sobota, 9 grudnia 2023

Bardzo Wesołych Świąt życzę! (2306)

W takim mieście jak Toruń należy co jakiś czas bywać. Już choćby dlatego aby poczuć oddech wielkiego miasta.
- Bydgoszczanie przybywajcie!

My - to panie - na tych peryferyjnych Koniuchach żyjem se skromnie, na obrzeżu wielkich spraw w Toruniu dziejących się.

A tam dopiero jest życie! Głośne, kolorowe, pełne wibracji. Pachnące kiełbaskami i smalcem ze skwarkami.
 
No i zwaliło się na Rynek Starego Miasta  narodu co niemiara! (?)

...można było nie tylko pooglądać, ale i spokojnie pogadać.

Koła się kręciły, santaklausy póki co akurat miały przerwę czekając na spragnionych zabawy klientów. .

Stareńki Pixel Cztery dawał radę mimo, że w biegu i przelocie na tym jarmarku byliśmy.

Zamyślona  Mary Goes Round też czekała na swój moment chwały.

W końcu ostatnie spojrzenie na dynio-karocę - jakoś nie miałem ochoty w jej wnętrzu zrobić sobie selfie... . 

Poszliśmy śpiesznie dalej.

Wszak wielka sztuka na nas czekała. 

Aleją gmerków (cóż za dostojna nazwa!) do Pałacu Dąbskich prawie po nocy zmierzano. I tam właśnie ulegliśmy (niczym jakiś Kopernik Mikołaj) czarowi sztuki współczesnej!

No tak, wiem to niestosowne aby takie miejsce w takim kontekście pokazywać. Niemniej jednak przypominam: Toruń nie tylko szczątkowym romanizmem czy rozpasanym gotykiem, albo też innym nowoczesnym modernizmem słynie! 

...aleć poraziły mnie po malarsku sterylnością  oraz zachwyciły mnie swym niespodziewanym ukazaniem się szczegóły zrobione z Op-Art'u! A zdarzyło się to w Pałacu Dąbskich. Tak, właśnie tym z przepyszną barokowo zdobioną stiukami fasadą. 

Uwaga! Jeśli ktoś myśli, że potrafi fotografować to niech tą fasadę uwieczni. Światło dla niej znaleźć jest łatwo ale... opracować dla tego obiektu odpowiednio zrównoważoną kompozycję to jest dopiero wyzwanie! 

A potem - gdy wdrapano się na czwarte piętro - był koncert!

Odbył się z cyklu "Jazz w Pałacu". Grał "Mike Parker Quartet:" z Krakowa. Czwarte piętro, za mała sala, duże zapełnienie dynamicznymi dźwiękami. Tak głośnymi, że aż. W miarę jak czas upływał wchodziliśmy w tworzoną energetycznie atmosferę. Na tym przykładzie widać czym grozi wychodzenie poza znane sytuacje muzyczne!

To nie był cudownie romantyczny Zbigniew Namysłowski (rok temu odszedł!) czy żartobliwy Jan Ptaszyn! To była nieharmoniczna erupcja dźwięków zrozumienie której na początku przychodziło z trudem. ...ale potem już poszłoooooo! Dwa bisy wyrwały mnie z tego zanurzenia się. Porwanie nas w świat pełen wirtuozowskich solówek, czy zaskakujących w swym braku popularnie ujmowanej muzyczności fraz to dopiero było przeżycie! Mimo wszystko płyty nie kupiliśmy a na następny koncert obiecujemy się wybrać na coś bardziej klasycznego.
- Piąta pana Ludwiga! - zabrzmiała życzliwa podpowiedź Przyjaciela.
Na takie dictum założyłem słuchawki.

PS. Niezależnie od innych wrażeń estetycznych pobranych z tak licznych dziedzin wielkiej sztuki którymi zostałem trafiony był jeszcze kolejny rodzynek: odkryta w gotyckiej wnęce ceramiczna rzeźba p. Dariusza Przewięźlikowskiego!

Ciekawi mnie, czy ktoś pokusił się o zinwentaryzowanie wszystkich jego prac w Toruniu! Mam na to wielką ochotę, ale przecież sam nie mogę wszystkiego robić! A może ktoś już to zrobił i udostępnił szerokiej publiczności?!

środa, 22 listopada 2023

Cud we Włęczu (2305)

Poranek starszego pana rozpoczął się klasycznie i nic nie zapowiadało ciekawego wydarzenia.

Czas na porannej pływalni upłynął - jak zwykle - z  szybkością 50 basenów na godzinę. Norma wyrobiona.

Do porannej kawy trafił rogalik marciński. Ten akurat w odróżnieniu do lidlowej glumzy nie miał posmaku gliny zmieszanej z cukrem... . A tuż za oknem słońce się pokazało! Decyzja mogła być tylko jedna: na rower. 

Cel wyprawy sam się znalazł, bo już na wiosnę obiecałem sobie, że powrócę do Chaty Kantora, czyli do Włęcza.

Nie można było sobie odmówić chwili odsapki przed dalszą drogą!

Jesienna Drwęca jak zwykle zachwycała co podziwiało się stojąc na znanym, drewnianym mostku.

Jak po sznurku trafiono do Włęcza, gdzie punkt docelowy przyjemnie mnie zaskoczył!

Mając sporego węża w kieszeni szybko policzono ile dotąd kosztowała ta inwestycja. 

Trafiłem jak widać w oko budowlanego cyklonu. Ucieszyła solidność w podejściu do restaurowanego obiektu.

Ta więźba dachowa, ta piwniczka... . 


Jeszcze dużo roboty i sporo bałaganu do usunięcia, ale - jak widać - idzie ku dobremu.


Opuszczając teren budowy zmartwiono się solennie. Przy samym wjeździe w obręb Chaty postawiono kiedyś małą kapliczkę jakiegoś ludowego twórcy.

Zabiedzony ten Chrystusik jest! Jeszcze całość nie została odnowiona a już człowiek bez serca okaleczył figurkę Frasobliwego... .
 
...a Chata nie ma ogrodzenia! Nie wiadomo nawet czy jakieś kamery pilnują terenu. (...)

Zatroskanie i radość: takie to były myśli towarzyszące w drodze powrotnej.

Nasłuch informuje, że obecnie wokół Chaty Kantora trwają intensywne porządki! I to cieszy. Ponoć za niedługo ma się tam dziać! DUŻO.

Historia Chaty Kantora moimi oczami w siedmiu odsłonach:

1. 4.06.20212– TAK TRZEBA (1535)

2. 27.03.2015– Przez mękę do Włęcza (1535)


4. 20.09.2018r-Requiem dla Chaty Kantora (2022)


niedziela, 19 listopada 2023

Nie tylko morsy, ale i orły! (2304)

Trasa Toruń - Wąbrzeźno przez Płużnicę. Pada mokry śnieg, powiewa lekki mroźny wiaterek. W aucie ogrzewanie pracuje równie intensywnie jak wycieraczki. 

Na 10 km przed Wąbrzeźnem - w okolicach miejscowości Czaple - zamajaczyła jaskrawo - żółta kurtka rowerzysty. 

- A szanowny pan to dokąd na tym rowerze, w taką pogodę?!
- Ja to proszę pana do Wąbrzeźna dymam. Morsować! - Szczęka mi z wrażenia opadła i zdjęcia na dowód nie zrobiłem, albowiem zimno było i wiało.

W moich planach nastąpiła lekka zmiana . Po załatwieniu najpilniejszych spraw już parę minut po trzynastej  byłem na plaży, aby na własne oczy zobaczyć to co  mi obiecano.
- I zobaczyłem wszystko a nawet więcej. 

Niektórzy morsowie skromnie odwróceni dali się sfotografować. 

Na moją wyraźną prośbę ujawnił się za to znajomy Pan Rowerzysta.
 
A pozostali morsowie w zimniej wodzie jak wmurowani trwali.

Trochę zmarzłem próbując coś tam - kogoś tam sfotografować.

Deszcz nadal padał i wiaterek chłodnawy zawiewał...

Cały czujny zauważyłem, że drugie wejście do jeziornej toni (sic!) zaczęło nieco dolegać. Zszokowany fotografowałem nadal mimo, że klawiatura mokra i nie dawała się obsługiwać. 

Deszczyk ze śniegiem  nie odpuszczał a i ja czując unikalność chwili nie odpuszczałem też.

Radosne pluskanie nie zdołało mnie przekonać, że pływanie w takiej lodowatej wodzie to radość, szczęście i sama frajda tylko.

Pełen wdzięczności za poświęcony mi czas... 

...podziękowałem, żegnany uważnym spojrzeniem. Pobiegłem czym prędzej do samochodu.

Zimno mi było!

Podziel się