wtorek, 12 lipca 2022

Dzień 08: Lutzen - Bad Sulza, 52 km (2264)

Obudziłem się o 5:00 i zeszła mi prawie godzina na leżakowaniu zanim powstałem z miarę wygodnego łoża boleści. W końcu zwijanie obozowiska i czas ruszać w Drogę.

Rano było nieco chłodnowato, ale wraz z rozwojem dnia zrobiło się upalnie, bardzo gorąco i żarząco.

Obozowisko posprzątałem starannie. Miejsce gdzie był rozłożony namiot starannie zagrabiono, tak aby nie było tam żadnego śladu mojego pobytu.



Przydrożne hotele dla owadów zauważano starannie. To zjawisko widoczne i u nas ma w Niemczech jakby większą skalę.

Tak wyglądał dead end drogi w którą się omyłkowo zapuściłem. Wcześniej było więc mozolne wspinanie się na pokaźną górkę, po to żeby przekonać się, że to jest ślepa ulica.... .

Zmęczony do nieprzytomności aby opisać frustrację jaka mnie wtedy ogarnęła użyłem wielu kwiecistych wyrazów.

W pół godziny potem zapuściłem się na drogę szybkiego ruchu, by po pierwszym obtrąbieniu zorientować się, że tuż obok (choć nieco zakosami, bo górki coraz większe!) biegnie wygodna ścieżka rowerowa.

Kupiona w Weißenfels (supermarket REWE) kiełbasa firmy BALCERZAK stała się dla mnie standardem żywieniowym. Zawsze to smaczny kawałek Polski :-)

Budowle hydrotechniczne na Soławie.


Co raz to nieśmiało (ale coraz częściej!) pokazywały się winnice.

Strefa wypoczynkowa w zakolu Soławy, na obrzeżach Oeblitzschleuse.

Wypożyczalnia książek.

Zielony rower w Schönburgu.

Most w Bad Kösen zapowiedział piękną, malutką miejscowość.

Ten niewielki region winiarski ma w swoich granicach tężnie, czego nie dane mi było zobaczyć.

Ruiny zamku w Rudelsburgu na drugim brzegu Soławy.

Można kupić wino w Sonnerdorf! (...czego nie zrobiono). Docelowe Bad Sulza przywitało mnie winnicą i...

...stylową warzelnią soli!

Miasteczko znane jest głównie z tego, że szczyci się kąpieliskami solankowymi położonym pośród wzgórz. Na zdjęciach tego nie widać, ale dolegały mi spore przewyższenia tam się znajdujące.

Najpierw odwiedziłem kościół który o dziwo był otwarty! Potem posnułem się w kierunku informacji turystycznej. 

W międzyczasie poważnie uszkodziłem mocowanie lusterka, bo przewrócił mi się rower. Naprawa taśmą okazała się prawie skuteczna, bo na rozżarzonej drodze mocowanie co rusz się odklejało.

W informacji poradzono mi abym znalazł miejsce do odpoczynku w schronisku młodzieżowym (Youth Herberga).

Życzliwy człowiek w średnim wieku wklepał mi do Google Maps kierunek dzięki czemu dotarłem tam bez problemu. Oczywiście jeśli nie liczyć, że miejsce docelowe znajdowało się na niebosiężnej górze. Potężnie sapiąc, zupełnie wyzerowany dotarłem tam wlokąc rower za sobą i podpierając się nim dla odpoczynku.

Po tym morderczym wysiłku dotarłem na miejsce, po to aby na przywitanie dowiedzieć się, że wszystkie miejsca są zajęte ponieważ mają trzy wielkie młodzieżowe grupy (...).

Po twardych pertraktacjach z personelem okazało się, że mogą udostępnić jeden pokój za 25 €. Prawdziwie serdecznie podziękowałem rozumiejąc sytuację.

W odpowiedzi usłyszałem że: proszę poczekać. Po pół godzinie siedzenia na schodach (drzemałem w półśnie) zaproszono mnie żebym gratisowo zajął pokój! Okazało się że telefoniczną decyzję podjęła nieobecna w tej chwili dyrektorka. Zaprowadzono mnie do pokoju nr 9 nakazująca bym koniecznie skorzystał ze świeżo wypranej, czyściutkiej pościeli.

W anglojęzycznych pertraktacjach pomagała mi Vlada z Kazachstanu. Kiedy dowiedziałem się skąd pochodzi dalsza część rozmowy przebiegała już po rosyjsku :-) Poznałem także brodatego 30-latka z Turkmenistanu o imieniu Hafiz. Z nim także uciąłem sobie rozmowę po rosyjsku. On i Vlada są wolontariuszami pracującymi w tym schronisku młodzieżowym.

Po ogarnięciu się (kąpiel, pranie i przebranie się) było zrobienie notatki z dnia. Planowane wyjście do sklepu na dół odpuściłem sobie. Trzeba by przejść na własnych nogach 2 km w dół, zrobić zakupy i znowu się wspiąć. O pojechaniu rowerem mowy być nie mogło z uwagi na stromiznę zbocza. Podczas tych deliberacji zapadłem niespodziewanie w letarg.

Obudziły mnie głosy młodzieży która wróciła z wycieczki. Być może to były grupy które widziałem jak pływają na pontonach, tratwach i kanu po mijanych w rzekach.

A swoją drogą to właśnie zwróciło moją uwagę: wysoki stopień zagospodarowania mijanych wód. Na tym tle nasza Wisła wygląda jak martwa rzeka na której nic się nie dzieje. Niestety.

W pewnej chwili przyszła do mnie pani Vlada i zaprosiła na posiłek. Był bardzo smaczny, z ryżem. To był najprawdziwszy pilaw! Podczas rozmowy okazało się że ona lubi czytać książki. Ostatnio czyta nieznaną mi autorkę Catherine Neville "The Eight".

Była też rozmowa o upodobaniach kulinarnych. Powiedziała mi coś o tym jak pyszna potrafi być młoda konina. Dodała jeszcze, że zdaje sobie sprawę z szoku jaki mogę przeżywać po tej informacji, ale młoda konina naprawdę jest przepyszna! Poszła więc rozmowa o europejsko / azjatyckich różnicach kulturowych i o dorobku kulinarnym w naszych krajach.

Całe popołudnie jak tam byłem upływało mi przy dźwiękach krzyków i śmiechów nastoletniej młodzieży. Byli hałaśliwi czyli tacy jak być powinni w swoim wieku! A ten ich niemiecki był jakiś taki… przyjemny! Brzmiał naturalnie i nie ranił ucha.

Tej nocy spałem po królewsku czyli w świeżej, nakrochmalonej i pachnącej pościeli. Niebiosom, nieznanej mi dyrektorce, wesołemu personelowi byłem wdzięczny za tak dawno nie odczuwany luksus!

Wierzcie mi: życie potrafi być piękne.

Podziel się