wtorek, 21 maja 2013

Klaudiusz, to ty? 1/2 (1235)

Kiedy zobaczyłem tą klamkę od razu pomyślałem o Jano.

Mówił mi, że urodził się na Słowacji, w małym miasteczku. Tam na rynku stoi studnia i że kiedy tam
przyjadę to mam stanąć obok i głośno wołać go po  imieniu. Wtedy przybiegną ludzie i zaczną się pytać
skąd mnie znasz. No to nie krępuj się i powiedz im (ale bez szczegółów!) że razem tutaj pracowaliśmy.
Powiedz im, żeby się nie martwili, że powodzi mi się nieźle. No i że szczęśliwy jestem, albo coś koło tego.

To ostatnie jest ważne, bo w tym tłumie będzie na pewno moja siostra. Ona jak się przekona, że to na
pewno o mnie chodzi zaprosi ciebie na obiad. I pamiętaj żebyś nie odmówił, bo się obrazi. Mów po
polsku, ale powoli. My z Polską mamy swoje kontakty, bo zawsze do niej chodziliśmy.

Z tym chodzeniem to u  mnie nie za bardzo było, bo ja tylko w jedną stronę. Jak się w Polsce zrobiły
modne górskie rowery to w tamtą stronę dymałem na góralu a z powrotem to już na nogach, ale
z dolarami w kieszeni. Głupi bym był, żeby - tak jak inni nocą coś przez granicę taszczyć - Zresztą
ja z nimi na polską stronę nigdy nie chodziłem. Zawsze miałem swoje ścieżki. Pewnie dlatego jak tylko
nadarzyła się okazja wybrałem Anglię... . Lubię zagranicę.

Jano patrzył na mnie uważnie. Łysa głowa, z tyłu kita a' la koński ogon (żeby mnie skiny mogły wiesz 
w co pocałować), pacyfka na szyii,  torba na długim pasku z koralikami i pełen luzik. Do dzisiaj nie wiem
jak on to robił, że zawsze chodził czysto ubrany. Robota przecież była brudna, a on nie raz i nie dwa spał
po parkach... . Dowiedziałem się o tym przypadkowo.

Kiedyś złapałem go na tym, że nie miał śniadania. Spytałem go na przerwie, czemu nie je to odpowiedział,
że dzisiaj akurat czegoś nie czuje się głodny. Bez słowa poszedłem do automatu, aby wyciągnąć z niego
dwie kanapki. Pamiętam, że były trójkątne i wyjątkowo paskudne. Coś jednak trzeba było wtedy jeść
i jeśli już kupowałem to tylko te - lada jak zjadliwe -  z pastą jajeczną.

Kiedy zobaczyłem go jak żarłocznie rzucił się na jedzenie doszło do mnie, że pewnie od paru dni nie jadł.
I w ogóle jakiś taki mizerny ostatnio się zrobił. Wziąłem  go na bok i spytałem się co się stało.

- No nic... . No nic takiego. - dodał. - Tylko... .
- Tylko co? -  nie odpuszczałem.
- No gospodarz mnie wywalił. - w końcu się przyznał - ...i mi rzeczy przez okno, na ulicę. Sumienia
  ten gospodarz nie ma, bo deszcz akurat padał.

- Jaki gospodarz? 
- No, właściciel domu. 
- ....ale za co? 
- No my troszkę, ten tego. Prawdę powiedziawszy to trochę za.
- Policja była? 
- Nie, tym razem nie wołał bobów. 
- Kiedy? 
- Cztery dni temu. 
- I ty gdzie teraz? 
- No, w Coat Water.
- GDZIE?  Na tym zadupiu?!
- No tam jest ciepło, bo tam takie dosyć gęste krzaki są. Tylko cholera dzisiejszej nocy mgła 
  była gęsta, to i zrobiło się nieco chłodniej... . 

- Jano! Ty mnie nie wkurzaj odmową. Tu jest kasa i lepiej będzie dla ciebie jak mi ją oddasz.
  A nie oddasz to znajdę cię i dam po pysku. A na razie szukaj pokoju. Masz na to trzy dni. 

  I pamiętaj, dłużej nie zamierzam ciebie przechowywać. Mam swoje problemy. Żadnego picia 
  przez ten czas, bo wywalę! W lodówce wszystko co jest na górnych dwóch półkach to nasze. 
  Masz tylko trzy dni. Po robocie prysznic, coś tam zjemy i do spania. Aha! Łóżko jest jedno, ale 
  takie jak lotnisko. Gejem jesteś? Na pewno nie?! Na wszelki wypadek ci mówię: jak podczas snu 
  przesuniesz się w moim kierunku to tak ci przywalę, że rodzona mamusia cię nie pozna. Nie żartuję. 
  I nie musisz się tłumaczyć! Nie jesteś - to nie jesteś. A po trzech dniach masz się wynieść - ja mam
  swoje życie i nikogo do towarzystwa nie potrzebuję, szczególnie tutaj, w tej cholernej Anglii.

Jano zrozumiał wszystko, spał na baczność i spędził u mnie tylko dwie noce. Ogółem kłopotu nie sprawił,
chociaż z lodówki wyżerał, a kasę przy najbliższej wypłacie co do grosza oddał. Tylko świnia jedna
zaproszenia mojego nie przyjął. A kupiłem 11 piw i każde było inne. Specjalnie dla niego. Uszanowanie
chciałem mu okazać i godnie przyjąć. O przyjaźń jego zabiegałem. Potem te cholerne piwa przez dwa
tygodnie wypijałem... .

A on co? - Powiedział tylko, że chciał, bardzo chciał przyjść, ale poprzedniego dnia go okradli
i z Marlboro na piechotę szedł... . Może faktycznie on nie świnia i rzeczywiście tak było?! To zdarzenie
bardzo do niego pasuje. On był naiwny jak dzieciak i zawsze miał pełno przyjaciół, szczególnie przez
pierwsze trzy dni po wypłacie.
- Do dzisiaj mam do niego żal, że się na mnie nie poznał: ja bym go nie okradł.

Potem spotykałem go rzadko, mimo, że pracowaliśmy dla jednej agencji. On co raz to robił w innym
miejscu podczas gdy ja trzymałem się jednej roboty. A on? No cóż, pojawiał się i znikał jak fatamorgana.
...ale sumienie musiało go źreć, że wtedy nie przyszedł!

Ostatni raz spotkałem go w moje urodziny. Jakimś dziwnym sposobem to wywnioskował i był jedyną
osobą która o tym wiedziała. Podszedł do mnie o czwartej rano - na długiej przerwie - i po cichu złożył
 mi życzenia:

- Ja to ci nawet dobrze życzę i w dniu twoich urodzin chcę abyś był zawsze najedzony. I żebyś 
   ciągle miał swoje pieniądze. A ponieważ jesteś już w tym dniu stary to masz ode mnie gift.

I dał mi tą monetę.

- Jaką? Ano tą która mi się skojarzyła z klamką co to poniżej. Rzymianin na niej czy cóś... . Jak ją
zobaczyłem to od razu przypomniał mi się Jano. I w związku z tym mam do Was prośbę. Ja to na
Słowację pewnie już nigdy nie pojadę, ale gdyby ktoś z Was tam był... . No rozchodzi mi się o to
miasteczko, ze studnią. Więc gdyby ktoś z Was trafił do tego miasteczka, z tą studnią pośrodku,
to bardzo proszę w moim imieniu pokrzyczeć sobie Jego imię. Nazywał się Jano.

I wtedy jak przyjdzie jego siostra (a może i on sam?) to proszę mu powiedzieć, że ogółem to jest nieźle,
albo coś koło tego... . A co do tej monety, to jeszcze kiedyś do niej wrócę.
- Może kiedyś, albo jutro.

c.d.n.



Podziel się