Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nebelschütz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nebelschütz. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 lipca 2022

Dzień 03: Budziszyn (Bautzen) - Königsbrück 48 km (2259)

7 lipca, czwartek. Od życzliwych p. Steffena i p. Anny wyruszyłem punktualnie o 6:00. Mimo że wstałem o 5:00 ciężko było mi się zebrać i śniadania nie zjadłem. Ledwie zdążyłem wyjechać za bramę jak rozpoczęło się padanie deszczu. Trwało to z różnym nasileniem i licznymi przerwami przez cały dzień.

Po dwóch godzinach jazdy zobaczyłem kogoś kto przechodził obok kościoła w miejscowości Göda. Okazało się, że kościół ten jest katolicki a dokładnie jest to kolegiata pw. św. św. Piotra i Pawła.

Sympatyczny pan okazał się nie tylko proboszczem ale i prawdziwym Łużyczaninem. Przyjął mnie rozmawiając po polsku, niezwykle serdecznie i gościnnie.
  
W jego kancelarii zjadłem moje wiktuały czyli poranną paszę (owsiankę) i dwa jajka które mi zaserwowano na twardo.




Tam też wypiłem dwie herbaty i po przebraniu się się w odzież przeciwdeszczową, zaopatrzony w podarowane 4 jajka wyruszyłem.

Patencik na ich przewiezienie polegał na tym, że włożyłem je z oryginalnym opakowaniem odpowiednio przyciętym do mojej msr-owej menażki. Na zakończenie jeszcze była chwila skupienia w kościele i ruszyłem w deszczową drogę.

Tak dotarłem do Nebelschütz, którego miasta bliźniacze właśnie prezentuję.



Po odwiedzinach kościoła w tymże Nebelschütz pognałem dalej!

No spieszyć się mi się trzeba było, bo czas uciekał!

I tak przekradając się leśnymi traktami dostąpiłem zaszczytu aby oglądać majestatyczny widok gór, górek i pagórków które ku mojemu utrapieniu coraz częściej teraz ozdabiały moją Drogę Jakubową.

A do tego pojawiły się znane z wczorajszego dnia kłopoty czyli połączenie zawracania z szukaniem drogi, zaniki internetu i tym podobne atrakcje.

Moje aplikacje oflajnowe które dotychczas tak entuzjastycznie starałem się wykorzystać okazały się słabo przydatne. Pewnie w tym jest sęk, że nadal nie potrafiłem wykorzystać ich zapewne sporych możliwości.

W czasie przerwy którą miałem u księdza Gerarda Wernera ustaliłem, że nie będzie ambitnego jechania i około 50 km na ten dzień mi wystarczy. Tym sposobem dotarłem do całkiem przyjemnego miasteczka Königsbrück.

Doner kebab zjedzony na rynku chwilowo podniósł mi samopoczucie.

Jakimś trafem zobaczyłem kościół i w środku dojrzałem także przewodnika. Oprócz tego pojawiła się Pani M. To co usłyszałem od niej wprawiło mnie w euforię.

Bez większych starań dowiedziałem się, że mam pokój w herberdze czyli w schronisku dla pielgrzymów. Na osobną uwagę zasługuje serdeczne przyjęcie z jakim się tam spotkałem! Bez wątpienia przejdzie ono do legendy mojego pielgrzymowania po Niemczech.

I tak uzyskałem 20 m2 do własnej dyspozycji plus łazienka. Do tego po drugiej stronie ulicy całkiem nieźle wyposażoną kuchnię.

Po kąpieli i opraniu się z dwóch dni natychmiast padłem zalegając na łożu jak wmurowany w nie. Letarg trwał prawie dwie godziny. Nie było ani siły ani mocy żeby cokolwiek dookoła siebie zrobić.

W pokoju na stoliku czekało na mnie ciasteczko pod nazwą "Talar św. Jakuba".

Dziwne, że w Toruniu nikt jeszcze nie wpadł na to aby produkować pierniczki właśnie w takim przegrzebkowym muszelkowo kształcie.

Paniczny lęk przed jakimkolwiek wysiłkiem spowodował, że nie wybrałem się nawet do sklepu. Osiągnięciem było przejście na drugą stronę ulicy do kuchni żeby ugotować sobie wcześniej darowane jajka. Drugi tytaniczny wysiłek podjąłem w celu ustalenia jutrzejszego celu pielgrzymowania. Obrałem cel niezbyt ambitny 55 km - miejscowość Strehla.

Za swój błąd, brak wychowania i poczucia wdzięczności poczytuję to, że nie skorzystałem z wcześniejszej życzliwej oferty oprowadzenia po kościele. A to właśnie dzięki dyżurującemu tam panu przewodnikowi później ustaliłem adres kolejnej albergi czyli potencjalnego noclegu na następny dzień.

Była jeszcze rozmowa z Emilką i Jakubem,. Zdałem im relację z wydarzeń zakończoną kropką nad "i" którą okazał się poprzedni nocleg w tym samym miejscu gdzie nocował Jakub. Dziwieniu się temu zbiegowi okoliczności nie było końca.

Zasypiając miałem nadzieję, że ta noc będzie lepsza od tej poprzedniej u pana Steffena gdzie - mimo wspaniałych warunków - spałem zaledwie parę godzin. Tutaj w Königsbrück po kolejnym leżakowaniu jak przyspawany do łoża zakończyłem dzień o 22-giej.

PS. Po przyjeździe do Torunia sprecyzowano: nocowałem w Landeskirchliche Gemeinschaft (LKG) w Königsbrück. Obiekt opatrzony został piękną łacińską maksymą, której teraz nie mogę sobie przypomnieć. Nie udało mi się też ustalić nazwy kościoła czyli pod jakim jest on wezwaniem. Google Maps nie raczył o tym mnie poinformować a Open Street Maps wskazał tylko, że to jest “Hauptkirche” czyli kościół parafialny.

Ta wstrzemięźliwość w precyzyjnym nazewnictwie kościołów była w Niemczech charakterystyczna. Według mnie widoczna w tym kraju jest niechęć do kościoła jako takiego… .

Odbierałem to z przykrością widząc w tym szerszy problem jakim jest tamtejsza laicyzacja życia społecznego granicząca z wyrzekaniem się swoich chrześcijańskich korzeni.

środa, 6 lipca 2022

Dzień 02: Zgorzelec (Görlitz) - Budziszyn (Bautzen) 67 km (2258)

Szok kulturowy to jest właściwe określenie na to wszystko co mnie spotkało po wjeździe do Niemiec. Dziwiło i robiło wrażenie na mnie dosłownie wszystko!

Inny sposób oznaczania miejscowości, wszechobecny język niemiecki i ogólnie niezrozumienie tego co się dzieje dookoła. Czasami miałem wrażenie, że straciłem zdolności intelektualne, aby rozumieć otaczającą mnie rzeczywistość w najprostszych jej przejawach :-)

To nierozumienie dotyczyło także wskazań programów prowadzących. Powiedzieć jednak, że pomyliłem kilka razy drogę to jest za mało.


Przy samym wyjeździe z Görlitz już był horror: kręciłem kółka widząc coraz to te same budynki, te same znaki szczególne na drodze. W końcu wygrzebałem się z tego miasta.

I było tak, że zajeżdżałem na drogi polne, ledwie widoczne...

...czasami przemierzając Drogę wygodnymi ścieżkami rowerowymi o szerokości na której nawet czołg mógłby mnie wyprzedzać!

Do dzisiaj ta tablica wywołuje we mnie odczuwany wtedy ból. Fotografując ją uświadomiłem sobie, że na liczniku rowerowym mam dwa razy tyle.

Automat do sprzedaży papierosów.

To zdjęcie wyraźnie wskazuje na różnice pomiędzy wsią polską i niemiecką. U nas w każdej (prawie) wsi jest mniejszy lub większy sklepik, na który niekiedy trudno liczyć po niemieckiej stronie.

Tam są wielkie obszary rolne słabo zamieszkałe a u nas (wskutek rozdrobnienia gospodarstw) wioseczki są ludne co wiąże się też z ich rozwiniętą infrastrukturą.

Próżno by więc po niemieckiej stronie szukać tak popularnych u nas nie tylko sklepików spożywczych czy tych z artykułami do gospodarstw domowych. O firmach usługowych to już tam można całkowicie zapomnieć!

Wyjątkiem były wyraźnie widoczne piekarnie. Niestety to połączenie piekarni i cukierni, aż nazbyt często okazywało się zamknięte.

Tutaj miałem szczęście i po raz pierwszy (nie bez emocji) skorzystałem z oferty i zaopatrzyłem się w sporą drożdżówkę..
- Była słodka i dobra, jak to na szneka przystało.

Nabrawszy sił po chwilowym odpoczynku wcale nie jechałem sprawniej. Zamiast trzymać się trasy nr 6 przez Lübau - prosto jak strzelił - dałem się prowadzić jakimiś bokami. Co jakiś czas doskwierał mi też brak Internetu, bo sądziłem, że “spore dziury w pokryciu Siecią tu mają”. Okazało się, że to guzik prawda! Nie miałem włączonego roamingu!

A tego roamingu to nie włączałem również i przez obawę, że posiadane środki na koncie telefonu przepuszczę zaraz i od razu, co okazało się nieprawdą. Jak pokazała praktyka środki znikały faktycznie stale, ale bez rujnowania (czego się obawiałem!) budżetu zaplanowanego na pielgrzymkę.

….ale nawigacje offline (Mapy.cz i Maps.me) też się nie wysilały, A na liczniku rowerowym przybywało kilometrów i przybywało!

W końcu minąłem Bautzen (Budziszyn).

Była prawie 18:00 a ja nie miałem ani żadnej pieczątki w paszporcie ani załatwionego noclegu. Te miejsca odpoczynku które polecano mi zaczynały się od 40 € czyli jak dla mnie kosmos. Pojechałem więc w kierunku Nebelschütz.

W pewnej chwili, po minięciu Bautzen (Budziszyna) zobaczyłem życzliwie otwartą bramę i kręcących się przy samochodzie ludzi. Zagadałem więc do nich ludzkim głosem człowieka ledwo zipiącego ze zmęczenia.
- W ten sposób znalazłem nocleg.

Życzliwy pan Steffen i jego żona Anna pozwolili mi rozwiesić hamak na przyległym do domu terenie porośniętym pięknym starodrzewem. Miał to być mój pierwszy nocleg w hamaku w ogóle. Na ten egzotyczny dla mnie sposób spędzenia nocy naprowadził mnie (podczas naszego krótkiego spotkania) Jakub. On jako doświadczony hamakowicz spędził tak niejedną noc! Może on - mogę i ja: tak sobie wtedy wesoło pomyślałem.

Dumny jak paw rozwiesiłem więc hamak jak umiałem. Jak się okazało potem tenże Jakub delikatnie wskazał mi na błąd w jego zawieszeniu co mogło skutkować porannym bólem kręgosłupa.

A gospodarze okazali się nad wyraz życzliwi! Kiedy skrępowany poprosiłem o możliwość skorzystania z toalety pokazano mi osobne wejście z wc na piętrze. Remontowane poddasze miało czynny węzeł sanitarny: co za luksus, że mogłem skorzystać!

I wtedy sprawdziłem pogodę co pozwoliło mi wrócić natychmiast do rzeczywistości! Zapowiadano na 5:00 rano deszcz. Według mojej koncepcji pielgrzymowania (stary jestem!) wykluczało to deszczowe nocowanie na dworze tak w namiocie jak i hamaku.

Powyższe ośmieliło mnie do zadania Gospodarzom pytania o możliwość rozłożenia się w remontowanym pokoju. Odwagę do zadania tego pytania dały mi: posiadany footprint i mata, prześcieradło i śpiwór oraz prawo pielgrzyma aby prosić o to czego nie mogę sobie samemu zapewnić, oczywiście przyznając Gospodarzom prawo do odmowy.

Z uwagi na ten deszcz zapytałem więc czy mogę skorzystać z pokoju remontowanego który przylegał do łazienki. Okazało się, że można (super!). Dodatkowo zostałem jeszcze zaproszony na kolację. Musiałem widocznie pozyskać zaufanie gospodarzy, że zechcieli wpuścić obcego człowieka do swojego domu. Z wdzięcznością przyjąłem ich decyzję. 

Podczas posiłku okazało się, że parę tygodni wcześniej gościli oni Jakuba! Tak, t e g o Jakuba. Na taki zbieg okoliczności nie byłem przygotowany i trwam w szoku (z uwagi na koincydencję) do dzisiaj.

Rozłożenie się i odpoczynek na luksusowej podłodze odebrałem jako dar niebios. Szkoda tylko, że spałem jak zając pod miedzą. Co raz to się budziłem z emocji mimo tego, że warunki miałem naprawdę super.


Podziel się