niedziela, 1 kwietnia 2012

Przerwa (870)

Słyszałem o tej maszynie co mleko sprzedaje a teraz w końcu (zupełnie
przypadkowo) zobaczyłem ją na własne oczy.
- Stała sobie - jak na ironię - na skraju targowiska.



Oto on: kolorowy i błyszczący automat do sprzedaży mleka "prosto od krowy".



Plastykowe butelki za pancerną szybą stalowej obudowy.
Ni stąd nie zowąd "Ofiarowanie" i "Nostalgia" przypłynęły do mnie.



Zastanowiłem się: czy ta maszyna na pewno jest niezbędna?

Gdyby nie stresy jakie to mogłoby przydać stworzeniu to przecież lepiej by było,
gdyby taką krowę czy inną kozę w całości i żywcem na targ przywieźć.

...i na oczach gawiedzi żądnej sensacji publicznie ją za przeproszeniem wydoić?
Coś mi się wydaje, że i całe 5,60 zł za litr by niektórzy wydali, aby tylko takie
prawdziwe mleko kupić!

* * *

Byliśmy w Clermont Ferrand w samym środku nazbyt upalnego lata. Znajoma
postanowiła, że koniecznie zaprowadzi nas do jakiegoś dla niej ważnego sklepu.
No to zziajani, ale posłusznie poszliśmy za nią.
Entrance wyglądało niepozornie, ale za drzwiami... .

Miły chłód już od wejścia! I zapachy - zapachy - zapachy! Mleka, masła, sera,
maślanki i jogurtu, twarogów i czego tam mlecznego jeszcze! Orgia zapachów,
symfonia zapachów, kanonada zapachów!

I ten miły chłód gdzie wielkie kadzie białych płynów, gdzie lady uginają się pod
całym tym mleczarstwem, półki pełne tłustych, dojrzewających kozich i owczych... .

Pani za ladą w śnieżnobiałym gumowanym fartuchu, na głowie porażającej bieli
czepek. I chochle wielkie od najmniejszej do największej na wieszaku... .

Nie znając francuskiego poprosiłem o dokładne przetłumaczenie. Powiedz jej,
że bardzo się cieszę, że tutaj trafiłem. Powiedz jej, że w Polsce takich sklepów
już dawno nie ma. I jeszcze dodaj, że teraz czuję się jakby czas wrócił, jakbyśmy
znowu mieli kilkanaście lat... .

Powiedz jej, że dziękuję jej za to, że jeszcze taki sklepik w ogóle jest.

* * *

Mój jest ten kawałek podłogi - powiedział do żony. - Nic nie musimy. Jesteśmy
już od dawna w drodze i należy nam się odpoczynek. - Oczywiście, że wiem, że
oni tam czekają, ale w końcu nie tylko cel się liczy, choćby był nie wiadomo jak
ważny. A jest.
- I proszę ciebie: nie mów mi, że sztucznie przedłużam podróż... .

Zaraz za tymi słowami a tuż przed rozwidleniem spokojnie zwolnił
czując się coraz bardziej zmęczony. Z daleka widać było cienisty, stary
park. Dzieci zaszczebiotały na widok czegoś nowego. I nawet żona się
z nim zgodziła, że czas, że trzeba sobie zrobić przerwę, że piknik
niekoniecznie tak jak zawsze na skraju drogi musi być... .

Zajechali pod stojący na polanie dom. Raczej tak z boku, żeby nie
przeszkadzać, aby nie niepokoić domowników. Cichutkie trzaśniecie
drzwiami, koc na ziemię w cieniu... . Picie, jedzenie, szelest papierków.
Zapachy z pobliskich rabat i aromat kanapek zmieszały się w jedno.
Dzieciaki cicho szemrząc otwartymi oczami chłonęły zieleń parku,
biel ścian starego domu pod rozłożystym dachem... .

Powietrze falowało z gorąca, oszalałe świerszcze cięły przestrzeń,
parkowe ptaki przekrzykiwały się wzajemnie wysokimi głosami... .

W chwilę potem dotarła do nich ta muzyka. Przez szeroko otwarte
okna dworku przypłynął do nich jakiś pasaż, jakieś szopeny delikatne.
Melodia się rozwijała i zmieniała. Coraz bardziej monumentalne tony
przybierały na sile, po to tylko by w chwilę potem zaszemrać mazurkiem.

Na podsumowanie żart muzyczny donosił, że pianista to "krakowiaczek
ci ja..." by w chwile potem uroczyście poprowadzić do pełnego elegancji
mazura... .
- Rodzina w milczeniu odpoczywała.

Brak komentarzy:

Podziel się