piątek, 30 czerwca 2017

Tu byłem czyli piknik na skraju drogi (1838)

Dzień był już za połową i jedno co chciałem to jak najszybciej znaleźć się w domu. Epopeja pod tytułem "Długi powrót" ciągnęła się i ciągnęła. I co rusz mi jakiś oryginalny obiekt stawał w poprzek drogi ale w efekcie powstałe zdjęcia ledwo świadczyły, że "byłem tu".

Niedostępny młyn (i takiż dworek  z jego przodu!) w Karczewie był tego przykładem.

Jakaś ziemiańska siedziba rodowa w Kamienicy też dla mnie niełaskawie zamknięta była.

Jakiś kościół parafialny z barokową powagą pytał mnie: Co ja robię tu? Co ja tutaj robię?! 

Jak echo odpowiedział mu inny mi również w nieznanej miejscowości kościółek o charakterze jakoby zakonnym... .

No, dzwoniło w tych miejscach i dzwoniło, ale gdzie to dokładnie było: tego nie wiem.

I najprawdopodobniej się już tego nie dowiem!  A upał był coraz gorszy w tym potoku coraz wolniej jadących aut. Ocknąłem się gdzieś w okolicach Bydgoszczy. Potężny korek zatarasował drogę na amen.

I wtedy zbawienna myśl! A co by było gdybym porzucił myśl, aby stać w tym korku i stać?

Nie powiem aby mi - bądź co bądź Obserwatorowi Toruńskiemu - Bydgoszcz wtedy uratowała życie, ale na jakąś godzinę to na pewno one miasto swą Rzeką uczyniło mi to upalne życie znośniejszym.

Po prostu zjechano na bok, po prostu piknik na skraju drogi sobie urządzono. Luksusowy.

I pławiłem się w chłodnym cieniu bez smutku patrząc na nieszczęśliwców siedzących w rozżarzonych pudłach i trzymających w rękach plastikowe kółka po to by posuwać się centymetr za centymetrem... .

Na ten moment Rzeka była mym wybawieniem i - wierzcie mi - obojętnym mi było czy to sama Brda kaskadami spięta jest tu, czy też Kanał Bydgoski albo też jakiś inny szacowny ciek wodny przepływa sobie z wolna.

Wtedy to właśnie wtedy podjąłem odważną decyzję: kiedyś doszkolę się i z wodnych tematów miasta Bydgoszcz.

Kiedyś tak będzie. Na pewno, ale teraz po prostu odpoczywałem.
- BYŁEM TU.


czwartek, 29 czerwca 2017

Małe historie z Wielkiej Kloni (1837)

Do Wielkiej Klonii zajechano przypadkowo. Ot wstąpiono, bo po drodze mi było.

Nie próbujcie wydusić coś z tego akurat kamienia, bo się nie uda: nieczytelny. Niemniej jednak można tutaj łupnąć, ale na własną odpowiedzialność.

Pod tym hiperłączem żadnej bajkowej legendy nie ma, ino ktoś zamieścił monografię miejsca od Króla Ćwieczka opowieść o tym pałacu zaczynając.

Precyzjant ów podał w niej wszystko z wyliczeniem ilości świń i kóz tam hodowanych w kolejnych latach... . Plus genealogia i  koligacje wszystkich właścicieli wraz ze zmieniającymi się przekształceniami własnościowymi na przestrzeni wieków. Spory o miedzę też tam są.

A jeśli już mowa o właścicielach ziemskich to ostatni z nich (Tomasz Komierowski) zgodnie z prawidłowościami dotyczącymi losów ziemian został rozstrzelany przez Niemców w 1939r.

W południowo – zachodniej części parku znajduje się staw, a w jego pobliżu ruiny lodowni o kamiennych ścianach.
- Można się podzielić zdjęciem jeśli ktoś takie ma. 

Na odpowiedzialność internetów podaję, że nad stawem znajduje się zdewastowane miejsce spoczynku członków rodziny von Gaertringen – dziadków gen. Heinza Guderiana.
- Tak, to chodzi o tego od wojsk pancernych III Rzeszy, który pochodził z Chełmna. 

Wielka Sieć poinformowała mnie także, że w pobliżu istnieje legenda o dziewczynie zamienionej w kamień. Ani na ten dziewczynopodobny kamień ani na żadną żywą dziewczynę w Wielkiej Kloni nie natrafiłem, więc jakby ktoś miał na ten temat obrazkowego coś to... wiadomo co!

Przypomnienie dla zapominalskich:
dwa zdjęcia potrzebne" lodowni i kamienia.

środa, 28 czerwca 2017

Cud w Gostycynie (1836)

Kiedy - z lotu ptaszka - patrzę na te nasze (na Ziemi Chełmińskiej) małe wiejskie kościółki to rozrzewnienie mnie ogarnia i taki raczej sentymentalny się robię! A bo to choć one małe to pięknie kamienno-ceglane są.

Na zewnątrz z gotyku zrobione a w środku zwykle najprawdziwszy barok wiejski się w nich znajduje.
- Kto wie gdzie w pewnym wiejskim kościółku - a nawet w chełmińskiej farze - jest "Ucho Opatrzności"?!

A każdy taki chram nakryty spadzistym dachem jest, a każden przynależny cmentarz - historycznie niespecjalnie pognębiony - tam istnieje dookolnie.

A co w nich takiego ciekawego? Ano po pierwsze to tam są kropielnice nieukradzione przez Szwedów. Ci - oraz inni zagraniczni szkodnicy - rabowali i palili wszak wszystko co się dało. A takiej kamiennej kropielnicy to nie-nie! Się nie dało, bo za ciężka ona. I ostały się nam te kropielnice tak często, że żadnego zdjęcia na ten tak oczywisty temat dawać nie trzeba, bo wiadomo, że koń jaki jest każdy widzi.

A po drugie to KRATY. Jest w okolicach Torunia - Wąbrzeźna - Chełmna taki obyczaj, aby kruchtę czy inny przedsionek kościelny na pół ażurową kratą dzielić. Dzięki temu o każdej porze do kościółka zajrzeć można. Zwykle jakiś klęcznik tam wystawiony jest aby ta wizyta nie tylko próżnym gapieniem się na obiekta sakralne była.

W okolicach borowiackich ten zwyczaj jest całkowicie nieznany! Mimo serdecznych wezwań aby Dom Boży nawiedzać, najczęściej kościółki w okolicach Tucholi zamknięte poza czasem nabożeństw są. Smuciło mnie to niejednokrotnie i dawało się upust frustracji nie na piśmie, coby młodzieży szpetnym słowem nie psuć.

Aż tu naraz cud prawdziwy! GOSTYCYN - środek dnia - przed kościółkiem ruch. Wcześniej odnotowana baniasta wieża (Panie, skąd cerkiew w tych okolicach?!) przyciągnęła nie tylko wzrok ale i zainteresowanie. Jako człowiekowi nieznającemu wytłumaczono, że to barokowe przybranie najzupełniej katolickiej świątyni.

Sam już zauważyłem Panów Fachowców, wykonawców tego cudu: montowali kratę ozdobną wewnątrz kruchty! Ucieszyło mnie to niepomiernie, że i w Borach na lepsze - i to we właściwym kierunku - idzie. No i było się z kim tym spostrzeżeniem podzielić. Pan Jerzy Ochała, sołtys na Gostycynie - jak to prawdziwy gospodarz - montażu owej kraty doglądał.

Mając niewiele czasu, pośpiesznie bardzo udało mi się parę zdjęć - właśnie remontowanego - kościółka zrobić co oczom Szanownych Obserwatorów (prawie) w całości a z radością przedkładam.


















wtorek, 27 czerwca 2017

Problem ziemiański w ptaszarni (1835)

Problem z ziemianami polega na tym, że było ich dużo. A na dodatek często mieli te same imiona. Żeby było gorzej to oni ziemianie aktywni byli bardzo. Niespecjalnie można ich pominąć nawet w życiu zwykłego człowieka, bo co raz to się mu pojawiają.

No i tak pojawili się wzdłuż drogi którą jadący byłem wracając na skróty do Torunia z Tucholi przez Bydgoszcz. Spokojnie sobie jechano, a tu mówiący kamień... . No i tym sposobem historia ziemiaństwa na konkretnym przykładzie przemówiła po raz kolejny do mnie. Każdy może sam sobie sprawdzić o czym rzecz poszła.

Pogubiony w datach, przysypany faktami zwróciłem uwagę na niezwykły budynek, który z całego majątku się był ostał. Dowiedziawszy się co on zacz miałem nawet chytry plan pognębić Obserwatorów Obserwatora nie podając im na tacy "coto".

Ujmująca uroda obiektu wprost zachęcała do tego aby zadać zagadkę! Zwyciężyło lenistwo i cytując internety podaję co następuje.

"Z zespołu dworskiego zachowały się m. in: w podwórzu folwarcznym, na planie regularnego ośmioboku trzykondygnacyjny, ceglany, tynkowany gołębnik – ptaszarnia z 1863 r. w kształcie rotundy (ośmiobocznej wieży złożonej z dwu korpusów z centralną klatką schodową), gruntownie remontowany w latach 80 - tych XX w. oraz pozostałości parku dworskiego (1,62 ha) z końca XIX w. "

Obiekt ten o wysokości 17 m i kubaturze 235 m2 (sic!) ma na samej górze wiatrowskaz z datą jego budowy.

Nie cytując interntów podaję, że z tego majątku pozostała także lodownia której nie widziałem na własne oczy i zdjęcia mi jej dolegliwie brak.

Tak samo jak brak jest w tej całej historii któregoś z Łyskowskich. Ptaszarnia JEST a  Łyskowskich BRAK!
- No jeszcze nie doczytałem tego dlaczego.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

W poszukiwaniu punktu B. (1834)

Zadanie było topograficzne: przejść z punktu A do punktu B. 
Było to o tyle proste, że wręczono każdemu mapę. Było to o tyle trudne, że ten mapopodobny szkic został sporządzony w latach 30-tych ubiegłego wieku... .

Na początku szło się już coraz bardziej mi znanymi ścieżkami. Złote łabędzie przypomniały o swojej legendzie, a okołosecesyjny zegar z rynku wskazał na nieubłaganie płynący czas: szkolenie ma się ku końcowi.

Malownicze uliczki  zapraszały i kusiły do zaglądania w nie, ale my twardo... jak po sznurku do odległego celu zdążaliśmy!

Dzielna grupa analizowała mapkę i podążała krętym tropem zauważając na mijanych obiektach zmiany w miejskim krajobrazie od czasu wydania szkicu.

Zauważając niewątpliwą elegancję skromnego przedsięwzięcia biznesowego parliśmy do przodu niestrudzenie...

...co raz to zatrzymując się do zanalizowania trudnej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. W  końcu mapa stara a my ciągle młodzi!

Mimo wszystko nie w głowie nam były rozrywki!

Nic tylko nauka i nauka nam była na myśli!


Czasem jednak przystanąć trzeba było i naradzić się, aby nie zginąć w gąszczu tucholskich uliczek... .

Odnajdywanie charakterystycznych punktów które przetrwały upływ czasu pozwalało nam iść dalej!

Niekiedy jednak odwoływać się trzeba było do wiedzy Przewodnika.

Jako człek mało z mapami obeznany ich analizę zostawiłem innym samemu zadowalając się skromną funkcją kronikarza.

No i zdarzało się, że odkrywałem wejścia do tajemniczych a póki co nieznanych mi jeszcze światów.... .

...po to by za chwilę zostać ukarany oddaleniem się grupy, co szybkim galopem trzeba było nadrabiać.

I wreszcie odnaleziono punkt B.!

Zniknięte jezioro objawiło się w postaci skromnej sadzawki ukrytej gdzieś tam w drzewach, trawach i zaroślach.
- Zadanie zostało zrealizowane.

Już wracającym weszła jeszcze w drogę refleksja, że "dawniej to panie ludziom się chciało!" Widoczny w oddali młyn ze swymi eleganckimi łukami nas tak nastroił... .


niedziela, 25 czerwca 2017

Zgubne skutki braku wiedzy (1833)

Do chełmińskiej fary (tam gdzie relikwie św. Walentego są) zaszliśmy obowiązkowo jednak z chytrym zamiarem niezbyt szczegółowego przyglądania się detalom.
- Wszak było się tam tak wiele razy, że na pewno wszystko wiemy!

Niemniej jednak z należnym szacunkiem pobyliśmy obok "Chełmińskiej Piety". Należało się, boć to obraz łaskami słynący.
- Chwila wyciszenia i idziemy dalej.

Za to przeszliśmy bokiem nawet nie zatrzymując się przy św. Rochu: patronie chroniącym od zarazy.

Dylemat herb to mularzy czy innych budowniczych czy też raczej znak masoński pozostał dla nas nierozstrzygnięty. Nieco ubodła nas niewiedza na temat tego antependium, ale jakoś daliśmy radę.

No, ale wtedy to już poszło-o-ooo jak z rogów obfitości... . Nadmiar dóbr gotyckich barokowo nas przytłoczył!

Freski oglądane bez przewodnika zdolnego nam objaśnić zawiłe pochodzenie czy symbolikę przedstawianych postaci okazały się nieczytelne.

Niektóre sceny dawało się (ale tylko fragmentarycznie!) odcyfrować, bez możliwości jednak zrozumienia całości.

Po głowie tylko chodziło, że ten akurat to jest ten święty a ten to na pewno Apostoł. Ale jaki? Ale który?!

Apogeum niewiedzy dopadło gdy zaczęliśmy zadzierać głowy. A tam na zwornikach...? Symbolika pierwszych trzech połączeń na sklepieniach była z grubsza zrozumiała.

Bieda niewiedzy otulająca nasze umysły ujawniła się dalej w całej pełni.

Maszkarony jak z bestiariusza gotyckiego (Jaki jest jego tytuł? Gdzie go znaleźć?) przywodziły mi na myśl strachy jakim musieli stawiać czoło budowniczowie świątyni. Po co oni je tam u góry...?

To zamieszanie w umysłach średniowiecznych skojarzyło mi się z tak poszukiwanym Tutivillusem, którego radbym dopatrywać się w każdej dziwnej postaci o szeroko rozwartej gębie co to w niej na pewno hołośnik jest... .

Pozostałe dwie postaci jakby ilustrując prawdopodobną nietrafność naszego domysłu pozostawiają nas w mrocznych otchłaniach niewiedzy... .
- Ciemno, oj ciemno nam jest!

Właściwie to musiało się tak skończyć jak się chodzi po tak bogatej w symbolikę świątyni bez przewodnika!
- Czy ktoś może nas oświecić?

Podziel się