czwartek, 28 listopada 2019

Spotkałem Charlie Chaplina (2116)

Kiedy przejeżdżamy przez Chełmżę to zawsze nam się spieszy! No, nie mamy czasu na nic, a już na pewno nie ma możliwości / potrzeby by się w tym miasteczku zatrzymywać.

Przejeżdżając samochodem jesteśmy przecież myślą już w punkcie docelowym a jadąc rowerem to słabo widzimy to co po bokach, bo - jadąc przez Chełmżę - tylko trasa się liczy... .

Tak było aż do pewnego czasu, gdy postanowiono, że teraz już na pewno - węsząc zakończenie sezonu rowerowego - odwiedzę Go. Mijałem ich obojętnie tyle razy, ale teraz - to nie, nie! - pojadę specjalnie na spotkanie z Nim.
- I tak się stało dnia pewnego!

Bocznymi dróżkami (i coraz dłuższymi odcinkami nowych dróg rowerowych) dojechano do samej Chełmży. A On (tuż obok hotelu "Imperium") siedział i cierpliwie czekał, czekał i czekał... .
- Ponuro zadumany, w towarzystwie Urwisa (The Kid) był.

Pogadaliśmy sobie chwilę, tak jak to tylko włóczykije potrafią. Co prawda On (razem z Małym) zdawali się w tym zadumaniu nikogo nie zauważać, ale wcale mi to nie przeszkadzało.

Ważne, że się dogadaliśmy. W końcu: prawdziwi przyjaciele rozumieją się bez słów!




sobota, 9 listopada 2019

Mój przyjaciel ananas (2115)

Nie trzymają się mnie kwiaty, oj nie trzymają! Roślinki przeróżne w miejscu mojego dziennego pobytu to od zawsze był w domu temat drażliwy.

Albo je przelewałem i gniły jakoś tak szybko. Albo zasuszanymi były i marniały w mękach z pragnienia.
- Aż tu któregoś dnia pewnego... .

Ile to było śmiechów i żartów z tego, że oto tego właśnie roślinka uratuję przed zgniciem na śmietniku.

Ileż to było zapowiedzi, że będzie tak i owak, czyli jak zawsze. ON przecież od początku nie ma szans. Żadnych. Tak twierdzono.

Dzisiaj mój ananas ma już więcej niż 2 lata. Do uprawy hydroponicznej trafił 7.07.2017r. (Data zrobienia zdjęcia). Nazwa sposobu hodowania jak widać jest szumna a ja po prostu włożyłem go do słoika z wodą kranową. Raz na miesiąc tylko coś tam z czajnika czy kranu dolewano mu.

Tak, to prawda: woniał on i gnił sobie w tej wodzie, ale jakoś nie marniał. Po paru miesiącach przezwyciężyłem się i to coś zmurszałe a lepkie (brrr!) zostało z jego dna usunięte. A tam pod spodem młode pędy były!

No więc skoro są korzenie to... do doniczki z nim! TAK, zdarzało mi się, że grzeszyłem nadmiarem wody w doniczce, ale on jakoś uparł i żył i trwał i ogółem dał radę.

Do dzisiaj był dwa razy przesadzany: najpierw mała biała doniczka a teraz nieco większa zielona jest. Na wiosnę trzeba będzie dać mu szansę rozwoju i do czegoś większego go utknąć.

A przecież było tak, że po wielokroć namawiany byłem do tego aby śmiecia wyrzucić! Nic to! W braterskiej zgodzie razem z nim przetrwano uśmiechy i żarciki. A dzisiaj?! Sami zobaczcie.

- ON dostał szansę i ją wykorzystał.


Co prawda jeszcze owocu jeszcze się nie dorobiono, ale kto wie?!
- Może z czasem, może kiedyś :-)

Podziel się