sobota, 23 lipca 2022

Dzień 19: Hirschweld - Riol, 67 km (2275)

Przed opuszczeniem gościnnego Hirschfeld jeszcze na terenie wioseczki zostałem dogoniony autem przez panią Angelikę. Wręczyła mi mój bezcenny a (chwilę wcześniej!) zapomniany długopis z gumową końcówką.
- Lubię go, bo on użytecznym jest przy posługiwaniu się ekranem dotykowym na komórce.

I było znowu tłuczenie się po górach! Nawigacja zawodziła, coraz to wskazywała przeciwne kierunki. I znowu jechałem jednocześnie na wskazówkach Mapy.cz i Google Maps.

Teraz kiedy podjąłem decyzję o zakończeniu drugiego etapu mojej pielgrzymki wyglądało na to, że i te drugie (zachodnie) Niemcy nie chciały mnie wypuścić.

Te figury zobaczono na kompletnym odludziu! Stały sobie wedle lasu, tuż na skraju pola mocno odchylonego w stronę wioseczki leżącej w dolinie.

Krążyłem i natrafiałem na te same widoki, na te same miejsca. A dookoła były winnice, winnice i winnice. Wysokie góry i winnice to jest to co zostało w mojej pamięci z tego dnia.
 
Czasami zdarzały się też wielokilometrowe zjazdy które cieszyły swoją rozległością. Tak bywało na szosowych serpentynach. Na szutrowych drogach takie zjazdy cieszyły mniej.

Po drodze jak zwykle rozpytywałem przypadkowo spotkanych ludzi o drogę, o kierunek o sklepy… . Podczas jednej z takich rozmów padło niespodziewanie słowo camping. Mając w pamięci to, że na klasyczne schronisko dla pielgrzymów nie mam co liczyć uczepiłem się tego słowa.

No i zaczęło się szukanie!

A mijane winnice szczególnie z góry robiły wrażenie! I do tego te malutkie domki na dole.

           
Upał przy podjeżdżaniu po górkę dawał się we znaki niemiłosiernie.

Wjechałem w region gdzie były winnice, a potem winnice i jeszcze raz winnice.


Były oczywiście i zjazdy, długie a szalone od który włosy dęba pod kaskiem stawały. 

A tymczasem piękny, sielski obrazek zakłócił przerywnik człowieka z granatem. Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem tego sposobu upamiętniania swoich żołnierzy.

Neumagen Dhron; w tej samej miejscowości znalazłem - o dziwo! - otwarty kościół.





Po kolejnych kilometrach, po idealnie równej szosie zjechałem w dolinę. 


Trittenheim: kolejne ładniutkie miasteczko (wieś?) o nic nie mówiącej, nie budzącej żadnych skojarzeń nazwie.

A Mozela zachwycała od pierwszego wejrzenia!
  

Z tego dnia zostają mi w pamięci rozległe winnice położone na stromych zboczach oraz malownicza trasa rowerowa wzdłuż rzeki Mozeli.

Mijałem setki (sic!) turystów na swych wspaniałych elektrycznych maszynach. Ten typ pojazdu z uwagi na ukształtowanie terenu jest tutaj po prostu niezbędny. Na tych częstych przewyższeniach na zwykłym rowerze to tu raczej się nie pojeździ!



Wreszcie trafiłem na właściwy kamping a właściwie centrum wypoczynkowe! Teren zastałem  zagospodarowany przez małe, większe i ogromne przyczepy czy samochody kempingowe imponujących rozmiarów. 

Do tego wielkie i ogromne namioty o różnych standardach. Zapłaciłem 20 € i mogłem się z tym moim śmiesznym, malutkim namiocikiem rozstawić.

Ponieważ co raz to używałem określenia safety place wskazano mi miejsce niedaleko siedliska Chrystiana.  A onże okazał się być człowiekiem wszystkowiedzącym! Pokazał mi gdzie jest toaleta, łazienki i znajdująca się tuż za płotem pizzeria. On też udzielił mi szeregu istotnych informacji. Na przykład gdzie znajduje się najbliższy sklep NORMA.
- Po wielokroć korzystałem z jego pomocy!

A te 20 ojro za kawałek placu pod namiot zapłaciłem (chociaż w duszy łkając!) bez szemrania. …Zapłaciłem ale i tak wydało mi się to zdzierstwem niemożliwym!

Jednakże dostęp do toalety, prysznica i kawałka prądu dla mnie wtedy miał wartość. Możliwość kupienia pizzy za płotem też posiadała swój urok.

Płaciłem wiedząc, że za taką sumę to w herberdze by mi jeszcze śniadanie do łóżka podali! (Nieprawda: schronisko młodzieżowe takie luksusy oferuje od 30 ojro wzwyż!)

Z usługi świadczonej przez winomat nie skorzystano.



Podczas wyprawy do dyskontu spożywczego miałem okazję przyglądać się Mozeli. 

O poziomie przemęczenia niech świadczy fakt, że wracając ze sklepu natrafiłem na mały kłopocik: musiałem dopytywać o drogę powrotną. A przecież prosta była: wzdłuż przepięknej doliny Mozeli.

A po niej co raz to coś płynęło. Oj, chciałoby się aby taki ruch na naszej Wiśle był! 

Stateczek spacerowy po Mozeli należący do TRIOLAGO.

Po wstępnym zagospodarowaniu się skorzystałem z porady Chrystiana i wybrałem się do tego discountu odległego o 4,5 km. Na moje pytanie a co z bezpieczeństwem rzeczy pozostawionych w namiocie on doświadczony podróżnik który objechał rowerem, autostopem (i czym tam jeszcze!) całą kulę ziemską (sic!) odpowiedział z dumną niemiecką bezpośredniością: TU nie jest Polska, TU są Niemcy! Nikt tutaj nie kradnie… .

Mój namiocik budził wśród miejscowych pewne zaciekawienie typu; to można w czymś takim...?! 
Patrząc im w oczy sam sobie odpowiadałem na to pytanie: a MOŻNA, MOŻNA! To co na rower miałbym zabrać pierzynę, kanapę, grilla i jeszcze coś tam?!

A do Chrystiana wpadałem co raz to pożyczając prąd i kolejną poradę jak tu w tym nieznanym miejscu odpoczywać.

Biesiady na terenie TRIOLAGO trwały długo w noc. Zupełnie nie przeszkadzały mi warczące motocykle, szumiące obok samochody, czy gromkie pokrzykiwania wodzireja kierującego zabawą na pobliskim jeziorku należącym do ośrodka.
- W końcu jak sobota to sobota!

Ale grillować to tutaj nie można! Mimo nierównego spadkowego terenu na którym biwakuję dało się przespać pod puchatym spiworem całkiem nieźle.

Podziel się