wtorek, 21 maja 2019

Wolność (2066)

Jak mi się chciało tam pojechać, jak mi się chciało!
- No to... pojechałem. 

Można mi wierzyć lub nie, ale ta wyprawa planowana była już od zeszłego roku. Jak tylko słonko za gór i chmur wyjrzało to było za zimno. Potem były Bardzo Ważne Długo Trwające Sprawy. Na kolejny sugerowany sobie samemu termin przypadły Ważne Wydarzenia Rodzinne a potem Niecierpiące Zwłoki  Sprawy Towarzyskie... . Na koniec końców za dziesiątym razem, gdy już byłem dozbrojony w niezbędne wyposażenie i odzież (absolutnie niezbędne!) padło hasło: No to jedź.

Dospać nie mogłem i już o trzeciej oko jedno i drugie było starannie otwarte. Tak przetrzymałem do piątej i ani mi się śniło, żeby czekać do umówionej siódmej... . Pobudka więc po cichutku i na paluszkach (tak mi się zdawało, a faktycznie tupiąc jak słoń) nuże gotować się do wyjazdu mimo pochmurnego nieba. Jakieś tam kropelki dyskretnie bębniące o parapet nie były w stanie zmienić mojej decyzji. W końcu to tylko 25% prawdopodobieństwa, że będzie padać... .

I to okazało się cygaństwem przeokropnym, ale nic to: w końcu WYRWAŁEM SIĘ z okowów w kierunku Borów Tucholskich! I jechano we wzmagającym się deszczu, który z  dyskretnej mżawki przerodził się w całkiem mokre wydarzenie.

Ufny - jak się potem częściowo słusznie okazało - w swoją wielowarstwowość obleczoną w kurtkę o poziomie ochrony przeciwdeszczowej 15K, zabezpieczony spodniami przeciwdeszczowymi (he! he!) parłem naprzód.

Wreszcie - mimo ochron przeciwdeszczowych - zrobiło się dramatycznie mokro. Pozdrawiam Pana Taksówkarza - który niewątpliwie nieumyślnie - przy wyjeździe na Bydgoszcz spod swoich mercedesowych kół puścił mi pawia po pas! I wtedy zaświtała mi myśl, że może by jednak skrócić wyprawę, że może jednak na dziś obrać by cel mniej ambitny, ale zakończony gorącą kąpielą we własnym domu... .

Po 30 km jazdy w solidnym deszczu postanowiono: jeśli do Miejsca Gdzie dają Najlepszą na Świecie Karkówkę będzie padało to wracam do domu. Pobliski Fordon da mi szansę na zrobienie eleganckiego kółka i z całej wyprawy wracając wcześniej będę jednak na tarczy.

Przydrożny Bar Karkówkowy okazał się otwarty i gościnny. Solidna laska kiełbasiana (i gratisowa od Firmy gorąca herbata) jak i wysuszone ubrania (dzięki za uruchomienie piecyka gazowego!) poprawiły mi nastrój kapitalnie. A na dodatek - o niesłychany cudzie! - deszcz przestał padać i słońce wzeszło.

W takich warunkach mając prawie 1/3 drogi za sobą decyzja mogła być tylko jedna: DO PRZODU! Starannie zaprojektowana trasa - specjalnie dla cyklistów - wiodła mnie przez jakieś niesłychane wioseczki i sioła ciesząc nawijanymi na koła kilometrami. A przy okazji: jeszcze miejscami to całkiem liche drogi gminne mamy... .

W okolicach Trzeciewca (tak, przy tym niebotycznym maszcie radiowym) zaczęła się druga atrakcja: wiatr. W porywach szarpał rowerem usiłując a to żartobliwie wepchnąć mnie pod nadjeżdżającą ciężarówkę, a to filuternie wrzucić do pełnego wody przydrożnego rowu, czy całkiem brutalnie zepchnąć ze skarpy... .
- Się nie nie dałem!

Trzecią atrakcją okazała się odległość. Wujek Google prognozował ją na 137 km a w ostateczności okazało się tych kilometrów 180! Oczywiście ostatnią część tej trasy przejechałem z baterią wolną od jakiejkolwiek elektryczności z czego wynikł pewien minus dodatni.

Otóż musiałem uświadomić sobie, że biegi mechaniczne to jest coś co warto wykorzystywać. Do tego dochodziły jakieś nędzne resztki prądu które zaczęto zużywać tylko w sytuacjach ekstremalnych czyli przy wciąganiu się na górkę jedną drugą.

I tak dotarłem do Charzykowych czyli do Kolegi Lecha. Godzinka spędzona w Jego towarzystwie pomogła nieco uzupełnić braki w rowerowym prądzie oraz nieobecność herbacianej wilgoci w mym osłabionym organizmie. Pokrzepiony pysznym ciastem mogłem wyruszyć na (ponoć nieodległą według Googla) prywatną kwaterę.

Lech zdjęty litością widząc nędzny stan mej powłoki cielesnej odprowadził mnie ileś kilometrów na kwaterę do wioseczki Sokole tym bardziej, że droga dojazdu tam okazała się być pełną ruchu i niebezpieczeństw.
- Na miejsce spoczynku nocnego dotarłem z ulgą coś koło 21-szej... .

O błogosławiona dobroci gorącej herbaty, o niewysłowione szczęście prysznicowe. Agroturystyka U Garncarza okazała się miejscem przyjaznym nad wyraz. Solidny wypoczynek i takież śniadanie (całość za niewygórowaną cenę!) dały mi podstawy by śmielej patrzeć w przyszłość powrotną.

Wracać (start o godz. 9-tej)  już było prosto: Chojnice - Tuchola - Świecie - Chełmno - Toruń. I tu zaskoczenie pełne. Naraz okazało się że całymi dziesiątkami kilometrów można jechać ścieżkami rowerowymi!

I tu małe uświadomienie. W Chojnicach i ich okolicach to już nie były jakieś tak ścieżynki, ścieżki czy drogi rowerowe: to były prawdziwe AUTOSTRADY ROWEROWE o których w naszem miasteczku na pewno nie słyszano. Szerokie i komfortowe, póki co puste i ciągnące się całymi kilometrami... .
- W naszych okolicach nikt o nich nie wie.

Nieco hardcorowo zrobiło się tylko 30 km przed Świeciem. Póki co i tam się budują ścieżki, ale ponieważ na razie ich tam nie było to.... . Droga bez pobocza o sporym nasileniu ciężkiego transportu. Do rozjazdów około Świecia - z uwagi na padający deszcz - zapoznałem się z burzą wodną jaką ciągną za sobą wielkie auta. Kiedy taki tir cię mija od pleców aż oo czubki butów pokrywasz się drobnym, drobniuteńkim  pyłem wodnym... .

Co ciekawe nie przemokłem! Kurtka i wielowarstwowość chroniły mnie doskonale. Nie w tym był jednak problem, nie w tym! Otóż droga na tym odcinku była wyjeżdżona i jako rowerzysta mogłem jechać głównie prawą koleiną. Oznaczało to jazdę jakby rynną pełną deszczu. Daleko, daleko jeszcze było do domu (Stolno?) gdy w butach po każdym naciśnięciu pedałów rozlegał się chlupot wody... . Tak, teraz już wiem, STUPTUTY na pewno są potrzebne. I to takie wysokie, zakrywające obuwie od samego spodu... .

Do domu zajechano kwadrans przed osiemnastą. Licznik wskazywał tyle ile wskazywał (180 km TAM - 140 km NAZAD). Mimo wszystkich spostrzeżeń, nawet i tych oczywistych plusów ujemnych:
DAŁEM RADĘ I BYŁO SUPER.

PS. I tą wyprawą poznałem swoje możliwości i wreszcie nauczyłem się jeździć na elektryku. Trzeba było roku doświadczeń i tej właśnie trasy abym mógł dziś z pełną odpowiedzialnością to stwierdzić.
- A na czym ta cała mądrość jeżdżenia na elektryku polega?!
- Kiedyś i o tym opowiem.

Podziel się