Strony

wtorek, 17 czerwca 2014

Pożegnanie skubańca 3/3 (1352)

Za chwilę będzie rok... .

Pamiętam jak wściekł się, kiedy doszło do Niego, że to coś było
właśnie o Nim. Coś tam, coś tam pienił się. W pospiesznym okładaniu
się argumentami ostatecznie to jednak moje było na wierzchu!
Pokonałem Go zdaniem: "No i co z tego, że część to licentia poetica?
...dzięki mnie tylnym drzwiami, (no kuchennym wejściem, ale jednak!)
wszedłeś do historii literatury".


Na takie bezwstydne dictum zamurowało go ze złości a potem rżał długo
i radośnie. Do dzisiaj Go słyszę.

A może było zupełnie inaczej? Może po prostu zaśmiał się ze zrozumieniem.
Jak by nie było czasami udawało mi się Go wytrącić z tej Jego posągowej
postawy. Wtedy mi to się udało, bo wypogodził się i dalej już bez przeszkód
a w pogodnym nastroju mogliśmy zwalczać swoje pomysły na życie.
















POŻEGNANIE SKUBAŃCA

Proszę zwrócić uwagę, że nie wiadomo kto nim jest: żegnany czy żegnający... .
A może obydwaj, ci sami którzy się mało kiedy rozumieli?


Koniecznie musiał stawiać na swoim
Oczywiście, że zawsze miał rację. A co, nie wiedział, że akurat na ten drobiazg to - ciągle i stale 
oraz zawsze i wszędzie - to tylko ja mam monopol? Wiedział, wiedział tylko zawsze robił tak, aby 
mnie wpienić, wdiablić i zezłościć. To była jego metoda komunikowania się ze mną.
- Taki był.

I często był dla mnie okrutny
Bez ogródek walił co mu się nie podoba nie licząc się z moimi uczuciami. Delikatnymi. Właził 
z buciorami, a potem jak go bez pardonu przepędzałem to się dziwił bardzo. Że właściwie to nie 
wie o co chodzi i dlaczego ja taki niedobry dla niego jestem. Potrafiłem odreagować te odzywki 
i on to niekiedy znosił. Trzeba przyznać, że nieraz cierpliwie.

Lubił być autorytetem
Przez długi czas dawałem się na to nabrać. Raz jednak miarka się przebrała i nabrałem podejrzeń, 
że ściemnia, że gmatwa, że po prostu nie wie. Pamiętam, że odbiłem piłkę mocno i celnie a po wielokroć 
trafiając w słabe punkty. Z przyjemnością. O dawna zresztą powielałem schemat z góry zakładając,
że „on na pewno nie wie o czym mówi”. I to mi słusznie nie przysparzało Jego sympatii.

A jaki był dumny!
Nigdy, ale to przenigdy by się nie przyznał, że czegoś nie wie! Jak on potrafił mącić, jak lawirować, 
jak motać! A wszystko tylko po to, żeby pokazać, że się na wszystkim zna. Znakomicie zresztą. Z małpią
 złośliwością i boleśnie dawałem mu o tym poznać, gdy przyłapywałem go na niewiedzy. Pastwiłem się 
z przyjemnością i to była słona cena jaką musiał płacić za moją obecność. Mimo różnic we wszystkim 
trwałem, co prawda gdzieś na boku, po miesięcznej przerwie, ale tak.

Starał się być dostojny
Na zdjęciach zawsze wychodził pomnikowo. Marsowa mina i posągowy wygląd to jest to co odróżniało 
go od innych portretowanych osób. Jako znakomity fotograf (najlepszy z żyjących jakiego znam!) 
wyłaziłem ze skóry, żeby wydobyć z niego ludzkie cechy na zdjęciu. Mimo to zawsze wyglądał jak 
Piłsudski na portrecie, chociaż wąsa nie nosił. A przecież nigdy nie widziałem go nieogolonego. Zawsze 
dbał o wygląd i potrafił nosić się z fasonem. Oczywiście, że nigdy się nie dowiedział ode mnie, o tych 
jego dobrze dopasowanych apaszkach czy starannie dobranych krawatach. Nakrycia głowy też miewał 
całkiem, całkiem. Takie właściwe, na które sam bym nie wpadł.

Kochał historię
On kochał historię?! Grzebał się w niej jak w koszu ze śmieciami zanudzając mnie marginaliami ze 
swojego (i cudzego) jakże obfitującego w historyczne momenty życia. W jego wydaniu to było 
błahe i dawałem mu o tym znać. Nie raz i boleśnie. A on zanudzał mnie historiami o swoim Ojcu, 
który naprawdę wzorcową historię życia miał. I jego Mama też taką miała. Ojciec jednak odgrywał 
ważniejszą rolę. Jeszcze parę dni wcześniej skanowałem mu zdjęcia z Jego Ojcem w roli głównej, które 
miał gdzieś tam przesłać.

Był wampirem energetycznym
Po każdym z Nim spotkaniu czułem się wyczerpany i zużyty. Dyskusje w które mnie zręcznie wciągał 
powodowały, że musiałem udowadniać rzeczy i sprawy dla mnie oczywiste. Jako człowiek leniwy
umysłowo, zmuszał mnie do myślenia poddając w wątpliwość rzeczy i sprawy co do których od dawna 
wiedziałem, że są pewne. Po spotkaniu z nim traciłem orientację, zmuszony byłem weryfikować swoje 
poglądy i w końcu sprawdzałem w dowodzie jak mam na imię.

Nie cierpiał wysiłku fizycznego
Za nic by nie wsiadł na rower, bo to przecież zajęcie dla plebsu. Wolał przez pół miasta przejść 
piechotą. Z autobusów też korzystał z musu. Nawet kiedy przybyło mu parę kilo ponad to co powinien 
ważyć, odbijał piłeczkę i za każdym razem gdy mnie spotkał głośno komentował, że „oj coś ci się 
przybyło kolego!”.

Było koneserem dobrego jedzenia
Wpieniało mnie to, jak on potrafił gadać o jedzeniu. O tym wszystkich smakach, wyglądach i zapachach. 
O atmosferze elegancji towarzyszącej jakiemuś znakomitemu obiadkowi. Mnie te wszystkie rzeczy 
w najwyższym stopniu nudziły. Wiadomo przecież, że człowiek coś musi jeść, a jedzenie może być 
tylko niesmaczne, smaczne i bardzo smaczne. To po co te gadania o grzybkach i sosach? O dziczyźnie 
i kiełbasach domowego wyrobu? On nie tylko lubił dobrze zjeść, ale i z pascalowo-makłowiczowskim 
zacięciem potrafił to uzasadnić. Nie rozumiałem tego.

Prześwietny znawca alkoholi
Pijąc wino sprawiał wrażenie kipera, ale i tak wiedziałem, że najbardziej smakuje mu waląca z nóg 
moc samogonki. Oczywiście nie przeszkadzało mu to rozprawiać o niuansach różnych wykwintnych 
trunków. Bo przecież on je wszystkie dawno spróbował! Te wszystkie, balantajny, metaksy, beherowki 
i inne śliwowice. Jestem człowiekiem, który ma do alkoholu stosunek prawie zabobonny, bo „można 
się od niego uzależnić”. Z drugiej strony potrafię docenić pożytki płynące ze spożycia czerwonego
wytrawnego do obiadu czy kapkę brandy do kawy... . No i raz na pięć lat, przy dobrym jedzeniu, 
w zaciszu i głuszy uważam, że zdrowemu człekowi grzmotnięcie czegoś mocniejszego do dna jest 
potrzebne! Żeby było wiadomo, czego się nie robi. Niemniej jednak rozwlekłe gadanie na temat różnic 
pomiędzy poszczególnymi trunkami uważałem za bezsensowne. I on się o tym ode mnie dowiadywał.

Zawsze uważał się za lepszego
Lubił mnie psychologicznie poklepywać po ramieniu, tak trochę z góry. Wicie rozumicie kolego, 
bo to trzeba zrobić było tak! Zawsze miał dobrą radę dla mnie. A już do szewskiej pasji doprowadzało
mnie to kiedy – przyparty do muru – musiał zasięgnąć mojej opinii. Robił to wtedy w szczególnie 
denerwujący sposób: A co pan, panie profesorze (pracowałem wtedy w szkole, a on tyrał trochę 
inaczej) myśli o tym czy owym? I od razu moją odpowiedź – choćby najbardziej wartościową 
i przydatną - przykrywał swoją „dobrą radą”. A ja sam najlepiej wiem co dla mnie jest najlepsze! 
I nie będzie mi nikt gadać co mam robić!

Jego fascynacja techniką doprowadzała mnie do rozpaczy
Radio ma grać, telewizor ma pokazywać a samochód ma jechać. I nic więcej! To są proste, 
podstawowe wartości dla których te mieszaniny plastiku, kabli, szkła i elektroniki wymyślono. Żadne 
tam cztery de i tysiąc sto dwadzieścia pikseli na milimetr dźwięku. Nigdy nie mogłem zrozumieć jak 
można się czymś takim pasjonować! A on sypał cyframi, oszałamiał mnie parametrami i obezwładniał 
taką ilością danych, że z trudem udawało mi się wyrywać z jego technicznych łap mój biedny 
humanistyczny mózg.

I na pewno nie był moim przyjacielem!
Był znajomym, starym znajomym od tak wielu lat, od tak wielu lat był moim starym dobrym znajomym, 
że nie pamiętam początków tej naszej starej znajomości. ...ale był znajomym i tylko znajomym! Dobrym. 
Żadnym tam przyjacielem. Gdybym miał powiedzieć, że był moim przyjacielem (to jest nieco lepsze 
– chociaż za mocne słowo - w stosunku do Niego niż zwykły znajomy czy nawet dobry znajomy)
to by trzeba było przedefiniować słowo przyjaźń. To słowo musiało być bardziej twarde, mocniej kanciaste 
i sporo raniące. I bez żadnych sentymentów!

A teraz wziął się i sobie poszedł. Parę dni temu sapiąc przyczłapał, żeby mu coś zeskanować. Kiedy 
machnąłem te trzydzieści obrazków i zgrałem na pendriva, to okazało się, że byłoby dobrze abym te zdjęcia
przygotował pod publikację. Za chińskiego boga jednak nie mogłem wydobyć od niego o co chodzi: pod 
PowerPointa mam złożyć czy pod wydruk, a jak pod wydruk to w powiększeniu, a jeśli tak to jakim? 
Zgodnie ustaliliśmy że jak baba ze szkoły – do której miał je wysłać – zdecyduje się na coś to może 
się wezmę za obróbkę. Może.

No i tak się rozstaliśmy, a za dwa dni dostałem telefon od Krystyny. Więc ja ci mówię Przyjacielu, 
że to mi się nie podoba, bo tak się nie kończy czegoś tak ważnego jak życie. Zawsze skubańcu jakieś tam
maniery miałeś, a tu naraz tak bez pożegnania?! Dlatego też pamiętaj, że przede mną nie uciekniesz. 
Kiedyś spotkamy się i jak zwykle ci wygarnę wszystko to czego nie zdążyłem ci dotąd powiedzieć.
- ...a jeszcze tyle rzeczy miałem ci do powiedzenia! I dlatego nie mogę Ci wybaczyć, że odszedłeś.

* * *
A na razie nie licz na to, że się prędko spotkamy!
Będę pazurami trzymał się swego, byle tylko się z Tobą prędko nie spotkać.

- Mam czas, mam jeszcze dużo czasu. Chyba.