środa, 27 lipca 2022

Podsumowanie pielgrzymki po Drodze św. Jakuba w Niemczech (2279)

Po 23 dniach rowerowego pielgrzymowania Drogą św. Jakuba przez Niemcy powróciłem szczęśliwie do Torunia. 

To jechanie przez Niemcy nie nastąpiło od razu. Dwa lata temu - wspólnie z pielgrzymem Piotrem -  przemierzono c a ł ą  polską Drogę św. Jakuba czyli CAMINO POLACO.

W tym roku ukończono Polską Drogą św. Jakuba CAMINO POLACO (Toruń - Gorlitz) pielgrzymując w maju tego roku. Przemierzono wtedy 600 km.

Niemiecką Drogę Jakubową  przejechano rowerem od polskiej do francuskiej granicy przeszło 900 km.

Figurka z brązu św. Bonifacego: patrona Niemiec, Anglika który ochrzcił całe Niemcy. Jego grób znajduje się w miejscowości Fulda.

Ostatnim i najważniejszym dla mnie miejscem był Trewir. Odwiedziłem w tamtejszej Bazylice grób św. Macieja Apostoła: mego imiennika i patrona.

W ten sposób tak PIERWSZY jak i DRUGI etap mojego rowerowego pielgrzymowania po Drodze św. Jakuba uważam za zakończony.

Mam nadzieję, że Dobry Pan, zdrowie i szczęście pozwolą mi kontynuować swoją pielgrzymkę po Francji (do Santiago de Compostela) w przyszłym roku.


*     *     * 

Dochodzenie do siebie będzie trwało jeszcze ładnych parę dni, a może nawet parę tygodni. Pod koniec pielgrzymowania dopadło mnie obezwładniające zmęczenie. To mógł być wynik braku kondycji, to mogło być odwodnienie spowodowane ekstremalnymi upałami. Równie dobrze mogło to też być zakażenie przez kleszcza którego usunąłem tydzień temu. 

Doktor G. po upewnieniu się ile kilometrów przejechałem serdecznie uśmiechnął się (w domyśle przypomniał sobie ile mam lat)  i zalecił obserwację tematu.
- Wskazał także na możliwość zrobienia badań w ramach programu Profilaktyka 40+.

Badania wykonano. Pani pielęgniarka podsumowując wyniki powiedziała, że cytuję:

“Wypraszam sobie takie wyniki! Nie mam się do czego wręcz przyczepić! A w ogóle to sama chciałabym mieć takie wyniki jak pan!”

Zakończyła tą przyjemną tyradę fachowo analizując poszczególne wyniki badań i życząc mi abym w tym dobrostanie trwał i trwał :-)

I to jest ten dodatkowy powód dla którego warto i trzeba pielgrzymować!
c.b.d.u.

wtorek, 26 lipca 2022

Dzień 22 i 23: Trewir - Słubice - Toruń (2278)

Poranek przebiegł sprawnie. Krótkie spotkanie z p. Barbarą, podziękowanie i przekazanie kluczy.

Pobyt w serwisie rowerowym podsumowano zmianą decyzji. W związku z problemami związanym z zapakowaniem i wysyłką roweru moja maszyna zostaje na kempingu u Chrystiana. Po prostu: nie było w co zapakować roweru. Wczoraj widziane kartony  zostały zabrane przez służby porządkowe.

Te opakowania które zostały znalezione okazały się za małe a przepakowanie pojazdu w dwa kartony robiło całą wysyłkę nieopłacalną.

Uświadominono mi, że nawet gdyby to była jedna paczka to koszt jej przesłania w dwie strony byłby większy od wartości mego oldskulowego pojazdu :-) Przecież od kempingu "Triolago" będę na wiosnę przyszłego roku kontynuował pielgrzymkę.

Na dziedzińcu Opactwa przepakowano więc rower do jego auta. 

Pożegnaliśmy się na przystanku "Sindbada" gdzie mnie jeszcze odwiózł. Tym sposobem do ostatniej chwili mi pomagał. 

Dwie godziny do przyjazdu autobusu spędziłem w ciekawy sposób. Oczekiwałem, drepcząc w miejscu na klepisku, tuż obok krzywego znaku z pogiętymi tablicami. SINDBAD i FLIXBUS mają właśnie taki reprezentacyjny przystanek w Trewirze.

Znajdujące się tuż obok niemieckie przystanki były na betonce i bardziej zadbane, chociaż też bez ławeczek aby można było znośniej przeczekać czas do pojawienia się autobusu.

Ponieważ miejsce oczekiwania znajdowało się dokładnie naprzeciw głównego komisariatu policji w Trewirze napatrzyłem się nieco na sceny z innej niż moja rzeczywistości.

Widziałem na przykład autobus "Flixbusa" ze Słowacji, który został starannie skontrolowany na okoliczność obcokrajowców (Rosjan?) posiadających lub nie odpowiednie dokumenty i pieniądze na pobyt. Było głośne pokrzykiwanie policjantów biorących udział w akcji, wyprowadzanie kolejnych szamoczących się osób z autobusu.

W międzyczasie przed samym komisariatem też się działo! Co raz to wyjeżdżał z amerykańską fantazją i  wyciem syreny jakiś radiowóz, mając w standardzie miganie światłami i pisk opon… .

Męki oczekiwania skrócił mój autobus który przyjechał punktualnie. Razem z innymi podróżowałem kulturalnie, cicho i spokojnie. Noc podczas jazdy przedrzemałem, będąc coraz bardziej chorym ze zmęczenia. 

Długotrwała jazda to jest właśnie ta cena za najtańszy środek transportu. W drugiej połowie nocy okazało się, że nie jest to jedyna cena.

Katolicki kościół pw. Serca Jezusowego w Koblencji widziany z okna autobusu.

Ostatnie większe miasto w Niemczech: Frankfurt n. Menem.
- Robił wrażenie!

O czwartej z minutami autobus dojechał do Słubic gdzie okazało się, że mam niezapowiedzianą przy kupnie biletu przesiadkę. Ponoć jest to standard wśród przewoźników.

W tym autobusie (5:20 w Słubicach) obudziłem się w innej, bo w naszej - jakże przaśnej - rzeczywistości. Sześciu (ośmiu?) krzepkich czterdziestolatków wracało z (budowlanej zapewne) pracy w Reichu 

Głośno rechocząc komunikowali się ze sobą przechadzając się po całym autobusie.

Te inkrustowane ciężkim słownictwem zdania  złożone wypowiadano na głos, prawie z dumą,  beznamiętnie prezentując przerażającą pewność, że nikt i nic im nie podskoczy. I tak było.

Zwracali się tak do kompanów, swoich kobiet, matek i żon. Myślę, że oni już nawet nie uświadamiali sobie jak strasznym słownictwem na co dzień się posługują. Nawet gdyby ktoś zwrócił im uwagę na niestosowność w takim wyrażaniu się to byliby mocno zdziwieni.
-  Ten plugawy język którego wysłuchiwałem przez parę godzin zostawił we mnie głęboką ranę (...)

Gniezno zauważyłem jak przez mgłę.

Około Kruszwicy przy "Zajeździe pod Kogutkiem" też była przerwa.

Przyjazd do Torunia oznaczał, że pielgrzymowanie po Drodze św. Jakuba przez Niemcy dobiegło końca.


poniedziałek, 25 lipca 2022

Dzień 21: Riol - Trewir, 21 km (2277)

O 5:00 obudził mnie potężny huk, który trwał i trwał. Tak zaczęła pracę największa w Europie, amerykańska baza wojskowa w Ramstein-Miesenbach!
- Huk startujących i lądujących helikopterów robił wrażenie!

Rano coś tam do zjedzenia i w drogę! Było pożegnanie z Christianem. To niezwykły człowiek z prawym charakterem. Prawdziwy romantyk, który płacił w twardej życiowej walucie solidną cenę za zrealizowanie swoich marzeń. Zostanie mi w pamięci na zawsze.

Jeszcze krótki filmik nakręcony przez niego (podesłał mi go później!) i doliną Mozeli mając po prawej i lewej stronie rzeki zbocza z winnicami docieram do Trewiru czyli jak mówią tutejsi Trier.

...ale póki co przede mną było zadanie typu koza, kapusta i wilk. czyli:
- dojechać do Trewiru,
- nawiedzić Bazylikę pw. Macieja Apostoła,
- zapakować rower i wysłać go do Polski
- kupić bilet na autobus do Torunia
- znaleźć nocleg
- zjeść cokolwiek

Zanim jednak dotarłem do Trewiru wyjaśniła się sprawa huku latających helikopterów. Okazało się, że to wcale nie Amerykanie tak hałasują! Ich baza znajduje się ok. 100 km od Riol. To po prostu fruwające helikopterowe woły robocze zwinnie podlatując do kolejnych partii winnic rozsiewają środki ochrony!


Ciekawy jestem: jak tu są zbierane winogrona? Jeżeli to robią ludzie to muszą mieć zabezpieczenia alpinistyczne, bo przy tych stromiznach zboczy pracowanie bez asekuracji groziłoby śmiercią lub kalectwem.

Wcześniej pytałem się Chrystiana jak winiarze radzą sobie w przypadku takich strasznych upałów jak obecne. Podlewanie dokorzeniowe jest tutaj standardem jak się dowiedziałem. Zapewne więc zbiory odbywają się przy użyciu maszyn. 

Na widok stacji ARAL zapikało mi coś tam coś tam! Było się kiedyś marketing managerem w firmie samochodowej. ARAL wtedy za swoją kwaterę główną (na początek w Polsce) obrał sobie Toruń - to i stosowne skojarzenia się ma. 

Odnotowując istnienie Ośrodka nie zabiegałem o skorzystanie z jego usług. 

Samo miasteczko Trewir okazało się co najwyżej trzypiętrowe, coś w rodzaju naszego Grudziądza. Takie zwykłe, codzienne, po prostu dla ludzi. Oddalone od kempingu TRIOLAGO o zaledwie 21 km od razu wydało mi się niezwykle sympatycznym.

Znajdujące się tutaj Termy Cesarskie w Trewirze tak jak i Stare Miasto Toruń znajdują się na Liście Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Mogę tylko ubolewać, że nie dane mi było zapoznanie się z innymi zabytkami Trewiru jak Porta Nigra czy całkiem przecież spory most rzymski.

Chcę trafić do Muzeum w Katedrze, Biblioteki czy Muzeum Miejskiego! Dom karola Marksa sobie odpuszczam :-)

Mam obiecane, że przy następnej wizycie sprawdzę naocznie jak wyglądają pozostałe miejsce warte zobaczenia.
- O skarbie złotych monet też pamiętam!

Wygodną ścieżką rowerową dotarłem do Opactwa św. Macieja, gdzie 20 Benedyktynów sprawuje posługę kapłańską w swojej parafii.

Tym sposobem dotarłem do znaczącego punktu w mojej całej pielgrzymce po Drodze św. Jakuba. To tutaj symbolicznie zakończono II Etap. 

Szkoda, że dopiero po przyjeździe do domu odkryłem (przez nikogo przecież nie ukrywany!) patencik na szybkie tłumaczenia tekstów poprzez ich skanowanie. Ta prosta umiejętność - o której jeszcze wtedy nie miałem zielonego pojęcia - przysporzyłaby mi nieco wiedzy a odjęła by sporo kłopocików.

O wielcy podróżnicy! Mam nadzieję, że tym wyznaniem znakomicie polepszyłem Wasze samopoczucie :-)

(...)


Po dłuższym czasie spędzonym przy sarkofagu (po to tu przybyłem!) można było rozejrzeć się nieco po świątyni.

Oglądałem wnętrza w pełnym przeświadczeniu, że zbyt wiele rzeczy mi umyka. Tak wskutek przemęczenia jak i braku wiedzy.

Może gdy - następnym razem - tu trafię będę miał możliwość odwiedzić to szczególne miejsce z miejscowym przewodnikiem?! 

Wreszcie wyszedłem na poszukiwanie pieczątki do Credenciału. Sklepik przykościelny zamknięty na głucho i nikogo było się dopytać skąd by tu ją wziąć. No, nie ulegało wątpliwości, że z tego miejsca to muszę pieczątkę mieć na pewno! 

Jakaś przypadkowa osoba (akurat znająca angielski) poradziła mi, żeby podejść do furty klasztornej. O tym, że to miejsce jest ważne świadczył niepozorny, ledwie widoczny dzwonek i dyskretne oko kamery.

Jedno krótkie naciśnięcie i... drzwi uchyliły się wprowadzając mnie do obszernego westybulu z recepcją po prawej stronie. Musiałem kiepsko wyglądać (tak właśnie się czułem!), bo z marszu zaproponowano mi wodę.

Chwilę potem otrzymałem pieczątkę. Pani Barbara pytała a ja chętnie odpowiadałem: skąd jestem, dokąd jadę, dlaczego przerwa i to już druga… . Nie mając żadnej nadziei na pozytywną odpowiedź na wszelki wypadek zapytałem o możliwość odpoczynku.

Udzielono mi wymarzonej odpowiedzi: TAK, OCZYWIŚCIE. Jest takie miejsce gdzie pielgrzym z Polski może odpocząć. Nazywa się "Schammatdorf". Nie bardzo orientując się o co chodzi zapytałem p. Barbarę od razu o dwa dni odpoczynku (sobota / niedziela)

Zostałem poproszony abym poczekał godzinkę, bo dopiero wtedy p.Barbara kończy pracę i będzie można pozyskać klucze i przekazać mi pokój.

Później okazało się, że odpoczywałem w unikalnym miejscu jakim jest wdrożony eksperyment społeczny: wieś Schammat

Funkcjonuje ona w ramach Trewiru, ale ma własny samorząd, własnego "małego burmistrza", przestrzenie wspólne i całe zaplecze techniczne służące do utrzymywania więzi społecznych.
- Osiedle socjalne?! Coś koło tego ale na jakim poziomie przemyśleń i realizacji! 

Póki co wróciłem do bazyliki. Teraz to już bedzie zwiedzanie, przynajmniej tak myślałem.

Teraz to już było zwiedzanie, przynajmniej tak myślałem. Oczywiście trochę wcześniej była chwila wyciszenia z podziękowaniami za niespodziewane wsparcie.

Tak więc, było zwiedzanie świątyni. Boczne krużganki obchodziłem starannie wpatrując się w wota, rzeźby i obrazy… . Kolejny obchód (w oszołomieniu wynikającym z finiszu Drogi po niemieckim Camino) doprowadził mnie do niepozornie wyglądających schodków. 

I w ten sposób trafiłem do krypty grobowej której za poprzednim pobytem nawet się nie domyślałem! To właśnie tam w wielkiej kamiennej skrzyni znajdują się doczesne szczątki Apostoła, mojego imiennika i patrona.
- Był więc czas na na przeżycie spotkania ze Świętym.
(...)

Była tam jeszcze rozmowa z jakąś parą w średnim wieku z Danii, która nie do końca zdawała sobie sprawę z tego w jakim jest miejscu. Oprowadziłem ich.

Oni odeszli i chwilę jeszcze tam zostałem. W tej kaplicy grobowej znajdowały się jeszcze dwie inne kamienne skrzynie z pochówkami, ale póki co wtedy nie wiedziałem kogo one dotyczą.

Wychodziłem z krypty wyciszony i pod wielkim wrażeniem. Tak właśnie wyobrażałem sobie podsumowanie mojej niemieckiej części pielgrzymowania po Drodze św. Jakuba.

Jeszcze tylko było ostatnie obejście kościoła...  .









...i mogłem już wyjść na świat, bo czas naglił!

Wyszedłem z bazyliki akurat gdy p. Barbara odpinała swój rower. Parę minut jazdy i skręcając ciągle w lewo dojechaliśmy do miejsca mojego noclegu.

A tam pełen luksus! Wtedy myślałem, że to jest ośrodek pielgrzymkowy, co się okazało nieścisłością jak objaśniono to wcześniej. Zastałem więc pełne wyposażenie tego Centrum Socjalnego. Sale wykładowe i sypialne, kuchnie wraz z całym zapleczem technicznym niezbędnym do funkcjonowania nie tylko Ośrodka ale i Bazyliki.

W pospiesznej rozmowie swoim obyczajem poinformowałem o tym, że nie korzystam ani z ręczników, pościeli czy jedzenia, bo wszystko to mam ze sobą.

Było serdeczne pożegnanie zakończone życzeniami dobrego wypoczynku. A  potem to już standard: pranie, prysznic, zagospodarowanie się i dopiero wtedy jedzenie. W chwilę potem już mnie nie było: zapadłem w kamienny letarg przerywany wychodzeniem na górę (sypialnia była w przyziemiu) w celu dostania się do Internetu… .

Utrzymywanie porządku w każdym miejscu odpoczynku zawsze uważałem za swój święty obowiązek i to skrupulatnie przestrzegany.

W końcu nie tylko dlatego, że w Niemczech (prawie zawsze i wszędzie) obowiązuje "Ordnung muss sein" ale i dlatego, że (nie chwaląc się!) pochodzę z Pomorza, a to ma określone konsekwencje. 

Po wysapaniu najgorszego zmęczenia wyszedłem na miasto.

I tutaj dotarła ta niezrozumiała dla mnie promocja adresowana do szerokich mas! Rozumiem, że lekarze, masażyści, studenci medycyny, fizjoterapeuci powinni taką ekspozycje odwiedzić.

...ale co? Że z rodziną na taką wystawę miałbym pójść?! Mój wnuk pewnie by się ze mną nie zgodził i swoim obyczajem by podsumował sprawę jasno:
- Dziadku ty jesteś starodawny!

...ale ja patrząc na ten plakat zastanawiam się nad źródłami praktycznej wiedzy p. Doktora Śmierć. I mam skojarzenia... . Szkoda, że zobaczyłem ten plakat, bo na jego widok znowu nachodzą mnie ciężkie myśli.

Z takim to bagażem przemierzałem miasto Trewir, aby odnaleźć serwis rowerowy Hainemanna, by jutro szybko i sprawnie zapakować pojazd i migiem wysłać go do Polski.

Uczucie, że znam i lubię to miasto nie opuszczało mnie ani na chwilę.

Czasami czułem się jakbym był na Bydgoskim Przedmieściu lub w okolicach Kamienic Oficerskich na ulicy Warszawskiej.


Serwis znaleziono grubo po 18-tej.

Z przyjemnością zauważyłem mnóstwo kartonów z których jeden jutro może mi się przydać do zapakowania pojazdu.

Wracałem do Schammat spacerem zauważając po drodze to i owo.


Na wszelki wypadek zrobiłem zdjęcie filii poczty, gdzie jutro będę zdawał rower.

Jeszcze ostatnie spojrzenie na Opactwo Dominikanów...




...i w chwilę potem byłem już na miejscu. 

"To jest książkomat - miejsce wymiany książek do użytku prywatnego. Stąd można wypożyczać i tu można dokładać książki, ale tylko w dobrym stanie. Żadnych śmieci czy przedmiotów z pchlego targu! 

Książki nie mogą być zabierane w celu odsprzedaży. Proszę samemu nie robić tu porządków: o to dbają osoby upoważnione!"

Na ścianach znalazłem zdjęcia wioski Schammat jeszcze z czasów budowy całego osiedla.

Granola to było to co zdołałem wymyśleć jako suchy prowiant na jutrzejszą drogę powrotną autobusem Trewir - Toruń.

Bez żadnych opłat sprzedaję patencik na szybkie suszenie szczegółów garderoby długodystansowego pielgrzyma rowerowego.

Już nic więcej bym nie zapamiętał z tego dnia gdyby nie taniec POI. Za kolejnym wyjściem zobaczyłem na dużej sali (skąd łapałem zasięg internetowy) dwie dziewczyny jak dziarsko tańczą z ciężarkami. 

Synchronizacja w ich tańcu wydała mi się perfekcyjna gdy one ćwiczyły i ćwiczyły! Krew w żyłach mroził mi fakt, że gdyby coś z rytmem nie zagrało to przecież można oberwać całkiem niewąsko takim odważnikiem.
- Po takiej konstatacji już "u siebie" zapadłem w nicość. 

Podziel się