piątek, 26 maja 2023

Spotkanie (nie tylko) z żubrem (2285)

Pod koniec maja zachciało nam się PWK (Przyrody Wielkiego Kalibru) czyli spotkania z żubrem. W związku z tym odwiedzono ośrodek popularyzacji lasów. śródleśnych łąk oraz takichże pól.

I to właśnie tam pozyskano cenną informację.

- Jeśli od zaraz potrzebny żubr to... proszę bardzo! Możemy nawet dołożyć rogacza.

Była więc chwilka objaśnienia i Pan Leśniczy upewniwszy się, że rozmawia z WO (Właściwą Osobą) rzekł był tak ujawniając leśną tajemnicę: 

- Proszę udać się na żubrzy spektakl w miejsce T. Być tam należy dziesięć minut przed godziną 18-tą. Na tej rozległej polanie po prawej stronie punktualnie o wskazanym czasie podniesie się kurtyna i dalej już sam pan zobaczy!

Na miejsce Wydarzenia stawiono się punktualnie i... wszystko było jak w tym telegramie! ON był, on się pasł a ja fotografowałem.

Z szacunku dla NIEGO trzymałem się w oddali co raz tylko wyzierając zza krzaka. 

I tak trwaliśmy a każdy był zajęty swoimi sprawami. W końcu łaskawca uznał, że dość tego dobrego i nieśpiesznie ruszył w ostępy.

I kiedy na odchodne tak czule spoglądał w moją stronę na widownię wkroczyła zwycięsko ONA czyli PZW (Pani z Warszawy) ozdobiona koroną z tablicy rejestracyjnej na jej stylowym dżipie.

Zwycięskim krokiem wyprzedziła mnie nie zważając na psykanie me. Że przecież to mój żubr, że przecież nie wypada go straszyć i inne takie tam pierdoły.

Głucha jak zmurszały pień, ignorując jakiegoś tam starca (Jakim prawem ktokolwiek może jej czegokolwiek zabraniać?) w swym stołecznym majestacie sprawiała wrażenie, że idzie GO pogłaskać. 

Tak było gdyż ona się spieszyła! 

A żubr?! ON wiedział co go czeka jak pogoni pańcię i coraz szybszym truchtem poczłapał w knieję... . 

Długo nie mogłem ochłonąć z tej historii aż poniosło mnie na targowisko w Hajnówce.
 
...i nawet nie wiadomo dlaczego dosyć starannie przeglądałem obszerną kolekcję (niestety atrap) broni wszelkiej. 

Pewien sympatyczny miłośnik przyrody (wziął do siebie trzy psy odebrane z pseudohodowli) zobaczywszy starszego pana rozmyślającego nad bagnem (No kogo by tu utopić, no kogo?!) zapytał o coś. I otrzymał odpowieść.


piątek, 12 maja 2023

Dzień 4: Grudziądz - Toruń 4/4 (2284)

Ostatni dzień naszej peregrynacji - po śnie twardym jak bazalt - okazał się być nieco (ale tylko trochę!) bardziej łaskawy.

Też sobie wiało i dmuchało.

Podjazdy - na nieutrwalonych szutrowych górkach - wyciskały ostatnie siły... . Czego się jednak nie robi by pojechać na (jak się później okazało) wątpliwe skróty :-)

I było tak samo porywiście także na wichrowym wzgórzu, gdzie pod pretekstem zrobienia zdjęcia próbowałem złapać oddech... .
 
Imponujące ruiny zamku w Papowie Biskupim przywitane zostały jako zapowiedź rodzinnego miasta...

...i kolejna okazja do odpoczynku.


Kto tam jeszcze nie był niech nadrobi tą wstydliwą zaległość.

Jest co oglądać - jest się czym zachwycać!



To miejsce jest - jak na miarę możliwości gminy - doskonale zagospodarowane.

Toi-toi czyściutki tam nieskazitelnie a nawet z bieżącą wodą i czymś tam jeszcze. Gdy odpoczywaliśmy serwisowano właśnie ławy i stoły, przycinano trawkę... .
 
Również i z tego względu zachęcam do odwiedzenia tej niegdyś wspaniałej kamiennej warowni.

Mimo naglącego czasu odwiedziliśmy kościół pw. św. Mikołaja w  Papowie Biskupim.











Gdzieś w okolicach Chełmży znaleziony na szosie zaskroniec (a nie żaden jadowity wąż jak twierdzono!) został litościwie wyekspediowany w pobliskie chaszcze. 
- A niech sobie żyje gad jeden!

Jakby nam było mało kilometrów zdecydowano o  objechaniu Jeziora Chełmżyńskiego.

Czego się to robi aby odwiedzić ulubione Zalesie!
- Odpoczywało się tam także.

Tak to było na czterodniowej pielgrzymce do Pelplina - dawnej duchowej stolicy Ziemi Chełmińskiej. Dzisiaj to nadal siedziba biskupia oraz Seminarium Duchownego, którego tym razem nie udało się odwiedzić. 
- Cieszmy się, bo to będzie kolejny powód dla którego warto przynajmniej jeszcze raz odwiedzić Pelplin! 

czwartek, 11 maja 2023

Dzień 3: Pelplin - Grudziądz 3/4 (2283)

Zaczęło się niewinnie czyli jak w przysłowiu: "Miłego złego początki". "Złego" to nieco za mocno powiedziane, właściwsze będzie słowo "trudne".

A właściwie to co to tam trudnego może na drodze być?!

Jedzie się, pedały same się kręcą, pogoda piękna, cóż więc wyrzekać?!

Póki co nie bez pewnych trudności - jak to pielgrzymi -  trafiliśmy do Sanktuarium Maryjnego niedaleko Piaseczna.


Na tym parkingu już na serio odczuwaliśmy trudy podróży!

Przeciwny wiatr - ten sam co  popychał nas naprzód gdy jechaliśmy do Pelplina - teraz na serio dawał nam coraz bardziej w kość!

W związku z szalonymi porywami wiatru w Nowem już nie dało się dalej jechać! Zrobiono kolejną przerwę: restauracja nazywała się nomen omen "Złoty Róg".
 
...a w jakim stanie tam dojechałem?! TAKIM. W tym czasie pielgrzym Piotr - jako osoba mocna nad wyraz - odpoczywał normalnie jak cywilizowany człowiek podczas gdy ja zwierzęco zmęczony dogorywałem na krześle czekając na zupę... .  


Na tym przystanku wiatr szalał! Piotr uśmiechnięty a ja coraz mniej widziałem na oczy zachodzące mgłą ze zmęczenia.

W żadnym wypadku się nie skarżę: stwierdzam fakt dając świadectwo prawdzie.

Po przejechaniu mostu w Grudziądzu Piotr będąc - w przeciwieństwie do mnie całkiem przytomny - moim zdaniem jakimś cudem wynalazł domek nad Jeziorem Rudnickim do zasiedlenia od zaraz.

Ze sympatycznym kapitalistą (ma kilka ośrodków, kamienic i tym podobnych nieruchomości) nawet nie miałem siły negocjować obniżki niewygórowanej przecież ceny. Liczyło się to, że jest gdzie bezpiecznie złożyć głowę mając do dyspozycji cały domek dla siebie.
 
Po zjedzeniu czegoś tam oraz koniecznych ablucjach wieczornych (łazienka była luksusowa!), położyłem się tak tylko na chwilę, na sofie... . 

Piotr jeszcze litościwie coś na mnie narzucił, bo sam nie miałem najmniejszej siły aby choćby myśleć o przykryciu się... . W chwilę potem zapadłem w studnię bez dna - tracąc niespodziewanie świadomość - na rzecz czarnego snu twardego jak strunobeton z którego robi się schrony przeciwatomowe.
- Tak było!



Podziel się