środa, 23 grudnia 2009

Mam nadzieję. (85)

Mam nadzieję, że Tamci sobie poszli!

(...)

Musiałem tą chwilę odczekać, żeby emocje opadły.
- No i teraz już mogę.
Chyba.

Było więc jak zwykle.
Dzisiejsza "Trybuna Ludu" grzmiała mocno i pryncypialnie.
Wskazywała na Ich liczne błędy. I wypaczenia.
Nie musiała się mocno starać, bo i tak są widoczne gołym okiem.
- Mimo to zapakowałem trzecie oko i pojechałem.
Lubię portrety w gwarze i szumie.

Jak przeczuwałem pod szpitalem b y ł o miejsce.
Nikt nie wpadł na to, że niemożliwe jest możliwe.
- A jest.

Idąc w kierunku Wydarzenia wyczuwało się napięcie i ekscytację jakąś. Widać na tutejszego musiałem wyglądać, bo co raz ktoś mnie pytał gdzie tu coś można zjeść, czy jak do miasta dojechać... .

No i odpowiadałem szczegółowo za nic mając własne foto-plany. Zabiedzeni długą podróżą ludzie rozmawiali chętnie i jakoś tak z blaskiem w oczach... . Wcale mnie to nie dziwiło. Mimo że przyjechali z daleka to widać było, że są u siebie.

Dopiero po pewnej chwili zorientowałem się dlaczego tak byłem łatwo rozpoznawalny! Wszyscy mieli w klapach powpinane coś jakby kotyliony, czy co?! W różnych kolorach i kształtach. Widać bal u nich jakiś uroczysty skoro oni tak z tymi kotylionami niby odznaczenia czy medale jakie noszą... .

No więc kiedy zobaczyłem, Starszą Panią z monstrualnej wielkości torbą w kratę z tymi cosiami (chyba cały rok musiała je sztrykować!) to poprosiłem o sprzedaż jednego. A Starsza Pani odpowiedziała:

- Niestety nie mogę Panu sprzedać... .
Mogę je tylko ofiarować.


Powiedziała tak ot, po prostu i podała mi komplet składający się z czterech takich włóczkowych kotylionów.
O, taki!


Brak komentarzy:

Podziel się