sobota, 23 maja 2020

Wpadłem w złe towarzystwo (2151)

Zaczęło się banalnie, bo od wspomnianej wcześniej książki.

Potem w pewnym serwisie rowerowym (trzymając się jej atmosfery) oskubali mnie drobni złodziejaszkowie tam pracujący. Sprawa byłaby niegodna uwagi gdyby nie technika jaką tego dokonali.
- Jestem pełen podziwu dla ich umiejętności.

Następnie za podszeptem gazetki - mocno wybiórczej - dałem się skusić na wyroby słowne pewnej Masłowskiej oraz (o zgrozo!) takiejż Blanki.

Tu już była groźniejsza sprawa, bo skończyła się tym, że dopuściłem się 2-krotnie złamania jednej ze swych (zdawałoby się) niezłomnych zasad że, każdą rozpoczętą książkę należy doczytać do końca.

Zaczadziały od tych wydarzeń zrobiłem to co było można: udałem się na pokutną wyprawę rowerową. Ostatecznie przecież w te niegodne relacje wchodziłem z własnej i nieprzymuszonej woli.

Miejscowość nazywa się Obory i położona jest w okolicach Golubia - Dobrzynia, schowana za wieloma pagórkami. No i to właśnie one sprawiły, że po przyjeździe do domu i dnia następnego czułem się jakbym został upgrejdowany do swojej wersji za 32 lata. Wiadomo wszak, że mężczyzna ma lat tyle na ile się czuje.

W ten sposób osobiście a natychmiast osiągnąwszy stulecie cel został osiągnięty: dobiłem się kondycyjnie i wyzerowałem moralnie, ale dzięki temu już - jako nowy ja - mogę zacząć życie od nowa.

Pomijając skutki wizerunkowe (których nie sposób pominąć) sama wyprawa była interesująca już przez fakt, że zapuściłem się na tereny nieznane.

Wyprawa do terra incognita to było jak jazda przez należny mi czyściec. A doświadczyłem tam wszystkiego niedobrego, chociaż sprawiedliwie trzeba dodać, że bez piorunów i śniegu.

Były więc kiepskie nawierzchnie, niebezpieczny ruch drogowy, upiornie przeciwny wiatr i solidny deszcz. Nawet grad mnie surowo potraktował swoimi kulkami.

Właściwie to od samego początku trasy różne okoliczności co raz to dolegliwie szeptały mi do ucha: nie jedź, daj se spokój, po co ci to... . 

Nagroda za to spotkała mnie królewska! Cisza w miejscu docelowym i równie cichutka radość po powrocie.
- Warto wychodzić ze strefy komfortu, warto odkrywać nowe lądy!

PS. Co do wspomnianych żulików ze serwisu rowerowego to z uśmiechem wspominam nie tylko swoją ale i ich naiwność.

Oni jeszcze nie wiedzą, że zła karma wraca i któregoś dnia znajdzie się taki co złapie ich na gorącym uczynku i solidnie zapłaci... .
- Mam nadzieję, że z nawiązką :-) 




Podziel się