sobota, 15 czerwca 2013

Oddział specjalny 2/2 (1260)



A potem nagle wszystko się zmieniło! Zanim zdążyłem sobie uświadomić co się dzieje pieprznęło całymi
seriami po obozie! Huknęło tępo raz i drugi jakby ktoś walił ogniem bezpośrednim z haubicy! I ten
grzechot automatów! I znowu dudnienie  jakby ktoś walił olbrzymim młotem po monstrualnym, miedzianym
kotle... . Echo nie nadążało iść po całej dżungli! I jeszcze na dodatek siało całymi seriami jakby nigdy nie
miało zabraknąć im amunicji... . Szybko oceniłem ich siłę ognia: będzie ze dwadzieścia małych luf i z pięć dużych!

Zareagowałem według procedury alarmowej jak automat: odruchowe zatrzaśnięcie hełmofonu,
zabezpieczenie karabinka, zjazd pod ziemię do schronu, test ludzkiej obecności w promieniu 5 km,
zdalne odpalenie wyrzutni gazowych, uruchomienie detektorów ruchu i całej pozostałej maszynerii
kontrolno-zabezpieczającej... .

Zawsze tak robimy kiedy nie wiadomo skąd idzie atak i nie wiemy w jakiej jest sile. Jeszcze jak ślizgałem
się w dół słyszałem już w słuchawkach kolejne detonacje, tym razem nasze. – To właśnie nowe zabawki
zaczęły pracować. Cieszą mnie one, tylko zachodzi pytanie na jak długo ich wystarczy? 

Odpalenie pięciu wyrzutni gazowych wystarczy, by nasze trujące dymy wolno ścielące się załatwiły
sprawę w ciągu paru minut. Z jednego pocisku powstaje smuga tłustej, burej chmury, która wolno opada
do wysokości 1,8 - 2 metrów i (mimo podmuchów) trwa tam przez najbliższe 50 minut. Z papierowym
szelestem lufy wyrzutni gazowych opuszczały kolejne pociski, po to by w chwilę po nabraniu wysokości
głucho eksplodując spaść w dół rozsnute w zabójczą chmurę... . 

Zwykle po takim ataku gazowym w promieniu 1 kilometra od obozu nie pozostawała żadna żywa istota.
Tylko, że potem przez najbliższe dwa tygodnie fetor od rozkładających się zwierzaków nie dawał nam
spokoju. I muchy, muchy, muchy... .

To, że padlinożercy podchodzili potem pod obóz stadami nikomu z nas nie przeszkadzało. Zakaz
poruszania się po otwartej przestrzeni (nawet obozowej) bez szczelnego kombinezonu bojowego
dotyczył wszystkich i zawsze. Nawet dorosły jeżokoń (gdyby się przedostał jakimś cudem do obozu)
nie miał szansy nikomu nic zrobić tymi swoimi zatrutymi kolcami i przerażająco smrodliwym oddechem... .
- Jutro puści się koparki i spychacze, to będzie lżej oddychać.

Tak więc zanim zdążyła trzasnąć pokrywa włazu zamykającego mój bunkier - do którego zjechałem
po zsypie - już siedziałem przed zapalonymi monitorami oswajając oczy z nową sytuacją. Rzut oka
wystarczył bym zyskał potwierdzenie, że radiopelengatory pracują normalnie. Dwa z pięciu co prawda
zostały uszkodzone, ale cały system działał sprawnie i po przełączeniu go na tryb awaryjny nie miałem już
nic do roboty jak tylko śledzić obraz ze stacjonarnych kamer.

Jeszcze tylko należało wysłać cicholot, żeby popatrzył z góry na całą sytuację... . Otworzyłem górny
hangar znajdujący się na dachu kontenera magazynowego nr 7 i odpaliłem rakietę wynoszącą go poza
zasięg ognia. Jako wolnolot nie miał szansy w spotkaniu z pociskami rozpryskowymi, które gęstym
dywanem kładły się na osłonach pancernych kontenerów magazynowych... . Widziałem to na swoich
monitorach dokładnie. Wszystko rozgrywało się jak na poligonie podczas ćwiczeń.

Tak więc sam wolnolot obserwacyjny nie miał szansy na bezpieczny start, ale MW-07a (moduł
wynoszący)
zapewniał mu osiągniecie pułapu operacyjnego w ciągu paru sekund. Żadne oko nie jest
w stanie uchwycić startu takiego cuda! Tylko smuga kondensacyjna – jak na obrazku dokładnie pionowa
- wskazywała miejsce gdzie jeszcze przed chwilką była smukło-srebrzysta sylwetka modułu wynoszącego
wolnolot.

Potem jeszcze tylko odległy trzask oznaczający równoczesne uwolnienie latacza i detonacyjne odpalenie
otwarcia spadochronu hamującego... . Po całym zamieszaniu zawsze chcemy mieć MW-07a pod ręką.
Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie go jeszcze raz użyć.

W chwilkę potem włączył się samoczynnie piąty monitor wskazując, że urządzenia pokładowe cicholota
pracują normalnie, włącznie z kamerą lotniczą, termowizyjną i detektorami istot żywych... . Żyroskop,
GPS i pozostałe mierniki wskazywały miejsce i parametry pracy urządzenia, które zaczęło zataczać
prawie regularne kręgi od miejsca swojego powietrznego startu spiralnie zwiększając obszar
penetrowanego terenu.

Pobawiłem się chwilkę zoomem drugiej kamery zamontowanej na wolnolocie, ale ponieważ nie
zobaczyłem nic ciekawego przestawiłem całość na tryb automatyczny i przestałem sobie zawracać głowę
ustrojstwem. Jak mu się skończy paliwo sam wróci do Centrum lotem szybowym na ziemię.

Brzęczyk w hełmofonie uświadomił mi, ze Dowódca ma coś do mnie.
- Dyżurny co u was słychać?! W porządku!?
- Yes, sir! Wszystko w porządku panie pułkowniku!


Chwilka milczenia i potem zapytał lekko zaniepokojony.
- Czy ktoś jest poza obozem?
- No, sir! Z ludzi nie, ale przed godziną wysłałem trzy maszyny wartownicze i jeszcze nie wróciły
   z objazdu. Są trochę za daleko i jak na razie nie mam z nimi łączności.
- OK. Gdyby co, to łączcie się ze mną poprzez intercom.. . Bez odbioru.


To już było trochę dziwne. Ostatecznie atak za chwilkę się skończy, bo słyszałem przecież jak wyraźnie
słabł z minuty na minutę. Na takie wypadki wystarczała zwykle standardowa formuła: Łączność jak
zwykle, czyli przez gorącą linię. To, że zażyczył sobie być w stałym kontakcie mogło oznaczać tylko
jedno. Najwyższy stan gotowości wisi w powietrzu. I rzeczywiście nie myliłem się. W chwilkę potem
usłyszałem:
- Dyżurny, zamknąć osłony akustyczne i włączyć syreny odstraszania!
- Yes, sir! Zamknąć akustykę, włączyć syreny! ...Wykonane!
- Zrozumiałem. Bez odbioru.


Na monitorach wyraźnie widziałem jak nad kontenerami mieszkalnymi i centrum dowodzenia rozpinają
się ekrany akustyczne. To jest delikatne określenie! Jeden po drugim delikatne, a jednak potężne,
strunowo-betonowe wachlarze osłon akustycznych przykrywały szczelnie każde miejsce w którym
mógł przybywać jakikolwiek człowiek w swych pomieszczeniach.

W sekundę po uszczelnieniu dźwiękowym włączyłem syreny odstraszania. Tak naprawdę to są generatory
akustyczne. To ta nasza nowa broń. Mocna dość. W promieniu paru kilometrów od nas wszystko zaczęło
się trząść. Widziałem to wyraźnie na monitorach. Potęga megawatów energii stopniowo płynnie zamieniana
na falę dźwiękową dawała o sobie znać w nieprzeciętny sposób.

...Tego rzecznego żółwia oglądałem nie po raz pierwszy. Zwykle wylegiwał się na ciepłym i mokrym
piachu tuż obok miejsca gdzie zwykle pobieraliśmy próbki wody... . Kamera nr 17, na którą dałem
zbliżenie z trzeciego monitora pokazała mi wszystko dokładnie. Wszystko drgało i falowało wokół żółwia,
także on sam, także jego skorupa... . I nagle bryzg! On się rozpadł! Rozpadł się tak gwałtownie jakby
przed chwilką połknął granat!

Podobne wybuchy zaczęły być widoczne w innych miejscach.... . Wszystko co żywe wraz z nabieraniem
obrotów przez generatory dźwiękowe rozpadało się jakby siłą implozji, siłą wybuchów rozrywających
od środka na strzępy wszystko co żywe... . Wszystko. Nie zrozum mnie źle. Wszystko co składa się
z białka  m u s i a ł o  wybuchnąć. Fizyki i biologii nie można oszukać!

W  trzy minuty potem w promieniu 5 kilometrów było po wszystkim. Żadnych Dzikich, żadnych
zwierząt, żadnych ptaków, żadnych ryb, żab, robaków, muszek, pajączków... . No i oczywiście Dzikich.

Potem były jeszcze dźwięki najwyższe i powoli maszyny zeszły z obrotów. I nadeszła cisza... . Ekrany
dźwiękochronne z cichym skrzypem rozsunęły się na nowo pokazując niczym nienaruszone bryły naszych
Catepilów.
Jeszcze tylko cichy trzask w hełmofonie:
- Alarm odwołany!
- Yes, sir!
- Jak poszło?
- Standardowo, jest OK. Dobrze poszło i tym razem... .


A niby jak mogłoby pójść? W końcu jesteśmy zawodowcami.
...ale pączki w kantynie niefajne! Przyjadę do domu to sam sobie upiekę.
I poczytam w spokoju bajki o tym jak to u nas naprawdę jest.

Brak komentarzy:

Podziel się