środa, 13 marca 2013

Wizyta wampira (1166)


Proszę szanować zieleń!

I zbierać makulaturę. I nie rzucać petów na ziemię.
W ogóle to proszę nie palić, bo to szkodliwy nałóg jest.
A spożywanie wiadomych napojów niech będzie umiarkowane.
Obecnie to właściwie żadne: przecież mamy post.

I jeszcze mam życzenie, żeby wiosna na stałe przyszła.
Wreszcie.

*   *   *

Wizyta wampira

Pan_A. z a w s z e nosi muszkę.

Bordowa, w dyskretne kopki towarzyszy mu od zawsze i jest z nim wszędzie. Jak Flip nie obejdzie
się bez Flapa a pat bez patisona tak Pan_A pojawia się ustrojony w muszkę swą. Jeśli z powodu
jakichś nadzwyczajnych okoliczności On nie może jej założyć to na szyi Pana_A. widnieje apaszka.
Granatowa i dyskretna. Te dwa elementy wymiennie a na zawsze związane są z Panem_A.

Noszenie na połączeniu głowy z pokaźnym korpusem takich oznak przynależności do kadr
artystycznych (upoważnia go do tego fakt zrobienia kiedyś paru zdjęć, w tym jednego drzewa
we mgle)
pozwala Panu_A. na wygłaszanie jedynie słusznych poglądów tonem tak namaszczonym
i nie znoszącym sprzeciwu, że każdorazowej, solennej tyrady tylko na kolanach można słuchać.
- I biada temu kto ją przerwie... .

I dlatego drżę na samą myśl, że sam On zechce nas odwiedzić.

Warto zauważyć, że dla Pana_A fotografia i literatura są zwyczajowymi choć tylko marnymi
punktami wyjścia do tego, aby gospodarzowi spotkania i światu mógł Pan_A uświadomić
triumfalną słuszność swych poglądów politycznych.

Warto nadmienić (i wszyscy o tym dobrze wiedzą!), że nudzą mnie te wszystkie spory polityczne
a sami politycy napawają mnie odrazą w najwyższym stopniu. Patrząc w te ich szczere z zakłamania
oczy od razu widzę pewnego łysego senatora mieszkającego na moim osiedlu.

Onże przechrzta polityczny znany jest z płomiennej mowy wychwalającej emerytom pożytki wynikające
z dłuższej ich pracy zawodowej. Tak jakby ktoś chciał tychże nieszczęsnych dłużej zatrudniać. To ten
sam pawian na widok kwestarza zbierającego "na biedne dzieci" zwykł był przyklejony do ściany,
chyłkiem wyślizgiwać się z kościoła – nic nie widząc nic nie słysząc - ze wzrokiem wbitym w ziemię.... .

I mając takie podejście mnie zwykłemu Obserwatorowi wmawia się posiadanie jakichkolwiek
poglądów politycznych!

* * *
A wszystko zaczyna się tak niewinnie! Już na korytarzu słychać Jego tubalny głos. I to jest
wybaczalne, bo wiadomo, że Pan_A. zawsze tak reaguje kiedy jest zakłopotany. A na początku
każdego spotkania Pan_A. jest zakłopotany od stóp do głów i to się Mu objawia głośno.

Małżonkę Pana_A. witamy cmokając po staropolsku w rękę, bo należy się. Osoba to zaprzyjaźniona
z nami długo i bardzo, formy towarzyskie i samo życie znająca przewybornie. Jej sposób bycia
i atmosfera jaką roztacza to przepyszne połączenie Kwiatkowskiej Ireny, Krystyny Jandy i
Chmielewskiej Joanny.

Na osobną uwagę zasługuje Jej legendarne poczucie humoru tak niezwykłe, że Czubaszek Maria
powinna się wstydzić! I tylko żal, żal wielki, że objawów takiego talentu jak dotąd nie udało się
pomyślnie utrwalić w słowie pisanym. Póki co delektujemy się spotkaniem z Nią trzeciego stopnia,
chłoniemy intelektualną a inspirującą obecność, z życzliwą cierpliwością czekając na pomyślne wieści
w sprawie Jej prób literackich.

Dodatkowo, każde spotkanie z Małżonką Pana_A. to dyskretne uświadomienie sobie, że nie
przeczytano jeszcze tego, tej i tamtego. Jak by jednak nie było za chwałę sobie poczytuję, że
Małżonka Pana_A. bywa u nas. Wszak obracanie się wśród ludzi inteligentnych wzbogaca mnie i
uczłowiecza. Całość jest pięknie odczuwalna już od samego progu, także podczas przywitania się,
co odbieram serdecznie i z prawdziwą radością.

A jak wygląda witanie się z Panem_A.?!

No cóż... po słowiańsku, czyli przy użyciu niedźwiedzia. Jako człowiek powściągliwy w reakcjach
nie przepadam, aż za taką formą żywiołowej radości ze spotkania, aleć nie jest ona jeszcze
najgorsza! Dawniej taka ofiara na rzecz gościnności kończyła się jeszcze obowiązkowym
poklepywaniem po ramieniu, po którym łopatka przez dwa tygodnie jeszcze mnie bolała. ...Na
szczęście kiedyś zrobiłem coś, co Pana_A. odwiodło skutecznie od takiego entuzjazmu
powitalnego.

No więc jesteśmy w przedpokoju mając za sobą wymianę prezentów i życzeń na komplementy.
Następuje więc ten uroczysty moment, że wkraczamy do salonu. To znaczy Pan_A wkracza do
salonu, podczas gdy pozostali po prostu wchodzą do "dużego" pokoju. (Phi! Jaki on tam duży!).

Nie analizując szczegółowo przebiegu spotkania towarzyskiego skupmy się na momencie
kulminacyjnym. Oto ono się rozwinęło: goście i gospodarze są napełnieni dobrym jadłem i pitłem,
nic więc dziwnego, że humory dopisują i wszyscy są zrelaksowani. To jest także ten moment, gdy
Pani Domu wraz z Małżonką Pana_A przyciszonym głosem zaczynają prowadzić jakąś wielce
zajmującą damską wymianę wrażeń i poglądów.

Ponieważ nam – osobnikom jeszcze męskim - nic do tego - z konieczności więc - i z naturalnym dla
siebie zapałem opowiadam i zagaduję głęboko - niczym Sfinks - milczącego Pana_A. I zabawiam Go
próbując Go wciągnąć w rozmowę na różne sposoby: a to o fotografii a to o literaturze. 

Pan_A szklistym wzrokiem człowieka zatopionego w głębokim letargu zda się ledwie śledzi moje
wyczyny przez czas dłuższy. Milczy uporczywie a tak długo, aż wyciskany do końca nadaję rozpaczliwy
sygnał o tym, że moje bateryjki się wyładowały. (On bezbłędnie wyczuwa ten moment, wręcz czyha
na niego!)


I to wtedy, właśnie w tym sławnym momencie raptem siedzący dotąd nieruchomo i w milczeniu
Pan_A budzi się z letargu. Na początek zaczyna pochrząkiwać, potem wydając już bardziej ludzkie
dźwięki machinalne "tak-tak" zaczyna zastępować coraz dłuższymi frazami w rodzaju: "Ależ
oczywiście!"
- "No pięknie, pięknie!  - Cudownie jest, cudownie!" po to by uśpiwszy czujność
przejść niespodziewanie do frontalnego ataku.

I ten moment należy wyczuć wyciągając sobie wtyczkę z kontaktu!

W tym czasie kiedy my odłączeni od zasilania (nic nie widzimy – nic nie słyszymy – nic nie
czujemy)
Pan_A właśnie rozwija swą tyralierę. Ni w pięć ni w dziewięć ustala, że my (ten, no ten
"Obserwator")
jako osoba ten – tego bliska poglądom (tu trzeba wstawić nazwę jakiegoś
nielubianego polityka)
w swym pisaniu to „W_zasadzie_masz_rację_ale”... . W tym miejscu
uprzejmie przypominam co myślę o politykach na przykładzie wcześniej wspomnianego łysego
senatora. I mnie się do kogoś tak nędznego bezprawnie porównuje!

Uwaga porządkowa:
Jeżeli ktoś do kogo została skierowana fraza „W_zasadzie_masz_rację_ale” nie wyłączył sobie
mikrofonu i słuchawek, to... no cóż, sam sobie jest winien! Na nic zdadzą się protesty, że nie jest się
żyrafą czy hipopotamem.

Najgorsza w takiej sytuacji jest próba objaśniania, czy wyjaśniania czegokolwiek z użyciem logiki!
Tryumfujący głos Pana_A uświadomi nam jak bardzo się w swym życiu mylimy, górujący nad nami
tenor (o dwie oktawy za wysoko!) uświadomi nam, że niczym jesteśmy i zupełnie niewykluczone, że
już niebawem, po prostu w proch się własnymi słowami obrócimy... .

I cóż – jeśli polemika czy protestowanie nic nie daje - mamy w takiej sytuacji zrobić? Strzelić
własnego gościa - za przeproszeniem  - w mordę za taką bezczelność nie wypada, boć jesteśmy ludźmi
nad wyraz kulturalnymi. I zresztą jak to zrobić skoro w prochu leżymy, sił nam brak i czując się nikim
wyssani jesteśmy z wszelkiej energii życiowej.... . A tu jeszcze nie koniec, bo jeszcze przez najbliższe
dwa dwa tygodnie po spotkaniu z wampirem energetycznym taki stan odczuwać będziemy!

Tak było zawsze podczas naszych przyjacielskich spotkań aż do ostatniego razu.

Wiedziony jakimś genialnym odruchem - na czas tokującego dołowania mnie - nagle wyłączyłem
sobie organy wzroku i słuchu. To samo olśnienie kazało mi przybrać inteligentny wyraz twarzy. I
przytakiwać. Ciągle potwierdzać naszą zgodę na wszystkie wypowiadane przez Pana_A głupstwa.

Wiedziony jakimś nieuświadomionym do końca objawieniem zacząłem się entuzjastycznie zgadzać
ochoczo i z radością niezależnie od stopnia nieprawdziwości wyrażanych o nas herezji. W ten oto
sposób włączyłem się do tej totalnej krytyki bez żadnych podstaw, dostarczając wampirowi
kolejnych barwnych przykładów swego nieudacznictwa i braku sukcesów.

Gorliwie przytakując rozmówcy, czujnie podpowiadałem mu co smaczniejsze kawałki wyciągnięte
z własnej bliższej i dalszej przeszłości pomagając Panu_A skutecznie nas pognębić.
Myślę nawet, że podczas ostatniego spotkania wspiąłem się na wyżyny najwyższych umiejętności
w prezentowanej szkole przetrwania. Stać mnie było nawet na wskazanie śladów wiktorii
odnoszonych przez Pana_A. Pięknie rozdymałem je na potrzeby strategii do pasma zwycięstw
o skali równej bitwie pod Grunwaldem... .

W ten sposób stanąłem do walki - ramię w ramię - o lepsze dziś, jutro i pojutrze naszego rozmówcy.
A ten - słysząc aprobującą ciszę - rozentuzjazmowany tokował, tokowal i tokował o swych niebywałych
pobiedach. W końcu i Jemu udzieliły się trudy spotkania i zaczął zwalniać, zacinać się oraz sięgać po
chusteczkę.

I w ten oto naturalny sposób towarzyskie spotkanie z Panem_A oraz Małżonką Jego dobiegło końca.
Jeszcze tylko rytualne: Ach, to już tak późno?! Kilkanaście minut potem szum zmywarki
poinformował o tym, że ostatnie ślady imprezy definitywnie dobiegły końca.... . Otwierając szeroko
okno – coś duszno mi się zrobiło - miałem jeszcze w pamięci rozpromienioną przy pożegnaniu
twarz Pana_A.

To piękne uczucie widzieć człowieka szczęśliwego.


Brak komentarzy:

Podziel się