - sucho objaśnił jeden z nich.
Podniosłem się i niespiesznie zasznurowałem adidasy, wziąłem kurtkę, narzuciłem ją na plecy i ruszyłem do drzwi.

Śledczy był ten sam. Nie pamiętałem jego nazwiska, ale w palmtopie – tak na wszelki wypadek - gdzieś tam je sobie zapisałem. Konwojenci zasalutowali i wyszli. Usiadłem na krześle stojącym naprzeciw biurka, w samym centrum tego dosyć obskurnego pokoju. Nie rozglądałem się, bo nie było na czym oka zawiesić. Śledczy otworzył leżącą przed nim teczkę i pracowicie powiódł długopisem po zapisanych linijkach.
  • Imię, nazwisko, rok urodzenia?
  • Takie same jak wczoraj, - sucho odpowiedziałem.
  • Powtarzam: imię, nazwisko i rok urodzenia?
  • Powtarzam, proszę przepisać z wczorajszego protokołu.
Śledczy odłożył długopis i sprężystym krokiem wychodząc zza biurka podszedł do mnie. Zrozumiałem, że nieco przegiąłem i że za chwilę zacznie mnie bić. Na cofnięcie się jednak było już za późno. Zatrzymał się przed mną; krzepki i żylasty. Tak na oko śledczy był niewielkiego wzrostu, zapewne przewyższałem go pół głowy. Zaczął się bujać przestępując z nogi na nogę. Złożył ręce na piersi jakby przyjmując bojową postawę i zaczął w zamyśleniu chrzęścić ściskając dłonie. Na palcach prawej ręki miał wytatuowane: "d.i.m.a."

  • A ty kurwa co? Nie wiesz gdzie się znajdujesz? Co, nerki cię swędzą?

Normalnie to na pewno bym się zląkł, tak jak przeraziłem się wczoraj. Jednakże teraz miałem przed oczami pismo profesora Picola, dlatego też podniosłem się powoli z krzesła i śmiało mu się przyjrzałem.
  • Zostaw! - powiedziałem przekonywająco, zadziwiając nawet samego siebie. - Czy ty sobie w ogóle wyobrażasz z kim masz do czynienia? A co tobie kazali? Miałeś tylko z byle powodu zatrzymać mnie razem z przyjaciółmi aż do przyjazdu naczalstwa z Moskwy! I zabezpieczyć warunki. A jeśli oni dowiedzą się, że na mnie krzyczałeś, że byłem bez jedzenia, jeśli ośmielisz się mnie uderzyć – pójdziesz pod sąd. A na dodatek jeśli Przybysze się dowiedzą, że mnie aresztowali to w tą menelską budę pieprzną jakimś promieniem atomowym. Zrozumiałeś?!
Patrząc na jego okrągłe ze zdumienia oczy zorientowałem się, że niczego nie wiedział o Przybyszach. Ostatecznie jednak prawidłowo przewidziałem: moje słowa zrobiły na nim niebywałe wrażenie. Stropił się, schował te swoje pięści, wrócił za biurko i milczał przez jakiś czas. W gabinecie była jakaś piekielna cisza, taka jaka zdarza się tylko w naprawdę zagubionych wsiach. Tylko daleko gdzieś tam za horyzontem turkotał śmigłowiec.
  • No co, no co? Ja przecież dla protokołu... przecież – burknął. - A ty odmawiasz odpowiedzi... .
  • A co tam odmawiam: proszę pytać.
  • W jakim charakterze pracujecie?
  • Inżynier od stawiania pytań.
  • Co? Inżynier od stawiania pytań? - Powtórzył śledczy i jego brwi z niedowierzaniem podskoczyły do góry. 
  • W teatrze pracujecie?
Nie zdążyłem odpowiedzieć – klekotanie śmigłowca gwałtownie przybliżyło się i włamało razem z wiatrem do zakratowanego okienka. Huk był tak głośny, że nawet gdybym zaczął krzyczeć to i tak własnego głosu nie usłyszałbym. W chwilę potem hałas umilkł i do gabinetu weszło dwóch umundurowanych. Ruchem palca śledczy Dima został poproszony o wyjście. Podeszli do mnie.
  • Roman? - zaczął pierwszy. - Nie będę ci bajek opowiadał i od razu przejdę do rzeczy. Zaczął kolejno wyliczać na palcach. - Jestem ze stolicy i przyjechałem po ciebie. To my wczoraj poprosiliśmy miejscowych abyś u nich przenocował. Wybacz, nie było innego wyjścia, bo o mało co... . W żadnym wypadku nie jesteś aresztowany, po prostu jesteś jednym z najważniejszych świadków Kontaktu. Od tego czy zgodzisz się współpracować być może zależy los naszego kraju. - - Pomilczał chwilę.
  • Pamiętasz? Nasz kraj jako pierwszy wypuścił sputnika. Od nas pierwszy człowiek poleciał w kosmos. To nasi ludzie jako pierwsi wyszli w otwartą przestrzeń kosmiczną. I teraz nasz kraj jako pierwszy nawiązuje kontakt z Umysłem Pozaziemskim. To jest ważne. Dlatego prosimy ciebie, abyś poleciał z nami... .
  • Jak zrozumiałem to niespecjalnie mam wybór? - Wymijająco pokiwał głową.
  • Pamiętaj, nie jesteś aresztowany, ale czeka na nas poważna robota. Twoi przyjaciele już zgodzili się nam pomóc.
  • A czy mogę ich zobaczyć?
  • Oczywiście, siedzą już w helikopterze. O jedno tylko proszę: abyś z nimi się nie kontaktował.
Nasi psychologowie chcieliby porozmawiać z każdym z was na osobności, tak żeby wasze oświadczenia były jak najbardziej osobiste i dokładne.
A mogę chociaż zadzwonić? - zapytałem się.

Prawdę powiedziawszy to nie miałem wcale potrzeby dzwonienia, ale powiedziałem to tak dla zasady. On wyciągnął do mnie swoją komórkę i machnął ręką dając mi do zrozumienia, że można dzwonić idąc. Pomyślałem chwilę i zadzwoniłem do mamy informując ją, że u mnie wszystko w porządku, że tylko zostajemy trochę dłużej na daczy. Mama już wiedziała o Przybyszu i była mocno zaniepokojona. Pewnie Maruśka przeczytała jej moje wczorajsze maile. Uspokoiłem ją jak mogłem i szybko zakończywszy rozmowę obiecałem jej, że już niedługo będę w Moskwie.

* * *

Do Moskwy trafiliśmy - czy nie - to tego już nie wiedziałem. Betonowe gmachy i park – ni to budynki szpitalne ni to budowle wojskowe. Jednakże do parku nas wcale nie wypuszczali i w ogóle nie było między nami kontaktu. Od razu rozprowadzili nas po różnych korytarzach, gdzie natychmiast odbyło się przesłuchanie. A może to była tylko rozmowa? Tutaj moimi słuchaczami była trójka: grubas w pagonach, brodacz w białym fartuchu i starsza kobieta także w białym fartuchu. Pytania zadawała tylko ona. Ja odpowiadałem.
  • Przyjechaliśmy we czwórkę: dwóch moich przyjaciół, z którymi pracuję, Lidka – żona jednego z nich i ja. Właśnie zakończyliśmy projekt i przyznaliśmy sobie luz. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy nad Rzekę Niedźwiedzią, na daczę. Wzięliśmy wędki i poszliśmy nad wodę. Rozłożyliśmy je, nacięło się pomidorka, otworzyło się piwko. Lidka położyła się opalać. Na niebie niczego nie widzieliśmy. Usłyszeliśmy w lesie hałas, ale nie zwróciliśmy na to uwagi. Potem z lasu wypełzła skrzynka, taka długa, coś jak lodówka, ale nieco mniejsza. 
  • Wypełzła czy wyszła? - szybko przerwała mi starsza.
  • Nie wiem, patrzyłem na spławik. Na ten szelesty się odwróciłem, patrzę a tam w krzakach skrzynka. A tu z niej głos: "No to i u nas jest pierwszy dzwonek. Dzień dobry!"
Zamilkłem zdając sobie sprawę z tego jak głupio się tego słucha.
  • Proszę kontynuować, słuchamy uważnie. Było dokładnie tak: "No to i u nas jest pierwszy dzwonek. Dzień dobry!"?
  • Tak.
  • We wczorajszym protokole było: "Mamy pierwszy dzwonek" a teraz pan mówi "I u nas jest pierwszy dzwonek".
  • No, coś tam było koło tego.
  • Panie Romanie! - kobieta podniosła palec. - To bardzo ważne proszę sobie przypomnieć.
  • A jaka to różnica? - zdziwiłem się.
  • To jest duża różnica. Po tym można poznać jakiej stacji radiowej i w jakim czasie słuchał.
  • A co, chodzi o radio? - z powątpiewaniem pokiwałem głowa.
  • On wybrał frazę, którą według niego przyjęto zaczynać rozmowę. W zamyśleniu pogładziłem się po karku. A jeśli rzeczywiście... .
  • Głos był równy, bez akcentu? - kontynuowała.
  • Bez akcentu, normalny ludzki głos. - Tłuścioch w pagonach coś tam zapisał w notatniku.
  • No dobrze. A co było dalej? O czym pan pomyślał?
  • No cóż, pomyśleliśmy, że lokalsi pewnie coś kombinują, wleźli do skrzynki i żeby czego tam nie zwędzili.
  • No i jak mu odpowiedziano? Kto z was mu odpowiedział? - Znowu pogładziłem się po karku.
  • Trudno powiedzieć. Nie pamiętam. Ktoś z nas coś tam odpowiedział. Coś w rodzaju: "A ty kto?", albo też "Kto tam?".
  • I coś było dalej?
  • Tak! Jurik powiedział, "A co to za brednie?". I tamten wypalił: "Pozwólcie, że przedstawię naszego dzisiejszego gościa". I zamilkł. Znaczy się przedstawił.
  • A skąd szedł dźwięk?
  • Ze skrzynki.
  • Coś tam się otwierało, powstawały jakieś otwory? - Pokręciłem przecząco głową.
  • Proszę opisać tą skrzynkę. - poprosiła.
  • No, sądząc po kolorze to jakby była z kartonu. Bez napisów. Tyle, że nie kartonowa.
  • A skąd wiadomo, że nie kartonowa? Dotykał ją pan?
  • Nie. Wydaje mi się jednak, że to nie był karton.
  • Dlaczego?
  • Nie wiem.
  • A co za materiał?
  • Nie wiem?
  • Plastyk?
Milcząc pokiwałem głową. A tak faktycznie to skąd miałbym to wiedzieć? Nie dotykałem jej przecież.
  • W porządku panie Romanie, a potem co było dalej?
  • Dokładnie nie pamiętam. No... wywiązała się rozmowa. My już wiedzieliśmy, że to nie żarty, a coś tam niepojętego. On odpowiadał bardzo szybko. Z początku mówił urywanymi frazami.
  • Zapytał nawet głosem Jurika: "A co to za brednie? A potem damskim głosem dodał:"Jak pana przedstawić?". Podaliśmy swoje imiona i dalej już było lżej.
  • A jak szybko on mówił?
  • Słowa wypowiadał wolno, ale wyraźnie, ale odpowiadał momentalnie, nie namyślając się. Mówił coraz bardziej pewnie i precyzyjnie... . Tak jakby między wypowiadanymi zdaniami zdążył zapoznać się z dziesięcioma słownikami. Do każdego z nas zwracał się po imieniu i prowadził jednocześnie kilka rozmów. Nie nadążałem za tym co mówił do pozostałych.
  • A po czym poznawaliście, że zwraca się konkretnie do któregoś z was?
  • Nie wiem... . - zmieszałem się. - Jakoś tak dawało się poznać, po imieniu się zwracał, intonacja wskazywała... . Grubas w pagonach coś tam znowu zapisał w notesie
  • O co pytał? O czym opowiadał?
  • Powiedział, że jest kosmicznym przybyszem.
  • To on powiedział "kosmiczny przybysz", czy też wy go tak nazwaliście?
  • On. Ja – powiedział – jestem przybyszem kosmicznym. Przyleciałem z dalekiego kosmosu. A potem pytał o różne głupoty.
  • O co dokładnie?
  • Mnie pytał ile mam lat, czy mam dzieci, w jakim zawodzie pracuję i czy jestem z pracy zadowolony.
  • Powiedział skąd przyleciał?
  • Z dalekiego kosmosu. Więcej nic nie powiedział.
  • A powiedział co zamierza robić?
  • Nie. - pokręciłem przecząco głową. - On niczego nie opowiadał, on pytał. W jakimś momencie zapytał, co jest warte oglądania w Moskwie. Myślę, jednak, że on na serio się tutaj nie wybierał.
  • A dlaczego? - zapytała kobieta.No... . - zamyśliłem się. - Ta rozmowa była podobna do lekcji nauki języka, tak jak turystów się uczy. Coś jak proszę opowiedzieć coś o zabytkach. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby ta skrzynka na serio mogła chodzić po muzeach... .
  • Jasne. A jakie jeszcze były pytania?
  • Na początku pytania były proste, a potem coraz trudniejsze. Wszystko trwało jakieś dziesięć minut, nie więcej. Zapytał co to takiego sen. Jak to jest gdy śnią się sny i co się wtedy czuje. Czy człowiek w ogóle może nie spać i co by z tego wynikło. Potem zapytał jaki jest sens gry w snookera. Powiedziałem. A potem zapytał co to takiego poczucie humoru, ale nie mogłem mu na to odpowiedzieć. Wtedy on zakończył ze mną rozmowę i zapytał pozostałych jak się objawia poczucie humoru? No to próbowaliśmy mu objaśnić czymś w rodzaju, że to jest coś co się niespodziewanie zdarza, absurdalna sytuacja, gdy śmieszna odpowiedź, w ogóle kiedy jest śmiesznie. A on znowu: a co jest śmieszne? Bo jeśli z kogoś zażartowano, to znaczy, że oszukano go, więc czy to jest śmieszne? Lidka wtedy powiedziała, że śmiesznie jest jak się komuś zrobi łaskotki. A on powiedział: Dziękuję, wszystkiego dobrego. I zaczął przemieszczać się do lasu.
  • Powiedział "Wszystkiego dobrego" czy "Do widzenia"? A może "Żegnajcie"? - Pokiwałem przecząco głową.
  • Nic nie mówił na temat spotkania. I "żegnajcie" też nie wypowiedział. Do tej chwili już sprawnie posługiwał się językiem.
  • Dobrze. Popełzł więc w las. Jak się przemieszczał?
  • Po prostu, tak jak skrzynka. Pełzał. Płynnie. Tak jakby skrzynkę na sznurze ciągnąć, tylko że sznura nie było. No to my za nim. A on szybciej. My biegiem. I tym sposobem trafiliśmy na ten czarny korpus. On w nim zniknął i wszystko!
  • Wtedy wyciągnąłem palmtopa i zacząłem fotografować ten stożek ze wszystkich stron, dopóki Jurik nie powiedział, że tutaj może być promieniowanie. Wtedy poszliśmy sobie.
  • Jego - znaczy się tą skrzynkę - nikt nie domyślił się by sfotografować tak jak statek?
  • Nie, on nas jakoś od tego odwiódł. No, bo wiadomo, kiedy rozmówca bez żadnej przerwy z tobą rozmawia to masz takie wrażenie, że odpowiadasz w zadanym tempie. Padło pytanie – pomyślałeś – odpowiadasz – a tu w ciebie pac i jest następne pytanie. Pewnie, że trzeba było zdjęcie zrobić, ale się nie domyśliłem. Nie myślałem, że tak szybko odejdzie.
  • A jak on wszedł do tego czarnego korpusu? Luk się jakiś otworzył czy co?
  • Nie zauważyliśmy tego. Może wślizgnął się jakoś. Tam jest wysoka trawa, on poruszał się szybko i nieco się od niego oddaliliśmy.
  • Ostatnie pytanie: ile minęło czasu od gruchotu w lesie do pojawienia się skrzynki? - Zamyśliłem się.
  • Trudno powiedzieć, trochę więcej jak dziesięć minut. Gdzieś na pewno z trzynaście minut.
Kobieta w podziękowaniu kiwnęła głową. Brodacz we fartuchu podniósł palec jak w szkole i zapytał skrzekliwym głosem:
  • Mam dwa pytania. Po pierwsze skąd wiadomo, że on był jeden? - Wzruszyłem ramionami.
  • Rozmawialiśmy ze skrzynką. Może to nie Przybysz i nie skafander a po prostu tylko przenośny mikrofon z głośnikiem? Jednakże skrzynka mówiła o sobie "ja". I to w rodzaju męskim, coś niby "ja przyleciałem".
  • Dziękuję. - Skinął brodacz. - I drugie pytanie: a skąd informacja, że on jest Przybyszem?
Otworzyłem usta, żeby znowu powtórzyć, że przecież on sam mi to powiedział, ale nieoczekiwanie dla mnie grubas w pagonach odpowiedział za mnie:
  • Spodek przecież jest i do tej pory tam stoi. Sztuka nieziemska, to widać.
Kobieta machnęła ręką.
  • Panie Romanie, a teraz proszę się skupić: proszę przypomnieć sobie całą rozmowę i powiedzieć nam: Przybysz zachowywał się przyjacielsko czy wrogo? Próbował coś narzucić czy tylko pytał?
Pokręciłem głową przecząco.
  • Niczego wrogiego nie mówił. Przyjaźni także nie obiecywał. Normalnie mówił. Po prostu szczegółowo pytał. A pani – pyta mnie pani przyjaźnie? On tak samo. A przy okazji mam do pani pytanie: minęła już cała doba i czy on w tym czasie z kimś oprócz nas się jeszcze kontaktował?
Kobieta pytająco zwróciła się w kierunku tłuściocha w pagonach, a ten bez zapału kiwnął twierdząco głową.
  • Nie, ale spodek jest na swoim miejscu.
* * *

Pokoik gdzie mnie zakwaterowano przypominał hotelowy, chociaż był zamykany od zewnątrz na zamek, w oknach – mimo iż piąte piętro - były kraty. Poza tym: węzeł sanitarny, szafa, stolik nocny przykryty białym obrusikiem, a nawet mały telewizor. Włączyłem go od razu i zadziałał. Przeleciałem się po kanałach ale wszędzie były tylko bloki reklamowe. Na którymś z kanałów darli ze sobą koty dwaj politycy. I to dosłownie. Ciągnęli się za garnitury, które naprężały się na nich jak zbroje średniowiecznych rycerzy. Drobna dziennikarka prowadząca spotkanie – popiskując - próbowała ich bez skutku rozdzielić, a ci ubliżając sobie nawzajem walczyli dalej nie zwracając na nią uwagi. Wyłączyłem telewizor i włączyłem palmtopa.

Dziwne, ale i tutaj mnie nie przeszukiwali. Komentarzy w moim blogu pojawiła się cała hałda, ale nawet nie zamierzałem ich czytać. Internet działał tutaj jeszcze wolniej niż na Rzece Niedźwiedziej. Przeleciałem się po największych portalach z nowościami, ale tam jak zwykle rządziły internetowe śmieci. W sądzie głośno rozwodziły się nasze gwiazdy estradowe, upadały akcje jakiegoś tam "Finproma", w Egipcie przewrócił się tankowiec, w Pitrze ograbili jakiegoś duchownego, a o przybyszach nic nie było. Wrzuciłem do Googla "przybysz" i na szczęście trafiłem na następny artykuł prof. Picola.

* * *

"Idzie już druga doba kontaktu z obcą cywilizacją, ale niestety mało kto zdaje sobie sprawę z rozmiaru niebezpieczeństwa wiszącego nad nami. W naszym społeczeństwie decyzje podejmuje wierchuszka i na nieszczęście ten mechanizm silnie zaniża niewysoki potencjał intelektualny ludzkości. Chcielibyśmy wierzyć, że społeczeństwo zwiększa moc ludzkiego rozumu i że ten wysiłek jest wprost proporcjonalny do ilości członków tegoż społeczeństwa. Niestety nie ma takiej zależności. Co więcej – zależność jest odwrotna. Jeśli pojedynczy człowiek jest w stanie podjąć oryginalną decyzję, to społeczeństwo podejmie decyzję kolektywną, czyli kompromisową. Taka decyzja będzie zawierać w sobie interesy i poglądy wszystkich wpływowych stron. Dlatego też istotą decyzji kompromisowych często jest to, aby nie podejmować żadnych działań lub odłożyć na później podjęcie decyzji.

Myli się ten kto twierdzi, że państwo działa podstępnie, rozumnie czy planowo próbując oszukać swoich obywateli. Nie ma takich możliwości, aby kogoś oszukać czy przechytrzyć.

Wystarczy spojrzeć na historię ludzkości i stanie się jasnym, że intelekt dowolnego państwa, jego świadome działanie znajduje się na poziomie pięcioletniego dziecka. Państwa naprawdę tak się zachowują! Weselą się i wpadają w depresję, bałaganią i śpią, obrażają się i tupią nóżkami, przechwalają się próbując zwrócić na siebie uwagę, rozpoczynają awantury i zabierają sąsiadom zabawki które im się spodobały, płaczą i zaklinają się, że zemszczą się okrutnie na tych co je obrazili. Wszystko po to aby w następnej chwili natychmiast zapomnieć o łzach i jakby nigdy nic bawić się we wspólnej piaskownicy. Gdyby istniał sposób – jakąś to metodą – pomierzyć IQ dowolnego kraju to jego wysokość odpowiadała by poważnemu zapóźnieniu umysłowemu.

Dobrym przykładem naszego społeczeństwa jest tłum: da się zrozumieć postępowanie każdego pojedynczego człowieka, nawet jeśli jest on głupcem. Jednakże na zachowanie całego tłumu mają wpływ prymitywne instynkty: panika, zmęczenie, głód, ciekawość, strach, gniew. Przepowiedzieć czy kierować postępowaniem pojedynczego człowieka to zadanie trudne, czego nie można powiedzieć o tłumie. Łatwo jest zarządzać tłumem, wystarczy tylko wyczuwać nastrój tłumu i posługiwać się dźwigniami wpływu na niego. Faktycznie to my sami wydrążyliśmy tą dziurę w tarczy i – istnieje ona - od niepamiętnych czasów. Historia ludzkości składa się w całości z przykładów tego, jak inteligentny i pracowity człowiek owładnięty ideą dochodzi do władzy i na pewien czas tworzy z pustego miejsca imperium powodujące społeczne huragany i przelewając krew milionów. Czyngiz – Chan, Napoleon, Hitler,
Stalin – ten spis można długo ciągnąć. Wygranym okazuje się ten, kto był zdolny narzucić społeczeństwu autorytarne decyzje, nie licząc się z kolegialnym, umiarkowanym stanowiskiem bez wyraźniejszej formy.

Ludzkość nie wypracowała jeszcze mechanizmu obrony swojego społeczeństwa. Nie mamy swojego kosmicznego przybysza, który umiałby posługiwać się naszą słabością w swoich celach. A jakie są te jego cele – podkreślam to - jeszcze nie wiemy. A instrumentów nacisku na społeczne decyzje – jest zbyt mało. Jak wiadomo informacja o konstrukcji naszego społeczeństwa jest powszechnie dostępna. Współczesne środki masowego przekazu a szczególnie niekontrolowalny Internet pozwalają wpływać na społeczeństwo szybko i zupełnie anonimowo. Spróbujmy więc przewidzieć, dalszą sytuację. Podsumowując: nie znamy celów naszego Przybysza.

Możliwe jest, że ma życzenie otrzymać na własność ten kawałek kosmicznego materiału na którym my żyjemy. Być może chce zostać imperatorem i rządzić nami. Możliwe, że interesuje go handel i chciałby on dostać przedmioty naszej kultury, techniki, być może jakieś potrzebne mu zasoby surowcowe. Niewykluczone też, że ma w stosunku do nas tylko naukowe zainteresowania i chciałby przeprowadzić na nas jakieś tam eksperymenty. Tak czy inaczej mamy prawo przypuszczać, że jego kroki będą następujące:

Faza zbierania informacji. Schowawszy się zacznie zbierać wszystką dostępną informację, rozwieszoną w eterze. Audycje radiowe i telewizyjne, rozmowy na komórkach, pakiety informacji internetowych. Wszystko to może być przedmiotem jego analizy. I proszę pamiętać, że do Sieci dostęp jest dwustronny. Nie ma takiej technicznej siły, aby Przybysz nie mógł dostarczać swoich informacji prosto z miejsca swojego lądowania. My możemy mieć tylko nadzieję, że Super-rozum potrafi się znaleźć w tym oceanie śmieci informacyjnych i na jego podstawie nie stworzy sobie jakiegoś przewrotnego o nas wyobrażenia jakie można odnieść po obejrzeniu paru telewizyjnych show... . Logicznym więc jest, że na tym etapie Przybysz będzie unikał kontaktów lub też nawiąże jakieś kontakty, ale do niczego nie zobowiązujące, takie ze zwykłymi obywatelami planety. Chodzi o zbliżenie do rzeczywistości
tego obrazu, który został wykreowany w środkach masowego przekazu. Prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z tym etapem, którego fragment zdarzył się na Rzece Niedźwiedziej. I wygląda na to, że Przybysz nie był zadowolony z rezultatów tego kontaktu, no i możliwe jest, że nie zadowala go szybkość wymiany informacyjnej na żywo.

Faza działania. Jest mało prawdopodobne, aby Przybysz dysponujący super-mózgiem - mając za sobą nieudane doświadczenie w kontakcie z pojedynczymi osobami - zechciał korzystać z bezpośredniego dialogu z władzą. Oznaczałoby to tylko stratę czasu na niekończące się rozmowy w procesie których władza nieuchronnie próbowałaby przeciągnąć przyjęte postanowienia, w tym samym czasie dostępnymi sposobami wyłudzając informacje, próbując rozliczyć się technologiami w pierwszej kolejności o znaczeniu kosmicznym i wojskowym. Wiemy przecież, że cena pytań jest wysoka. O cenie pytań należy pomówić osobno. Obecnie wszystkie kraje na kuli ziemskiej znajdują się na na zbliżonym poziomie rozwoju gospodarczego. Nawet odstawanie krajów trzeciego świata jest niczym w porównaniu do tej przepaści jak oddzielać będzie państwo posiadające technologie pochodzenia pozaziemskiego, szczególnie z zakresu energetyki. Nawet minimalna wymiana technologii może dać temu jednemu krajowi i rządzącej nim wierchuszce światowe przywództwo i finansową obfitość o niesłychanej skali. Wszyscy doskonale rozumiemy, że pojawienie się Przybysza na naszej planecie to punkt zwrotny w przedsięwzięciach biznesowych, świetny sposób na zainwestowanie kapitału, najbardziej rokujący i dochodowy kierunek badań naukowych. Jeśli dla fantastów i zwykłych obywateli Przybysz jest tylko powodem do żartów i plotek, to dla ludzi praktycznych i nawykłych do podejmowania decyzji to jest Projekt. Ten sam do rozpracowania którego nadają się wszystkie dostępne środki. Oczywiście Przybysz może wykorzystywać rozbicie jedności naszego społeczeństwa: przeciągać oficjalne rozmowy, wchodzić w jednoczesny dialog z rządami niechętnych sobie krajów. No i wtedy jest możliwość szantażu, podzielenia się strategiczną informacją z konkurentem danego kraju. Ten akurat wariant dla Przybysza jest wyjątkowo niebezpieczny, gdyż rząd kraju który uważa go za swoją własność zdolny jest do drastycznego kroku, który zwykł był być robiony w odniesieniu do każdej innej własności, co do której zachodzi podejrzenie, że mogłaby trafić do wroga. Bezpieczniejszym wariantem dla Przybysza wydaje się być wariant następujący: unikając oficjalnego kontaktu i posługując się swobodnymi dźwigniami wpływu uzyskać tak lub inaczej (bezpośrednio lub przez pośredników-ludzi, którzy mogą nawet nie wiedzieć od kogo pochodzi przekaz) otrzymać od społeczeństwa to co jest mu potrzebne. W tym sensie szczególne niebezpieczeństwo wiąże się z tą czwórką która wzięła udział w bezpośrednim kontakcie. Nie ma żadnych wątpliwości, że zostaną oni izolowani i poddani bardzo uważnej kontroli.

Faza końcowa. W zależności od swoich celów Przybysz albo zapanuje na naszej planecie wziąwszy ją pod swoją kontrolę, albo też ją porzuci. Jak by jednak nie było nie będzie się chwalił swoją mocą czy intelektem, a co będzie chciał to zrobi po cichu. A co my widzimy obecnie? Uczestnicy kontaktu znikli z pola widzenia dziennikarzy – być może zginęli. Możliwe też, że ukrywają ich przed dziennikarzami dla samego ich bezpieczeństwa. Opinia publiczna jest skrajnie poruszona tą sytuacją i czym dłużej będzie się ciągnęła ta niejasna sytuacja tym bardziej będzie wzrastać niepokój. Sytuacja zaostrzyła się po dzisiejszym incydencie, kiedy to grupa rządowych parlamentarzystów, która zbliżyła się do czarnego spodka odpędzona została nawałnicą ogniową. Teraz przynajmniej jest nam wiadomo, że Przybysz nie życzy sobie kontaktu, a jego plany w stosunku do nas są co najmniej niejasne. Z punktu widzenia zwykłego obywatela dochodzi jeszcze nam jeszcze jedna, niepokojąca sprawa.

Niemniej jednak wielu jak dawniej wiąże z Przybyszem swoje nadzieje, dlatego należy oczekiwać, że w rejon lądowania runą szukając swoich szans: różnego rodzaju partie polityczne, marzyciele i awanturnicy, fanatycy religijni, nieuleczalnie chorzy na raka, AIDS czy zwykli gapie. Rząd będzie więc zmuszony zorganizować kordon wokół lądowiska, przy czym nie mogąc dostarczyć w zamian jakiejś oficjalnej informacji powiększy jeszcze tylko pustkę informacyjną. Czymże więc się ta pustka zapełni? Odpowiedź ta jest nam do bólu znajoma.

Chcąc nie chcąc zacznie zapełniać się śmieciami ze wszystkich poziomów absurdu. Bezproblemowe przekładnie współczesnych przekaziorów błyskawicznie wyciągną na ekrany wszystko – począwszy od cudacznych dziwolągów do niekompetentnych celebrytów - a wszyscy oni ochoczo zaczną wytwarzać informacyjny chaos, nie mający żadnego odniesienia do prawdziwego stanu rzeczy.

I jeśli nasze domysły związane z Przybyszem są prawdziwe - jeśli on rzeczywiście czegoś potrzebuje od ludzkości – to na tle tej informacyjnej pustki i niekompetentnego chaosu już dzisiaj będzie można zauważyć objawy celowego wpływu Przybysza na nasze społeczeństwo. Idea którą bezmyślnie powtarzać będą niezliczone usta – nie domyślające się pierwotnego jej źródła – prawdopodobnie należeć będzie do Przybysza."

Odłożyłem na bok telefon. Tym razem artykuł profesora nie wydał mi się tak jasny, raczej niezrozumiały. To co, zmęczony jestem i nie potrafię nawet zrozumieć artykułu? Pospać by póki jeszcze jest czas? Zamiast tego włączyłem znowu telewizor. Zrozumiały program znalazłem na jakimś tam kanale z "PPS" w kółku umieszczonym w rogu ekranu. Pewnie jakiś lokalny.

Tutaj dźwięczały gromkie brawa, a na ekranie sterczał jakiś facio w okularkach ubrany w nieznośnie obcisły trykot w kolorze moro z różnymi tam paskami i spinkami. Ręce miał błagalnie wzniesione do góry, a w jednej z nich trzymał papier. Pomyślałem, że to na pewno jakiś komik albo klown, który zakończył właśnie kolejny numer i obecnie będzie dalej ciągnął swoje przedstawienie, gdy ten poprawił okularki i powiedział:
  • Zaczynamy, specjalne, ponadplanowe wydanie programu "Ogniowa granica" z Wadimem Leonowem! Dzisiaj tematem naszej bitwy na wiedzę – wizyta istot pozaziemskich na Ziemi, do której doszło niedawno, niedaleko Rzeki Niedźwiedziej, niecałe 200 kilometrów od stolicy!
Podniósł znowu ręce i publiczność ponownie zagrzmiała oklaskami. Kamera pokazała całe studio: przed zasłoną z siatki maskującej umieszczono zaimprowizowany okop. Zrobiono go dosyć teatralnie, coś jak dwa podesty, między nimi tkanina, jakaś skrzynka z plastykowymi nabojami i makieta karabinu maszynowego. Po obu stronach tak zaimprowizowanego okopu były dwie ławki z nieheblowanych desek a na każdej z nich siedziało po dwóch ludzi w hełmach. Ogółem to robiło dosyć idiotyczne i tandetne wrażenie, coś jak w teatrze podczas spektaklu o wojnie.

Na ekranie znowu pojawił się prowadzący.
  • Dzisiaj na naszych frontach ogniowych ścierają się przedstawiciele najbardziej różnych poglądów i zawodów! Oto znakomity pisarz science – fiction... . Prowadzący zawahał się, popatrzył w stronę okopu, poprawił okularki, a potem z niedowierzaniem spojrzał na kartkę papieru i przewrócił ją na drugą stronę. Na ile zdołałem zobaczyć kartka okazała się być pustą.
  • Ta-a-ak. - powiedział nieoczekiwanie skrzeczącym głosem w zamyśleniu. - Wygląda na to, że Łuknianienko znowu dzisiaj do nas nie przyszedł? No, oczywiście, że my tylko przychodzimy do Pierwszego Kanału, ale... . I jak widzę kosmonauty nie ma. Kim są w ogóle ci ludzie? Gdzie jest w ogóle mój tekst?! Do diabła, gdzie jest Andżela?! - wrzasnął nerwowo. - Andżela!
Do prowadzącego szybko podbiegła tłusta dama na wysokich obcasach i coś tam zaszeptała mu na ucho. Oczy prowadzącego nerwowo zamrugały.
  • A nie można to było uprzedzić?! - rzucił morderczym spojrzeniem za odchodzącą Andżeliką i zaraz przywołał na usta promienny uśmiech. - Jak mnie właśnie poinformowano – w związku z aktualizacją wczorajszych wydarzeń przeprowadzamy bezpośrednią transmisję na żywo. Niestety nie wszyscy uczestnicy naszej intelektualnej walki zdążyli wyjść na nasze ogniowe pozycje, niemniej jednak walka odbędzie się! I tak, ognia!!! Teraz prosimy uczestników naszej bitwy aby przedstawili się i powiedzieli parę słów o sobie. Zaczynamy od naszych pięknych pań... . - machnął ręką.
Na ekranie pojawiła się rosła panna w mini z futrzanym kołnierzem na szyi. Jej twarz spalona w solarium wydawała się jakby nieco znajoma, chociaż uczesanie włosów zakrywał szary hełm. Aktorka czy kto taki?
  • Nazywam się Swietłana Spaskaja – zamruczała. - Jestem piosenkarką, autorką wideoklipów, organizuję koncerty, a ostatnio wydałam książkę z poezją. - Publika zaklaskała a kamera ciągle jeszcze spoglądała na milczącą damę.
  • Dziękuję. - podziękował zdawkowo prowadzący.
Na ekranie nagle pojawiła się dziewczyna z drugiej ławki, i ku swojemu zdziwieniu zobaczyłem że to moja przyrodnia siostra Maruśka.
  • Nazywam się Marina Jusupowa - dźwięcznie powiedziała Maruśka podnosząc się z ławki na pełny wzrost. - Uczę się na pierwszym roku Akademii Pedagogicznej. Lubię muzykę i bowling. Swoim zwykłym gestem Maruśka spróbowała odrzucić dłonią rudą grzywkę, ale ręka tylko dźwięcznie stuknęła o hełm. Wyglądało to jakby Maruśka zasalutowała na co w odpowiedzi publika zaszalała oklaskami.
  • Czy to właśnie pani miała to szczęście aby spotkać się z Przybyszami? - sprecyzował prowadzący.
  • Niestety nie, - z ubolewaniem kiwnęła głowa Maruśka. - W kontakcie brał udział mój starszy brat, Roman ze swoimi przyjaciółmi.
  • Roman! - prowadzący zamachał rękoma i spojrzał na jej towarzysza. - To właśnie pan?
  • Nie jestem Romanem. - z urazą odpowiedział i dla wszelkiej pewności odsunął się od Maruśki, pokazując, że nie jest z nią.
  • Roman, jeszcze nie wrócił do domu. - objaśniła Maruśka.
  • Porwali ich? - ożywił się prowadzący. - Obcy ich porwali?!
  • Nie, on sam zadzwonił i powiedział, że pracuje z uczonymi i... że mówi im wszystko.
  • Z uczonymi, z jakimi? Z naszymi czy obcymi? Czy aby na pewno jest pani pewna, że on nie jest w niewoli u obcych? - Prowadzący złowieszczo nachylił się nad Maruśką.
  • No... - Maruśka się zmieszała a mi wydało się, że ona się czegoś naprawdę boi. - Wczoraj on w Internecie pisał, zdjęcia wykładał, potem do mamy dzwonił... .
  • Z niewoli? - prowadzący się nie poddawał.
c.d.n.


Podziel się