sobota, 8 sierpnia 2020

Południowa Droga Jakubowa - Dzień 08_ŁAGÓW-ZGORZELEC - ŁĘKNICA_77 km (2179)

Łagów. Ulica Dolna: Domka Adam - kwatery. Noc spędziłem we własnej pościeli na podłodze w jadalni. Można mi uwierzyć: było  l u k s u s o w o ! Po prostu do 22:30 usiłowałem spać, ale Piotr spał tak smacznie, że nie chciałem mu przeszkadzać.
- Mimo wszystko obudziłem się wypoczęty i pełen energii.

O 9:00 wyruszamy na niemiecką stronę do informacji turystycznej aby dostać wspomniane dwa rodzaje wieści czyli to wszystko co dotyczy:

1. ścieżek rowerowych na granicy polsko-niemieckiej
2. Drogi Ekumenicznej (Ökumenischer Pilgerweg) wiodącej od Gorlitz do Waha.

Spodziewamy się otrzymać po kilogramie (co najmniej!) szczegółowych a papierowych informacji, co później okazało się z natury niemożliwe.

Spakowany już miałem wychodzić a tu... padający deszcz! Nic to, pogoda pielgrzyma Piotra zapowiada, że o 10:00 ma być słońce i pogoda. Tak więc czekamy i... się doczekaliśmy.

Polska informacja turystyczna (nie wiadomo dlaczego) okazała się być zamknięta. W niemieckiej informacji turystycznej nie było z kim pogadać ponieważ nikt nie znał nawet na bazowym poziomie języka angielskiego. Rosyjskiego także nikt nie znał! Co najgorsze: nikomu nie był znany nawet język chiński, który w odmianie mandaryńskiej, dla mnie jak rodzony jest... . Oburzające!

Jednak nie poddałem się! Użyłem języka Camino w wyniku czego ani w jednej sprawie ani w drugiej niczego się i tak nie dowiedziałem. Oni na każde pytanie robili duże oczy i w końcu okazało się, że po raz pierwszy słyszeli o Drodze Ekumenicznej... .
- No to im wytłumaczyłem, żeby następnym pielgrzymom mieli co opowiadać.

To wszystko zniknęło i zostało wybaczone, bo zdarzyła się rzecz nieprawdopodobna! Ku mojemu zdumieniu i prawdziwej radości na zapytanie ile kosztuje prezentowana w gablotce muszla pielgrzyma (w Polsce, w żadnym kościele, no nigdzie nie mogłem jej dostać!) pan wręczył ją i powiedział (jakby tytułem rekompensaty) że ta muszla jest dla mnie ZA DARMO.
- W świetle późniejszych doświadczeń (nic nie było za darmo) uznałem to za kolejny znak, który nie miał prawa się zdarzyć, a jednak... .

Niemieckie ścieżki rowerowe wzdłuż Nysy okazały się oszałamiająco wygodne! Nie powiem, że szczególnie piękne, bo to już byłoby przesada. Ot jest sobie pole-pole-pole a potem jest następne pole i wreszcie kawałek lasu. A potem jest wielka otwarta przestrzeń i wiatr wiejący z północy który chwilami posiadał porywisty charakter, około sztormowy.


Na szczęście małe miasteczka i Nysa swoimi zawijasami tworzyła urodę przemierzanych kilometrów.

Warto zwrócić uwagę na płotek (który od polskiej strony) dziesiątkami kilometrów (setkami!) okalał ścieżkę rowerową.

Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że te niskie płotki (określane namolnie jako przeciwdzikowe) to w połączeniu z wieżyczkami zakończonymi krzyżowymi znacznikami to nic innego jak ślady i punkty kontrolne dla dronów patrolujących granicę.

Zaimponowała mi ta przemyślność i praktyczność niemiecka. Same te płotki pod niskim napięciem co ileś kilometrów zmieniały kolor taśm.

Z przyjemnością co rusz to widzieliśmy serwisantów, którzy obsługiwali panele fotowoltaiczne zasilające. te rozległe instalacje.

Z tych budek myśliwskich (siedząc za szybami) to pewnie cywilni pogranicznicy niemieccy obserwują jak nasze dziki - z polskimi sztandarami w lepkich łapach - przepływają Nysę na łupieżcze wyprawy po niemieckie kartofle!
- Łomatkoooo!

Z drugiej strony to się nie dziwię: przyjaźń przyjaźnią, ale swojego terytorium pilnować trza.

Niedługo potem już się nie śmiałem. Wielka polityka skromną tabliczką przypominała (w moim ułomnym i panagóglowym tłumaczeniu) że:

Tutaj niesłusznie odpłacono za niesprawiedliwość. Miało tu zastosowanie tylko prawo polskie. Od 20 czerwca 1945 r. po wojnie – przed konferencją poczdamską - wojsko polskie wypędziło Niemców nad Nysą: starych ludzi, kobiety i dzieci - tych którzy byli w lutym i wrócili w maju. Niemcy wschodni zapłacili domem, dobytkiem i mieniem za całe duże Niemcy co było porażką polityki międzynarodowej.

Jest pytanie: Jakimi sposobami Niemcy powinni upominać się o swoje krzywdy, których doznali wskutek II wojny światowej?

Nagle gwałtowna zmiana nastroju! Ni stąd ni zowąd przejeżdżamy przez prawdziwie enerdowski Disneyland! Ciągnie się przez wiele kilometrów (sic!) a jego wyposażenia jaskrawo pomalowanego w krzykliwe barwy nie sposób pominąć!

Wystarczyło nam zajrzeć na jeden z licznych placów zabaw i rozrywek by uciec stamtąd w popłochu. Disneyland dla ubogich - tak się chyba określa takie "atrakcje turystyczne"... .

Myślę, że bywanie w niektórych miejscach może być estetycznie szkodliwe, ale rozumiem rodziców, którzy nie wiedząc co czynią bywają tam z małymi dziećmi.


Na tych drogach rowerowych wzdłuż Nysy czasami bywało po prostu nudno! No to wyjeżdżaliśmy do jakiejś małych miasteczek i można było trochę pooglądać tej egzotyki w niemieckim wydaniu.

Co jakiś czas w tych mikroskopijnych miasteczkach zdarzały się jakieś interesujące wybryki natury architektonicznej, ale właściwie to byliśmy zbyt zmordowani żeby się nimi  prawdziwie delektować.

Ot, po drodze naprawdę elegancko zapraszano nas na kawę lub do rozrywki pod tytułem "Zbuduj sobie małego uboota"... .

A w międzyczasie jak to u Niemców: wzorowy Ordnung. Niemniej jednak co jakiś czas dawało się zauważyć ład przemieszany z  porządkiem według wzorca: trawki przystrzyżone, płoty z doniczkami, podwórka zamiecione i bez walających się gratów.
- Wszystko ujutne i gemitliś.

Tylko kościoły pozamykane na głucho. Tutaj kościół w Zodel.

W obliczu powagi śmierci (przyznając prawo do opłakiwania własnych zmarłych) patrzyłem na daty tych którzy zginęli (zapewne) z pieśnią na ustach o wspaniałym narodzie niemieckim... Mimo wszystko nie mogłem się oprzeć natrętnej refleksji.

W jakich formacjach walczyli? W jakich okolicznościach stracili życie?
- Niech odpowiedzią będzie cisza.



Była jeszcze inna tablica, ale kto by tam się trudził odcyfrowaniem co na niej napisano.

Jadąc ścieżką rowerową co jakiś czas mieliśmy przypomnienie, że tą drogą jedziemy za darmo! Warto wiedzieć, że niektóre trasy rowerowe w Niemczech są płatne.

Cieszyły nas liczne dwujęzyczne tablice informacyjne.

Zagospodarowanie małej przystani kajakowej zaskoczyło nas swoją praktycznością.

Pełni wdzięczności, że mamy gdzie odpocząć (za darmo!) usiedliśmy po stronie "Nur für Polen".

To czego nie dowiedziałem się w IT znalazło się na mijanych kilkakrotnie tablicach.

Najbliższy most na polską stronę nie był spodziewany zbyt blisko stąd nagły skręt. Dodatkowo jeszcze rzut oka na nasze wydłużone miny przekonał nas, że dalej po Niemczech to się nie da już pojechać

Było jeszcze gadanie z pielgrzymem Piotrem, że może byśmy tak sobie jeszcze z 10 km podjechali, ale... .


Skończyło się na rzuceniu okiem na najbliższą okolicę.



Do noclegu zaprowadził nas jakiś dziwnie życzliwy, młody człowiek którego wyszukał Piotr. Onże chłopak szalejący (!) na elektrycznym rowerze (na haju był czy co?!) roztropnie i co chwilę przypominał nam o konieczności chronienia rowerów przed kradzieżami.

Wskazał nam przydrożny hotel, taki dla rowerzystów i innych obieżyświatów. Luksusów tam nie było (pod tytułem darmowa herbata czy kawa), ale talerze i garnek z gorącą wodą nam obiecano.

Właściwie nam to rybka takie wyposażenie dodatkowe! Naczynia mamy swoje, gaz mamy swój to damy se radę. Ważne żeby łóżko bez insektów było,  prąd i prysznic także musowo. No i oczywiście schowanko dla rowerów pewne lub chociaż dla nich miejsce w pokoju.

Przydrożne lokum pachniało kuchennymi zapachami i palonym tytoniem. Zamknięcie okien skutecznie oddzieliło nas od tych dodatkowych atrakcji.
- Zażywamy prysznica, jemy kolację i zmęczenie (pulsując w skroniach od wrażeń) ogłasza dla nas koniec dnia.

Brak komentarzy:

Podziel się