sobota, 16 lipca 2022

Dzień 12: Oberlützenbachshof - Fulda 50 km (2268)

Na dzisiaj plan jest dojechać do Fulda, ale jak będzie czas pokaże. Śniadanie jadłem sam w towarzystwie gospodyni.

Na drogę dostałem jeszcze bułkę, jabłko i coś tam jeszcze w małym opakowaniu.

Mając w pamięci pielgrzyma Przemysława a za poradą właścicielki Landpenjonat (agroturystyka) postanowiłem ambitnie, że: żadnego włóczenia się po szosach nie będzie. Pojadę najprawdziwszą Drogą Świętego Jakuba i koniec.
- Dokładnie i historycznie: TĄ i tylko TĄ Drogą!

Odjeżdżając stamtąd miałem w pamięci życzliwość i opiekę jaką pielgrzym został tam otoczony.

Droga rozpoczęła się od wspinania serpentynami na jakąś tam niebosiężną górę. Potem było przechodzenie pod drutami na rozległych pastwiskach. W ciągu pierwszej godziny nie zrobiłem nawet 3 km tak było stromo. Przedzieranie się przez wysokie trawy w lesie to już od teraz była chyba moja specjalność.
- Wytchnienie dawały niespodziewanie pojawiające się na odludziach gospodarstwa domowe i spotykani tam ludzie.

Od zwyczajowych "Dzień dobry" które uzupełniłem rozwiniętym życzeniem "Dobrego dnia!" przeszliśmy z tą dziewczyną do dłuższej rozmowy. Podziękowała i dodała, że potrzebuje tych dobrych życzeń aby się spełniły. Po wypadku jakiemu uległa pół roku temu (koń ją zrzucił z siodła) właśnie dzisiaj rozpoczyna rehabilitację.
- To była serdeczna rozmowa dwojga ludzi przeżywających chwilowe trudności.

A na drogowskazach wszystko wyglądało prosto i jasno!

Ku mojemu smutkowi odkryłem, że ostatnie 5 km to była bardzo ładnie zrobiona pętla. Niepotrzebna oczywiście. Trochę wybity za sił zaliczyłem upadek przy zakręcie. Poszkodowany został nieco łokieć, ale bardziej ubrudziłem spodnie.

Mój błąd! Powinien był na tych bazaltowych szutrach jechać trochę wolniej! Opony są szosowe a nie terenowe. No cóż oby to był ostatni taki upadek.

Potem nastąpiły okropne dwie godziny błądzenia po lesie, w wysokich trawach z nawigacją która pokazywała kierunek raz do przodu, raz do tyłu, a raz w bok.

Po zrobieniu kolejnych 10 km zorientowałem się, że muszę użyć podwójnej nawigacji Google Maps i Mapy.cz. Te ostatnie ustawiłem na Fuldę, a Google Maps skierowałem na najbliższą miejscowość czyli Gaisha, położoną w dolinie. Tym sposobem dojechałem do wspomnianej wioseczki z której znowu wyruszono w góry. Jak Szlakiem to Szlakiem!

Po 18 km znowu zrobiłem kolejną zbędną wycieczkę po górach. Trochę po o 11:00 postanowiłem zostać pielgrzymem - rowerzystą i jechać szosami. Nie mogę dalej błądzić po górach ponieważ nigdy nie wyjadę z tego Zaczarowanego Lasu.
  
Plan był następujący. dojechać do POINT ALPHA i dalej już tylko za pomocą Google Maps. Nie mam sił aby znowu wyruszać w góry na pieszy Szlak. Po powrocie do domu przeanalizuję dzisiejszą trasę. Wygląda na to jakbym trafił na jakiś magiczny teren, który nie chce żebym go opuścił.

Na 20 kilometrze zorientowałem się, że znowu zrobiłem kolejne kółko. Jeżeli dotychczas wydawało mi się, że było ciężko to teraz było ciężej bardzo.

Miejscami na leśnych ścieżkach stromizny były tak wielkie, że rower ciągałem, wlokłem lub popychadłem różnymi sposobami. A wszystko po to aby znaleźć się chociaż pięć kroków wyżej. Wcale nie przesadzam! Czasami / niekiedy walczyłem o to, by o trzy kroki wyżej wtargać cały ten jazz… .
- Teraz już wiem jak pomocna jest kierownica wielopozycjowa.

Potem po jakichś zwariowanych szutrowych serpentynach zjechałem do kolejnej wioseczki (Nüsttal). Z zewnątrz ten kościół wyglądał na remizę strażacką, bo na samym szczycie wieży miał koguta a nie krzyż!

Ustalono, że to na pewno jest kościół już po wejściu tam. A w środku ukazała się feeria barw, kolorów, świateł i nastrojów.
- To było pięknie trafić do tego wnętrza!

Teraz pomny porannych wydarzeń twardo trzymałem się postanowienia, że będę jechał szosą, tylko szosą i zawsze szosą. Tak dotarłem do Fuldy.

Nie zdążyłem nawet zanurzyć się w miasteczko gdy zobaczyłem po lewej stronie kościół pod wezwaniem Świętej Elżbiety. Zaszedłem do środka na uspokojenie myśli. Jakiś postawny mężczyzna wyszedł naprzeciw człowieka z muszlą szeroko się uśmiechając. (...)

To była chwila rozmowy. Bez większych ceregieli wręczył klucz, pokazał miejsce obok swojej kancelarii gdzie był pokój gościnny do przenocowania takich biedaków jak ja. Szeroko się uśmiechając pokazał mi jak docierać do poszczególnych pomieszczeń, gdzie wstawić rower, jak się zagospodarować.


Przy okazji pokazał mi też piwniczkę z której zalecił mi korzystanie do woli. No, znaczy się miałem się częstować wszystkim co tam było zgromadzone. A były tam: woda mineralna, coca-cola, piwa oraz wina.
- Uprzejmie podziękowałem za wszystko obiecując skorzystać tylko z wody mineralnej. Słowa dotrzymano, bo jakże by inaczej?!

O 17:00 (wcześniej wyszorowany i oprany) stawiłem się na mszy, którą odprawiał ks. Proboszcz. Przed mszą pastor przyniósł mi jeszcze dwie bułki i coś jak mała, lekko słonawa bagietka. Mimo, że miałem za sobą darowane dwa dni temu kanapki wchłonąłem wszystko i natychmiast. O godz. 18:30 padłem na łóżko oczekując ma telefon z domu.

Podsumowując dzień: z rana poczułem się wielkim pielgrzymem, doświadczonym podróżnikiem i w ogóle wspaniałym obieżyświatem myśląc, że dam radę zgodnie z wytyczonym Szlakiem Jakubowym jechać.. Za ten pogląd zostałem srodze ukarany.

Piechur ma ciężki plecak, bo niesie 10 kg lub coś koło tego, czyli zalecane 10% masy swojego ciała. U mnie tych kilogramów jest 15 kg plus drugie tyle (a nawet więcej!) które waży rower oraz trzy sakwy.

Reasumując: Miejsce pielgrzyma rowerowego jest na szosie a nie na pieszym szlaku! (Niech żaba nogi nie podnosi gdy rumaki kują!)

Ze sensacyjnych wydarzeń tego dnia to byłem w Lidlu żeby kupić coś tam do zjedzenia. Krótko mówiąc: każdy pobyt w sklepie robi na mnie wrażenie. Z przyjemnością (a czasami i ze smutkiem) zauważam drobne odmienności. Na przykład bułki wygarnia się łopatką do rynienki, tak aby ominąć etap macania.

Dodatkowo pobyt w sklepie nie byłby wart uwagi gdyby nie to, że z powrotem nie mogłem trafić do miejsca mojego zakwaterowania czyli do kościoła pw św. Elżbiety. Sytuację uratowało małżeństwo które z dwojgiem dzieci szło właśnie w tamtym kierunku. W pewnym momencie pan uświadomił sobie, że: "oni to chyba mieszkają koło jakiegoś kościoła i że być może to jest ten właśnie". Pokazałem im na komórce wcześniej zrobione zdjęcie z zewnątrz. Rozpoznali bezbłędnie: tak to był TEN kościół!

A przy okazji; sam mogłem sobie pomóc, bo przecież zdjęcia mam geotagowane! TAK, teraz jestem mądry jak radio sołtysa i już wiem jak z tego geotagowania korzystać! Na zakończenie dnia zjadłem coś tam przypadkowego na kolację i zapadłem w pełen czarnej nieważkości błogostan.

Brak komentarzy:

Podziel się