środa, 31 grudnia 2014

Dlaczego nie słucham muzyki ludowej?! (1474)






















 Dawniej, aby zagadać do panienki z dobrego domu należało
wykazać się ogładą zagajając do NIEJ na ten przykład tak:
- Czy pani lubi Bacha?
W zależności od tego co się usłyszało (po chwili namysłu)
już był szlachetny (lub mniej) temat do konwersacji.

A gdyby tak zapytać JĄ dzisiaj:
- Czy lubi pani słuchać dżezu / bluesa / rapu? ...też pewnie
padłaby odpowiedź mniej lub bardziej, bardziej twierdząca.

Przypominam, że swego czasu:
- jazz, to była muzyka tych którymi "porządni" ludzie gardzili,
  ba! nie uznawano ich nawet za ludzi!
- bluesa słuchało się w cuchnących spelunkach, w oparach wódy
  gdzie za źle odtworzone akordy rozbijano muzykantom butelki
   na głowie
- rap to do dzisiaj melorecytacje kryminalistów, bandytów
  i wyrzutków społecznych, których obyśmy nigdy nie spotkali
   w ciemnej ulicy.
  (Ach, te obciachowe dresy i śmieszne wełniane czapy!
   -
Joł! Joł!)

A dzisiaj ONAŻ panienka z dobrego domu bez chwili zawahania
mówi, że tak, że owszem słucha rapu bo on ma...  no wie pan...
on ma w sobie jakąś magię... on ma w sobie coś co przyciąga...!

Dlaczego więc ONA od razu ma gotową odpowiedź negatywną
na pytanie o polską muzykę ludową? A gdyby tak zadać to pytanie
na ulicy?! Chyba wiem co by powiedziała  n a t y c h m i a s t o w o
zdecydowana większość.
- Na szczęście ta większość była nieobecna sali.

PS. Dla mnie (oprócz odczuć własnych) były ważne spontaniczne
reakcje najmłodszej części widowni. I to jest krzepiące, że
wrażliwość od najmłodszych lat w narodzie jest i nie ginie.

I niech tak będzie nam wszystkim przez cały następny rok!
...a nawet dłużej.
















wtorek, 30 grudnia 2014

Wystawa (1473)

Cześć!

Ryszard wystawia się w bydgoskim BWA. Właściwie to nie jest wystawa
tylko reklamówka Canona. Mu wydrukowali w wielkim formacie. Jakoś
tym razem na widok (znanych) obrazów nie byłem rzucony na kolana.

Techniczna doskonałość fotomontażu zachwyca, ale całość jakaś...pusta.

Wnętrza nadal mnie zachwycają!











poniedziałek, 29 grudnia 2014

Białowieża (1472)
















Było się niedawno na Podlasiu. Czasu mało i odwiedzanie znajomych
kącików odbywało się po łebkach. Tu zajrzeć, tam nos jeno wsunąć
i kropka. Tym sposobem bramę do BPN obejrzano a utrwalono, na
wiatraku i chatach na chwilkę udało się tylko wzrok zatrzymać.
- I tyle wszystkiego!





środa, 24 grudnia 2014

Życzenia wigilijne (1471)





















 
 
Do życzeń:
  • zdrowia przede wszystkim (reszta sama przyjedzie!)
  • stałej pogody ducha (niech pomaga przetrwać trudne chwile)
  • szczęścia (aby nie odstępowało na krok)
dokładam i to czyli całe 62 minuty dobrych myśli.

Nie zawsze jest ich aż tak dużo wokół nas!
- Korzystajmy ze szczęścia.

wtorek, 23 grudnia 2014

Mała czarna (1470)

Jako człowiek oddany rodzinie (również i pod względem kulinarnym)
rzadko stołuję się na mieście. Niemniej jednak co jakiś czas zdarza
mi się takie przewinienie. No i wtedy mam na sumieniu jaką pizzę,
zapiekane coś.

Z golonki już dawno zrezygnowałem, bo dobrego miejsca
na pieczoną nie ma, a gotowany zylc (a choćby i z musztardą
czy chrzanem)
to już całkiem się nie liczy... .

Któregoś razu (gdy całkiem zapomniałem co to znaczy 
miastowe jedzenie) przy okazji zupełnie zaszedłem do jakiegoś
ogródka na starówce. Pizze dawali tam nawet niezłą.

No i wtedy spotkałem Ją.
Taka mała, wydała mi się i czarna.
- Na okruchy czekała.
...i się nie zawiodła.

Dokarmiajmy ptaki!
- Nawet takie tam.


poniedziałek, 22 grudnia 2014

Pan Antoni 2/2 (1469)


A dawniej? No cóż, było nieco inaczej. Bardzo nieco, nerwowo bardziej, bo a nuż dla mnie nie starczy?! I dlatego zdarzały się kolejki walczące. Ktoś tam dla kogoś nieuważnie lub niezasłużenie "trzymał miejsce w kolejce", ktoś tam próbował się na bezczela wepchnąć przed innymi, występowało zjawisko fałszywych inwalidów czy podrabianych ciąż a wszystko po to by zostać obsłużonym poza kolejnością, bo wtedy była szansa, że dostanie się coś... .






























No i było tak, że taka walcząca kolejka stała przed rzeźnikiem czy przed kinem. A kino w naszem miasteczku (gdzie indziej też takie biedne były!) składało się z wąskiego korytarzyka zamkniętego zakratowanym okienkiem kasowym i nawet dość szerokimi drzwiami wejściowymi (otwarte zawsze tylko w połowie!) na salę kinową. A korytarzyk ten zawsze miał dość paskudną lamperię wymalowaną farbą olejną w kolorze zielonym.

I kiedy ten tłumek przed kinem zaczynał się kłębić, gdy zamiast wzorcowego ogonka ludzie zaczynali się przepychać, pokrzykiwać w złości na siebie p o j a w i a ł się Pan Antoni. I to jak się pojawiał! Stał przez chwilę przypatrując się jawnemu zaprzeczeniu porządku i... . Jak nie ryknie, jak nie obrzuci mięsem, jak nie zdzieli kułakiem jednego i drugiego! I stawał się cud. Najprawdziwszy.

Ta przed chwilą agresywna bezkształtna masa, zbita prze wejściem z kilkoma konkurencyjnymi niekiedy kolejkami naraz zaczynała się sama porządkować. Pospieszana kuksańcami Pana Antoniego klarowała się przekształcając się w długą linię, członkowie której już teraz spokojnie czekali swojego czasu, by zdążyć kupić - lub nie - wymarzony bilet.

No i tak wchodziło się do kina na "Rio Bravo" (pierwszy film w Technicolorze!) pod czujnym okiem Pana Antoniego i nikomu - żadnemu miejskiemu zawadiace, czy pijusowi - nawet by przez myśl nie przeszło, aby sprzeciwić się Jego postanowieniom!

Były oczywiście i durne byczki co to ufne w swoją wsiową krzepę próbowały Mu się przeciwstawić. I to kończyło się dla nich niedobrze! ...bo niechby który nie uszanował decyzji Pana Antoniego! Z kolejki wtedy wychodził zdecydowanie największy stacz i jeszcze przed chwilą hardy delikwent cichł i ogólnie przepraszał, głupio się tłumacząc, że "to już zażartować nawet nie można". - W tamtym momencie z Pana Antoniego zażartować naprawdę nie było można.

Tak samo wyglądało porządkowanie kolejek do mięsa czy do czegokolwiek tam jeszcze, czyli do wszystkiego, bo przecież wszystkiego wtedy brakowało, za wszystkim stały kolejki. A we wszystkich tych ogonkach Pan Antoni pilnował porządku. Myślę, że - wywalczył zasłużenie sobie - nie mniejszy autorytet niż ten socjalistyczny pan władza: milicjant ze służbowym paskiem pod brodą.

Czy pan Antoni był szczęśliwy? Myślę, że na swój pomylony sposób był - szczególnie wtedy gdy udało mu się zagadać do nieznajomej dziewczyny. Po chwilce rozmowy gdy zatrzymał taką niczego sobie nieświadomą ofiarę naraz jeszcze przed chwilką sztywno wyprostowany, błyskawicznie schylał się i... kradł namiętnego buziaka! Prosto w usta. No i był wrzask na całą ulicę i pyskowanie, a Pan Antoni roześmiany od ucha do ucha szedł dalej wyśpiewując ochoczo swoje "tu-lu-lu-lu-lu"... .

W 2005r. na forum jednej z gazet internauta pegas15 napisał: "Ciekawą osobowością był w mieście niejaki "ANTEK". W szczycie swojej formy informował o wszystkich najważniejszych z jego punktu widzenia wydarzeniach i imieninach. To (był) taki chodzący przypominacz. Nikt kto go spotkał nie zapomniał np że jutro imieniny Krystyny, czy Mieczysława, o Dniu Kobiet już 2 tygodnie przed 8 marca informował całe miasto.
- A teraz..... świeć Panie nad jego duszą!"


* * *

Wiadomo od dawna, że każde miasto ma swojego pomylonego, swojego myszygene, waryjata czy jak mu tam jeszcze. My z rozczuleniem wspominamy naszego Pana Antoniego. Jestem przekonany, że teraz wysoko gdzieś tam w przestworzach wyśpiewuje swoje słynne "tu-lu-lu", pilnuje porządku w tych po wąbrzesku niebiańskich kolejkach i na pewno ładnym anielicom buziaki kradnie... .

Podziel się