MERCEDES POTRZEBNY

Mercedes potrzebny od zaraz
 
Lubię chodzić na koncerty. To piękny nałóg i jest nieładnie, gdy ostatnio tak rzadko mu
ulegam. A przecież może być tak pięknie!

Szykowałem się na tą muzykę! Szykowałem od południa. Śnieżnobiała koszula,
starannie prasowane spodnie, błyszczące do nieprzytomności buty... . Oczywiście
przedtem należały się kąpiele wonne i pachnące. W atmosferze obfitego relaksu
i pełne piany. A potem już leniwe dobierania krawata... . Na godzinę przed
koncertem byłem jak nowy i gotowy.

Jeszcze pełen podziwu rzut oka w lustro, staranne zamknięcie drzwi za sobą i jestem
coraz bliżej... .Zajmuję należne mi miejsce, podczas gdy symfonicy skrzypią, trąbią
i flecą w swojej jamie orkiestrowej. Bujna czupryna dyrygenta co raz to nerwowo
wychyla się i jednym okiem spoziera w kierunku nadchodzącej niespiesznie publiczności.

Wreszcie większość melomanów usadowiona, jeszcze tylko jacyś spóźnialscy chyłkiem
pod ścianami zmierzają do swoich miejsc. A wszystko już w blasku zamierających na
widowni świateł.

Jeszcze czerwona kotara nadal zasłania scenę, jeszcze powoli niknie jasno żółty krąg
reflektora i już... zapada cisza! Kurtyna powoli, powoli przy milczącej sali podnosi się... .
A tam nienagannie czernią się fraki! Blask olśniewających koszul, pyszne złoto blach,
szlachetne brązy altówek i wiolonczeli, rozwiany siwy czub dyrygenta kłaniający się
publiczności... . Jeszcze tylko burza oklasków, pąsowa róża łukiem spada na scenę i...
dyskretne postukiwanie batutą w pulpit ucisza rozgadaną publiczność.

Ten koncert był naprawdę nudny. N-u-d-n-y ! Tak, takie koncerty się zdarzają.
Przychodzimy naładowani oczekiwaniem Wielkiej Sztuki. Zasiadamy niecierpliwie
łaknąc szlachetności w brzemieniu a melodyjności w kolorach. Chce nam się każdym
atomem zanurzyć w niebiańskim majestacie dźwięków... . Chce nam się, ale nie to
nam dziś będzie dane!

Najpierw – po pierwszych dźwiękach - jakieś niedopasowania w rytmie. Nic to:
altówka nie nadąża, ale za chwilkę wyrówna... . Potem puzon coś nie do ładu nie do
taktu kogucim głosem wtrąca. A po tym wszystkim jedzie nierówno sekcja smyczkowa... .
Im głębiej w las tym więcej skrzypów, nierówności i buczeń.
No i siedzisz nieszczęsny jak na tureckim kazaniu! ...i znikąd pomocy! A do przerwy
daleko.

Po przerwie - przestanej w kolejkowym foyer za czymkolwiek do ochłody - na sali
w pierwszych rzędach mocno się przerzedziło. Oficjele odcierpieli przecież już swoje.
Udział w koncercie mają już zaliczony. Spokojnie udają się na zasłużony bankiet pod
szept „wicie – rozumicie, my to jeszcze dzisiaj ważne sprawy do omówienia mamy... .”

Po przerwie zaserwowano chóry. Pierwszy z nich (Stany Zjednoczone) wystąpił
w czerwonych krawatach! Ciężka komuna była jeszcze wtedy, ale - mimo to, a może
dlatego
– środek i tylne rzędy auli mało nie umarły ze śmiechu. Chociaż był to chór
męski śpiewano cienko: dosłownie i w przenośni.

Potem jakieś Polonusy z Kanady zakukały dziarsko, nierówno odstukując kopytkami
najprawdziwszą cepelię. N-u-d-a.

Następnie bracia Słowianie tańcząc odśpiewali ludowe tańce swe. Na plus im trzeba
zaliczyć, że nie było słychać sapania... . Musi z plejbeku szło?! 

Następnie należała się publice dłużyzna w wykonaniu niezmiernie zasłużonego chóru
z Polski, który można z największą przyjemnością oglądać, ale tylko na plakatach.
Słuchać ich można i trzeba, ale tylko z nagrania studyjnego i to zrobionego kilkanaście
lat temu.
- Publiczność i tych przecierpiała godnie.

W końcu aby dobić nieszczęsnych muzykolubów zapowiedziano, że wystąpi ostatni
już chór tego wieczoru (ufff!), też z Ameryki (a to ciekawe!). I napłynął ten zespół
falując na scenę, tak samo równo jak inne, tyle że w niebieskich chałatach... .
Uroczysty koncert z okazji i ku czci smutno dobiegał więc swego końca.

Strudzona publiczność otumaniona dotychczasową kakofonią dźwięków dobiegających
z przodu z ulgą wysłuchała paru całkiem przyjemnych a nikomu nieznanych utworów.
Nic więc dziwnego, że zaklaskano na zakończenie z pewnym przekonaniem. Udało się
nas przekonać, że nie całe dwadzieścia pięć złotych w harmider poszło... .

Ten nieprzesadny – ale jednak - entuzjazm jakoś musiał się udzielić chórowi, bo zapro-
szono nas - o zgrozo! do odsłuchania jeszcze paru kawałków na bis w wykonaniu tegoż
samego chóru w repertuarze ludowym pochodzącym z południa Stanów Zjednoczonych
Ameryki Północnej... .

Każdy z nas pomyślał.
- Nie takie męki przechodziło się dzisiaj na tej sali. Zniesiemy i to! 

I wtedy na scenie coś tam się zakotłowało i wyszła przed niebieski szereg taka jedna
mała, dość nieładna, a całkiem czarna. Trochę się naród nieprzywykły do innego koloru
wzdrygnął i ucichł. A ona tymi swemi małemi rączkami jakoś tak zamachała i... zaczęła
klaskać! Rytmicznie. W pełnej ciszy ona rytmicznie klaskała.

I sala struchlała!
I pomyślała: Ło, Matko! ...a to się będzie działo!

I rzeczywiście.

A mała nieładna klaskać czemuś to naraz przestała i... .
- Do swoich myśli ona przestała czy co? – Chórem pomyślała publika.
A ona naraz - bez ostrzeżenia - zaśpiewała wysokim wibrującym głosem!

Oh Lord, won’t you buy me a Mercedes Benz
My friends all drive Porsches, I must make amends.
Worked hard all my lifetime, no help from my friends,
So Lord, won’t you buy me a Mercedes Benz ?

Oh Lord, won’t you buy me a color TV ?
Dialing For Dollars is trying to find me.
I wait for delivery each day until three,
So oh Lord, won’t you buy me a color TV ?

Oh Lord, won’t you buy me a night on the town ?
I’m counting on you, Lord, please don’t let me down.
Prove that you love me and buy the next round,
Oh Lord, won’t you buy me a night on the town? 

 
* * *

Tak bywa na koncertach!
Więc zanim zaczniesz znowu stękać, że repertuar nie taki, że muzycy do luftu zastanów
się zanim na koncert znowu nie pójdziesz.
- Ja ci to mówię.

Obserwator Toruński

Podziel się