piątek, 7 sierpnia 2020

Południowa Droga Jakubowa - Dzień 07_BOLESŁAWIEC - ŁAGÓW-ZGORZELEC_73 km (2178)

Niedziela. Nocleg przespany w osobnym pomieszczeniu przebiegł normalnie. Hotelowych hałasów też nie było. Szkoda, że tak krótko trwał sen. Przydałaby się jeszcze jedna godzina leniuchowania. Jest jednak 6:00 i czas się zbierać do nowego ciekawego dnia.

Plusem spania z pościelą w pensjonacie "U Janiny" jest to że oszczędzamy na czasie, na pakowaniu się, na tych wszystkich nieinteresujących a pożerających czas czynnościach

Kiedy zaczynałem pisać tą notatkę przy słonecznym niebie nagle ni stąd ni zowąd prysznic z nieba obfity i rzęsisty.

Zobaczymy jak to będzie dzisiaj z pogodą. Wczoraj cały czas grzało słonko. Niemiłosiernie.

Droga dzisiaj przebiegała głównie po szosach. Były jakieś odcinki przez bezdroża, ale nie zostawiły na nas większego wrażenia.

Obiad zjedliśmy w jakiejś przydrożnej restauracji na zewnątrz, w towarzystwie małżeństwa niemieckiego. Ona pracuje na uniwersytecie zajmuje się turystyką a on nie wiem gdzie. Była to świetna okazja do poćwiczenia mojego bladego angielskiego, co wypadło nawet - nawet.

Byli niezwykle zainteresowani szczegółami naszej pielgrzymki. Patrzyli na nas trochę jak na kosmitów czy inne dziwadła. Wyrazili zdumienie i podziw dla trasy którą przebyliśmy. Ona pracuje w Görlitz na uniwersytecie. Wykłada nomen omen turystykę. Wręczyłem wizytówkę "Obserwatora Toruńskiego". (Potem jeszcze parokrotnie mijaliśmy się na trasie).

W miejscowości Nowogrodziecnatrafiliśmy na taką oto tablicę... .

Przyjechaliśmy do Łagowa - miejscowości położonej 4 km od Zgorzelca i tam mamy nocleg w kwaterach pracowniczych.

Zostawiliśmy tam nasze sakwy i pojechaliśmy prosto do Zgorzelca i Görlitz.

Po przekroczeniu mostu uzbrojony po zęby w trójząb germański Neptun powiadomił nas, ze jesteśmy w obcym kraju.
- Kudy mu do naszego wspaniałego, gdańskiego :-)

Dalej już bez takich tam cieszyliśmy się z zastanej egzotyki, równo czerpiąc radość z podobieństw i odmienności..



Zarówno w jednym jak i drugim mieście informacja turystyczna była nieczynna. Jutro od 9:30 mamy szansę dowiedzieć jak to jest faktycznie z drogami rowerowymi po niemieckiej stronie. Ponoć ścieżki rowerowe po niemieckiej stronie są bajeczne... . Zobaczymy na własne oczy to potwierdzimy lub nie.


Ceramika z Bolesławca.



Wartałoby :-) też jutro zasięgnąć jakiegoś info (może i papierowego?) na temat "Drogi Ekumenicznej Görlitz – Vacha".

Ciągle mam nadzieję, że nie zrobię się za stary do następnego roku. Chcę przecież wyruszyć (i wyruszę!) na pełne Camino: do samego Santiago de Compostela.

A samo Görlitz?! Miasto od pierwszego wejrzenia widać, że zamożne żeby już nie powiedzieć bogate. Jak prawdziwy parafianin (którym w rzeczywistości jestem) stwierdzam: ono jest o jedno lub dwa piętra wyższe od Torunia.


Do tego usiane rzeźbami, fontannami i ozdobnymi fasadami domów. I jeszcze wysokie wieże kościołów, ogromna katedra do której na razie nie dotarliśmy.


Obok nas odpoczywających na ławeczce jacyś Cyganie młodsi i starsi. Kawałek dalej jacyś ludzie grali ceremonialnie i z namaszczeniem w bule. Wszyscy poruszają się jakby w zwolnionym tempie. Leniwe popołudnie.


Podczas pieczętowania naszych "Paszportów" przekazano pozdrowienia od ks. proboszcza z Ogrodnik.
- Było sympatycznie.


Na moją uwagę na temat cerkiewnego wyglądu wolno stojącej kapliczki ksiądz zareagował życzliwie i z cierpliwością. Pewnikiem nie mi jednemu to skojarzenie na myśl przyszło... .

Potem już tylko na kwaterę: umyć się i oprać. Po 7 dniach noszenia w upale uprałem (moją ochronę przed słońcem) koszulkę z długim rękawem. Nawet nie woniała specjalnie, ale jednak zdecydowałem się nie przeciągać struny. - Dbałość o codzienną kąpiel święci triumfy!

Zapowiada się do wieczora słoneczna pogoda więc do rana wszystko co uprane powinno wyschnąć. To jest syntetyk, więc tym bardziej.

Po kolacji ułożyłem się spać i - syty intensywnych wrażeń dnia - od razu wpadłem w czarną otchłań. W tym czasie Piotr naprawiał swój rower - były jakieś kłopoty z tylnym hamulcem. Przed 22-gą obudziłem się tylko po to żeby dokończyć z grubsza tą notatkę i dać sobie z wszelką aktywnością spokój.


Południowa Droga Jakubowa - Dzień 06_JAKUBÓW - BOLESŁAWIEC_95 km (2177)

Trasa: Jakubów - Grodowiec - Trzebcz - Polkowice - Sobin - Chocianów - Bolesławiec

Spaliśmy w domu Przedsiębiorców (albo po prostu) Dobrych Ludzi - producentów nieznanych mi maszyn i peletu.

Zadziwili nas ci Gospodarze - którzy zapracowani zarabianiem pieniędzy - zdobyli się na dobry gest, który nie był rejestrowany kamerami i może nawet nie został zauważony nawet przez najbliższe otoczenie... .

Mimo wszystko wypoczynek był dobry chociaż w trakcie nocy musiałem się przenieść do osobnego pokoju, bo słychać było chrapanie. To było naprawdę niegłośne, ale już tak jest, że jak się człek wybije... . Jestem przekonany, że Piotr mruczał o wiele słabiej ode mnie!

Zagubiłem gdzieś nie tylko te używane, ale i nowe zagłuszki do uszu. W najbliższej aptece trzeba się w ten niezbędny artykuł zaopatrzyć.
Uwaga! Kupuje się tylko zatyczki z celulozą czy też czymś podobnym. Są skuteczne w działaniu i łatwo się je zakłada oraz zdejmuje.

W ogóle dzisiejszy poranek był trudny. Długo się zbierałem. Piotr - już dawno przy swoim rowerze - musiał czekać, gdy ja ślamazarnie zbierałem się do odjazdu. Druga rzecz to, że on się jeszcze dopakowywał, gdy zszedłem na dół.

Poranna rutynowa wizyta w celu podbicia "Paszportów" u księdza w Jakubowie zostanie miło w mojej pamięci. Broszurka z toruńskiego kościoła jakubowego święciła tryumfy! Cieszy nas to wręczanie i prawdziwe zainteresowanie osób obdarowywanych.

Przed opuszczeniem Jakubowa była jeszcze chwila na zwiedzanie pobliskiego pałacu, którego ruiny wczoraj zauważono.

W trakcie drogi do Grodowca dwa razy znikł właściwy kierunek i trzeba było kilometrów nadkładać. Drogi w tych okolicach są przeważnie dobrze oznakowane, ale uważniej trzeba wypatrywać znaków. One dla klasycznych, pieszych pielgrzymów są a nie rowerowych!

Jakoś dojechaliśmy do Sanktuarium w Grodowcu. I tu pełne zaskoczenie! Było się już w paru miejscach szczególnych, ale świątynia GRODOWIEC zaskoczyła nas kompletnie. To sanktuarium maryjne na wysokim wzgórzu posiada bardzo dużo rzeźb.

Dodatkowo warto pamiętać przy następnym przyjeździe tutaj, że w Grodowcu jest "Dom Pielgrzyma". 





Polkowice zostały zauważone z uwagi na ładny kościół właśnie powstający. A więc jednak można budować świątynię odwołując się do tego co w architekturze dla nas ważne, co nas poprzedzało w ogóle... .


W miejscowości SOBIN mieliśmy (?) spotkanie z ks. Markiem Kurzawą, który kilkanaście razy był na Camino de Santiago. Info odtwarzane z pamięci, stąd ten znak zapytania. Tak się dzieje gdy notuje się po paru dniach... .

No i drugie przyjemne zaskoczenie: wzorem stosowanym w zachodniej Europie na ścianie była skrzyneczka z pieczątką do samodzielnego podbicia "Paszportów". Patencik praktyczny, bo przecież trudno oczekiwać, aby ksiądz o każdej porze dnia i wieczoru był do dyspozycji.

A osobiste spotkanie na pewno było! Właśnie przy korzystaniu z pieczątki.






W Chocianowie daliśmy się nabrać tego dnia po raz pierwszy. Wchodzimy do restauracji a tam słabo. Już mieliśmy wychodzić aby gdzieś indziej coś zjeść a tu wychodzi do nas kucharz.

Jak na filmie kłania się w pas i nuże zachwalać kaczkę co to mu ostatnie dwie jej porcje się zostały! Smaczną kaczkę, bo on w dziedzinie kaczek specjalistą jest.

A my głodni jak trzy wilki! No i przytaknęliśmy naiwnie i ochoczo na jego propozycję, (o zgrozo!) nie pytając o cenę... . Kaczka była jak kaczka. Ani za duża ani za mała i ogólnie smaczna.
- Tylko ta cena nieco za słona... .

Wpadkę z kaczką osłodził nam sam Chocianów. Miłe miasteczko z ładnym kościołem pośrodku.

To właśnie tam spotkaliśmy niezwykle sympatycznego, młodego zakonnika (Salezjanin), który nam w czymś pomógł... . Ale w czym to nie pamiętam z powodu wcześniej wymienionego.
- Pamiętam natomiast, że dostaliśmy od niego po butelce chłodnej wody!

Przez cały dzień jazdy mało było trudnych odcinków terenowych. Przed Bolesławcem zaczęły się spore górki, długie podjazdy. Zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki.

MODŁA - kościół pw. Matki Boskiej Różańcowej.

W pewnym momencie niezrozumienie: Piotr pojechał w prawo tam gdzie wskazywał nieprecyzyjnie ustawiony znak a ja pojechałem w lewo. Pojechałem tak, bo upewniłem się, że to dobry kierunek. Mimo wszystko zawróciłem i pojechaliśmy tym sposobem ileś kilometrów więcej, po mało luksusowej polnej drodze.

Dzisiaj z perspektywy zakończonej Drogi mogę śmiało powiedzieć, że to była najtrudniejsza dla nas sytuacja i z której wyszliśmy - mimo wszystko - obronną ręką.

Nauczyliśmy się, że skłonność do kompromisów to jest wartość, którą należy wspólnie pielęgnować szczególnie wtedy gdy zmęczenie czy przeciwności drogowe wcale nas w tym nie wspierają.
- I to było zgodne ustalenie, które domyślnie zapadło kiedy w Bolesławcu objadaliśmy się lodami :-)

Podczas odpoczynku pielgrzym Piotr złapał gołębia. Ptak był jednak zbyt chudy i wspólnie postanowiliśmy, że go nie zjemy.

W Bolesławcu nie było sił żeby jechać gdzieś dalej.

Był więc udział w mszy wieczornej a potem (usłyszeliśmy dwukrotnie!) stanowcze NIE w sprawie przenocowania. Pełni zrozumienia wyruszyliśmy na poszukiwania noclegu.

Ostatecznie znaleźliśmy pensjonat "U Janiny". Noc tam spędzona kosztowała a'60 zł, ale co to dla dwóch takich co tego dnia w Chocianowie zjedli kaczkę :-)

Miejsce pomieszkania przed zakwaterowaniem określono z emfazą jako apartament (a była to mała klitka!) ale my nie mieliśmy sił na negocjacje cenowe czy szukanie innego miejsca.

Mając w pamięci moją nadwrażliwość na intensywne spanie pielgrzyma Piotra około 11:00 w nocy zszedłem na dół i uzgodniłem z właścicielką, że przyniosę się do innego pokoju. W ten sposób dało się całkiem nieźle wyspać i odpocząć.


Podziel się